Też wracam do starych gier, coraz częściej zresztą. Czasem też do Pegasusów, PSX itd., ale przede wszystkim do PC-towych gier z lat 90-tych i z przedziału 2000-2005.
Wciąż wracam do pierwszej części Gothica. Jest coś w tej grze - niezwykły klimat, prosty, ale dobry pomysł, cudowna muzyka, ale przede wszystkim taki świat, w który wczuwa się mimowolnie.
Wracam do Falloutów 1 i 2. Nastrój jaki stworzyli (szczególnie w dwójce!) w tych grach jest niezwykły - naprawdę czuć ten brud i absolutną beznadzieję świata po zagładzie. W nowszych grach postapokaliptycznych wszystko wygląda lepiej i jest więcej możliwości, ale często nie czuć tej atmosfery przygnębienia, jaką można znaleźć w starych Falloutach. Tam się czuje, że ludzie zostali złamani i, że teraz już po prostu "jakoś egzystują". Nawet świetne poczucie humoru, jakie pojawia się tam w dialogach nie zmienia uczucia - to jest smutny świat.
Wracam do Black & White. Świetny pomysł i dobre, jak na tamte lata, wykonanie. Teraz niedawno zaskoczyła mnie gra Dust, choć to inna koncepcja, to gra po latach dała mi podobą ekscytację, jaką kiedyś dało mi Black & White.
Wracam do nieco nowszej, ale cholernie niedocenionej grze, która przeszła bez większego szumu, przez praktycznie nieistniejący marketing. Mowa o Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth. Kapitalna atmosfera, naprawdę siada na psychikę. Rzadko się boję gier, a ta gra mnie trzyma jeszcze godziny po jej wyłączeniu.