ja jestem ateistką i to już od jakichś kilku dobrych lat. Kiedy byłam w podstawówce wierzyłam w Boga, ale tylko dlatego, że najbliższi (rodzina, znajomi) wmawiali mi, że Bóg istnieje i pani katechetka w szkole też tak mówiła. Ale teraz patrze na to inaczej - po pierwsze nie uwierzę w to, dopóki nie będzie jakichś dowodów. Historia z Bogiem brzmi co najmniej nieprawdopodobnie. Wiem, że są rzeczy, których rozumowo udowodnić nie mozna lub jeszcze nie umiemy, ale pomimo wszystko, ta cała religia jakoś nie przemawia do mnie.
Po pierwsze - religia chrześcijańska powstała w 1 w. n.e. a wcześniej miliony lat wcześniej ludzie nie wiedzieli o istnieniu Boga? Nie wiedzieli o niczym, nie wierzyli i byli zbawieni? Zresztą, religia powstała w tym okresie, kiedy były czasy podziałów społecznych, niewolników, wykorzystywania niewinnych biednych ludzi do ciężkiej pracy... zabijania, terrorów, ci bogatsi mieli wszystko a ci najbiedniejsi musieli cierpieć, czasem byli zabijani, kto wierzył w Boga? Właśnie ci niewolnicy, ci którzy chcieli wierzyć w to, że skoro na ziemii nie mają sprawiedliwości, to że ta sprawiedliwość dosięgnie ich po śmierci... chcieli w to wierzyć i być może tylko ta wiara trzymała ich przy życiu? Wymyślili ją sobie, bo to jedyne co mogło ich podtrzymać na duchu.
Po drugie - co to znaczy, że po śmierci kazdy 'dobry' człowiek idzie do nieba do raju gdzie jest tylko szczęście i radość. jesli nie ma smutku i cierpienia, szczęście i radość musiałyby stać się nudne, egzystowanie bezcelowe, bezsensowne, w końcu i tak każdy ma to czego chce. Jaki to ma sens?
po trzecie czym jest ten niby sąd ostateczny, jak można ocenić osobę która całe zycie cierpiała, znosiła męki taką samą miarą jak osobę, która miała szczęście w życiu i wszystko czego chciała?
Po czwarte - zostało udowodnione, że człowiek powstał od małpy na drodze ewolucji a nie 'Bóg stworzył świat i człowieka'
Już nie wspomnę o kościołach, co do ktorych jestem baaardzo przeciwna.