Broen, Ardolf.
- Witaj przede wszystkim chciałbym zdobyć informacje dotyczące: Shivy, czerwonej piramidy, naczyń i tej organizacji z Newego Yorku o której wspominał Izzy, Klan Podziemia. A także tego czym jest czynnik Y jak się go produkuje i jak go zwalczać.-Korsyd zaczął rozmowę od konkretów przedstawiając swoje pytania.
Illa na spojrzała na niego w sposób sugerujący zdziwienie.
-Z tego co wiem to już dowiedzieliście się czym są Naczynia. To "zmutowani mutanci". W których ciałach produkuj się Czynnik Y. Nie masz jakiś bardziej produktywnych pytań? Podobno jesteś jakimś geniuszem - kobieta odwróciła się i zaczęła przeglądać dokumenty na wyświetlaczu holograficznym
- Co do reszty. To o Shivie wiemy tyle co Wy. Nie rozumiem więc pytania. O Klanie Podziemia dowiedzieć ma się czegoś wasz kolega. Prawda? Wiemy tyle, że na ich lewe konta, które są śledzone i na konta The Radicals Sudaki Corp przelewała znaczne środki. To wszystko sami się dowiedzieliście przecież!
Wyraźnie zirytowana podeszła do małego stoliczka. Włożyła do ust papierosa i zaciągnęła się siwym dymem.
-Pytanie o Czynnik Y to już jakiś konkret. Otóż produkuje się go na bazie syntetycznych komponentów. Głównie wielopoziomowych i skomplikowanych wiązań substancji nieorganicznych. Pomijając detale techniczne. Wydaje się, że jest to istota obdarzona jakimś rodzajem świadomości. Co zadziwiające nikt dotąd nie stworzył czegoś takiego. Pomijając Overmind. Inteligencja androidów, przykładowo, jest po prostu skomplikowanym zbiorem programów behawioralnych powiązanych jednym systemem informatycznym koordynującym całość. Tutaj mamy do czynienia z nową, niezależną istotą biologiczną. Wiem wiem. Ale taka jest prawda. Na bazie syntetyków tworzą coś de facto biologicznego. Zgodnie z naszą wiedzą jest to coś totalnie nielogicznego, ale tutaj pojawia się inna kwestia. Lord mówił wam o pasożytach odnalezionych w ciałach agentów Shivy? One nie są tym samym co Czynnik Y. To są już czysto biologiczne istoty nie noszące śladów żadnej ingerencji z zewnątrz. O dziwo nie posiadają one kodu DNA a Overmind twierdzi, że część związków chemicznych, z których się składają nie występuje naturalnie na Ziemi. To wygląda na kolejną niedorzeczność bo przecież gdyby ktoś zawarł w nich sztuczne związki to oznaczałoby ingerencję bioinżynieryjną a takiej rzekomo nie było. I tutaj jesteśmy w kropce. Overmind nadal analizuje te dane, ale nie jesteśmy w stanie wykrzesać z tego jakiejś racjonalnej wersji wydarzeń. Wykorzystujemy wszelkie zasoby wiedzy dostępne z ostatnich 200 lat, ale nadal nic. - Illana mówiła tak długo, że zdążyła już spalić papierosa, niedopałek wylądował w popielniczce. Wtedy głos zabrał Broen. Jego pytania jednak wyraźnie wprawiły Illanę w irytację:
-Jakim połączeniu i jakim krysztale mocy? O czym Ty bredzisz? Wysłannicy? Co historii nie znasz? Owadzia rasa, wysłana aby zniszczyć wszystko co żyje na tej planecie? Daj numer do swojego dilera....
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Deep (Marco).
Marco podszedł pewnym krokiem do biurka recepcji znajdującego się na przeciw wejścia i spytał czy istnieje możliwość porozmawiania z jakimś kierownikiem. Recepcjonistka powiedziała jedynie, że to trochę potrwa, ale jest możliwe. Marco usiadł więc w poczekalni i przez godzinę cierpliwie czekał czytając jakiś magazyn o broni. Kobieta mówiła prawdę. Powoli tracił cierpliwość lecz w końcu zszedł do niego mężczyzna ubrany na wojskową modłę ale nie w mundur przynależny, którejś z ludzkich armii. Podobno najemnicy lubili się stylizować na wojskowych i widocznie było to prawdą. Kiedy Marco w jednym zdaniu wymienił słowa "Shiva", "Obóz" i "Sztorm" pseudo oficerowi opadła szczęka.
-E... Już... Już... Eee... Pójdziemy do zarządcy przedstawicielstwa - najemnik zaprowadził Marco do windy.
Przejechali kilka kondygnacji i weszli wprost do gabinetu kogoś ważnego. To było widać na pierwszy rzut oka. Marmurowe podłogi, złote klamki przy drzwiach jakiegoś mebla, starożytne rzeźby, za które na czarnym rynku płaciło się krocie, biurko z dawno już nie istniejącego gatunku drzewa zwanego dębem. Na tego typu wyposażenie stać było jedynie wyjątkowo majętnych. Sam fakt posiadania tych przedmiotów czynił go bogaczem a to przecież było jedynie jego biuro.
-Generale Ksirksos, ten człowiek... eee... Wie dużo o nas... - oficer podszedł do swego przełożonego i szepnął mu jeszcze coś do ucha.
Marco został usadowiony na krześle tuż na przeciw palącego cygaro generała. Oficer wszedł do windy i opuścił pomieszczenie zostawiając Marco sam na sam z Ksirksosem.
-Witam pana. Nazywam się Gajusz Ksirksos i jestem zarządcą tego przedstawicielstwa. Rozumiem, że został pan zwerbowany przez jednego z naszych agentów? Hasło pan zna. Wydaje się, że dużo pan też wie na temat naszych mocodawców. Cóż wypada mi jedynie powitać pana w gronie naszej organizacji. Przypuszczam, że jakieś szersze wyjaśnienia są zbędne, prawda? Przejdźmy więc do pewnych formalności, których jednak musimy dokonać - mężczyzna wyciągnął z szuflady mały komputer przenośny po czym wpisał hasło na klawiaturze numerycznej wbudowanej w jego obudowę i włączył go, po chwili mówił dalej
- Skoro został pan zwerbowany to nasz agent musiał panu przekazać swój numer identyfikacyjny. Proszę go podać i skończymy tą biurokrację.
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Brostorm Starszy, Karr.
Sama walka z małpami poszła szybko. Brostorm dobił ostatnie z tych zwierząt, które go zaatakowały. Karr wystrzelił kilka razy zabijając parę sztuk a resztę płosząc. Wszystko poszło gładko aż za gładko.
-Cicho - Brostorm był wyraźnie zdenerwowany
- To Ancyliksy. Zły znak w dżungli, bardzo zły znak.
Fidelita rozglądał się intensywnie i ostrożnie stawiał każdy krok.
-Ale że co przepraszam? - Karr nie do końca wiedział o czym mówił jego towarzysz.
-To takie zwierzęta. Mówi się o nich, że lubią zabawy ze śmiercią. Żyją w symbiozie z inną istotą. Krwiożercą bestią, której nie da się opanować telepatycznie. Ciężko to wytłumaczyć. Mutagen zrobił coś z niektórymi gatunkami starożytnych roślin i tak powstali Żniwiarze, jak to mutanci... ich, czy je... cholera wie jaką to ma płeć... Nieważne. Ancyliksy naganiają ofiary Żniwiarzom a same, ryzykując wiele, żywią się padliną - wraz z kolejnym słowami Brostorm'a dżungla zaczynała stawać się coraz cichsza, i cichsza...
- Na Sterksydona. Źle idziemy.
W okół kompanów pojawiły się liany, które wyglądały jakby żyły własnym życiem. Ich liczba wzrastała w zastraszającym tempie. Brostorm zwrócił się do Karr'a:
-Myśliwi mówili, że Ancyliksy zwykle po prostu jakby spowalniają ofiary sprawiając, że te zatrzymują się by walczyć z nimi. Wtedy uderza Żniwiarz. Tutejsze zwierzęta działają chyba inaczej...
Karr zauważył, że na wschód od nich znajduje się jedno słabnące źródło ciepła. Brostorm chciał tam podejść by zbadać sytuację. Kiedy szli ostrożnie na wschód widzieli, że liany jakby podążały za nimi, ale nic się nie działo. Niezauważeni zbliżyli się do owego źródła. Była to huskańska kobieta ciągnięta przez wypustki czegoś co zapewne było Żniwiarzem:
-Mieliśmy mnóstwo szczęścia. Błogosławieni Władcy Eldoru! Ta kobieta padła ofiarą zamiast nas. - Brostorm odchylał gałąź wielkiego krzewu by widzieć co się dzieje
- Biedna zginie w męczarniach, trawiona w ciele rośliny przez kilkanaście godzin. Wiem że to nie nasza sprawa, dżungla jest nieprzebyta i pełna niebezpieczeństw, ale nie mogę jej zostawić. Jeśli chcesz to idź dokładnie 10 km na północ. Tam jest Zanibami.
Fidelita wystrzelił z ukrycia jak pocisk. Sprintem zbliżał się do monstra po drodze szlachtując kolejne atakujące go liany. Karr na skanerze widział teraz nie tylko słabnące źródło ciepła w postaci mutantki, ale też kilkadziesiąt innych, mniejszych aczkolwiek intensywnych. Spojrzał na drzewa. Całe stado Ancyliksów zbliżało się do miejsca kaźni.
[Karr - minus 5 wystrzałów z działka.]
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Rivald.
Pieniądze otwierają wiele drzwi o czym wie każdy średnio rozgarnięty osobnik. Za jedyne 50 kredytów Rivald wraz z grupką szumowin dostał się na Poziom Zero:
Od razu zrozumiał o czym mówił Lord. Prostytutki i ich alfonsi królowali na ulicach do spółki z dilerami i "patrolami" lokalnych bandziorów. Abricrow widział nawet pojazd oznakowany jak radiowóz. Dowiedział się od zagadanej prostytutki, że część większych bossów, jak się o nich wyraziła, ma coś na kształt prywatnej policji. W ogóle wszystko tutaj było oparte na prawie silniejszego, sprytniejszego, czy bogatszego. Za złoto można było zlecić zabójstwo lub zażyć każdą nielegalną substancję o jakiej mogli jedynie śnić narkomanii w metropoliach. Sami mieszkańcy tego miejsca nie traktowali się jako członków społeczności metropolii. Bardziej myśleli o sobie jako o banitach lecz de facto byli odgrodzeni od reszty świata wielkim murem i zasiekami.
Po krótkim czasie Rivald odnalazł klub "Wagina". Na jego szczęście schował się tam nim zaczął padać "deszcz". Nawet lekka mżawka płoszyła z ulic wszystkich, którzy tylko mieli gdzie się wynieść. Krople deszczu spłukiwały radioaktywny pył z dysz xeolitowo-nuklearnych silników napędzających Wirniki. Na górze nikt się tym nie przejmował a mieszkańcy Poziomu Zero mogli jedynie przeklinać swój los.
Już przed drzwiami słyszał przytłumioną
muzykę sam lokal zaś rzeczywiście zasługiwał na swoją nazwę. Był to długi tunel, z którego ścian ściekał bliżej nieokreślony smar. Rivald trzymał się z dala od murów aby nie dotykać tego "czegoś". Przeciskał się przez stłoczonych jak ryby w puszcze tańczących, z których większość miała wiele mówiący wyraz twarzy. Każdy kto kiedyś widział skutki działania syntetycznych psychotropów i stymulantów podświadomości wiedział, że dilerzy zarabiają tutaj krocie. Po przebiciu się przez ten stłoczony w żywą całość tłum stanął na środku przepełnionego parkietu:
Wszędzie było mnóstwo ludzi, ale jego tuningowany wzrok pozwalał na wiele. Bez problemów wyłapał pośród gości Vincent'a sprzedającego kolejne działki.
-Co jest? - Abricrow nie bawił się w ceregiele, podszedł śmiało do znajomego.
-A witam. Rivald, nie? Kiedyś robiliśmy w Dune Town biznes jakiś? Ledwo po tej wycieczce wróciłem tutaj. Z murów do nas strzelali, hehehe. Że co? Ja? Rezydentem? Oj nie kolego pomyliło ci się coś. Ja wiem jak się do niego dostać, ale nic więcej. - Maroni odpowiadał cały czas obsługując klientów.
-No to kto? - Abricrow pytał dalej.
-Wiesz ja znam tylko kogoś kto weryfikuje osoby, które mogą zobaczyć się z rezydentem. Tyle. Ale masz szczęście. Do mnie przychodzą wszyscy. Widzisz tę laskę? - Vincent wskazał kobietę siedzącą w loży z kilkoma "kabanami"
- Ona jest z The Radicals. W Nowym Toronto druga po Rezydencie.
Rivald przecisnął się we wskazane miejsce. Ochrona kobiety zachowywała się ostrożnie. Już sam fakt, że bramkarze wpuścili go tutaj z bronią wzbudzał szacunek. Oznaczało to, że nie podszedł do nich byle kto. Kobieta paliła cygaro i nie zwracała uwagi na gościa. Dopiero po chwili niezręcznej ciszy dała znak gorylom by zwolnili miejsce i stanęli obok. Rivald usiadł na przeciw niej:
Gdy chciał się odezwać podniosła rękę niewerbalnie wskazując, iż jeszcze nie nadszedł czas żeby mógł zabrać głos. Otworzyła urządzenie holograficzne, które trzymała pod stołem. Promień skanera omiótł twarz Rivald'a.
-Rivald Abricrow. Z akt wynika, że siedzisz w pierdlu w Dune Town? Dostałeś chyba pięciokrotne dożywocie i do tego 25 lat. Nieźle. Na wakacje cię wypuścili? Krótko i konkretnie tak żebym była przekonana, że może jednak pozostawienie cie przy życiu jest tego warte.
[Rivald - minus 5 SZ, minus 50 kredytów.]
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Izzy.
Szukał lokalu o nazwie "Wirniki". Długo jeździł po Poziomie Zero, ale jedyną podobną nazwą jaką zobaczył była nazwa "Pierniki". Widniała na starym szyldzie jakiejś piekarni istniejącej na Poziomie Zero gdy jeszcze wszyscy, którzy mogli nie przeprowadzili się do Wirników. Obecnie "Pierniki" były meliną narkomanów. Longbow jednak nie poddał się i szukał dalej. Handel niewolnikami nie odbywał się na Poziomie Zero. Mimo że było to zdziczałe miejsce przemycanie niewolników przez mury obronne było zbyt karkołomne. Handlarze przebywali na terenach plemion i tutaj swoich interesów nie załatwiali. Tyle dowiedział się od zagadanego menela, któremu zapłacił złotą monetą za informacje. Pijaczyna jednak przydał się do czegoś. Wskazał Izzy'emu melinę gdzie przebywał niejaki Gregory. Miał to być pomniejszy przemytnik jednak trochę obeznany w biznesie. Młody punk odpalił Lizard'a i udał się pod wskazany "adres". Przy drzwiach rozpadającego się budynku stało dwóch ochroniarzy. Wyglądali dość komicznie. Jeden z nich - potężny kulturysta napakowany implantami, drugi - anorektyczny narkoman bez jednej gałki ocznej. Nie wpuszczono go do środka, ale Gregory i tak się z nim spotkał. Małe drzwiczki ukazały zmęczoną twarz przemytnika.
-Co jest?
[Izzy - minus 50 kredytów, plus - 2 granaty dymne, 2 "flashbangi".]