Początkowo nic się nie działo. Stojący w kręgach Unici czuli jedynie jak magia opływa ich ciała i elektryzuje włosy. Jednakże po około minucie zwrócili uwagę na podejrzane zjawiska. Normalnie nie byłyby to rzeczy, którym poświęca się dużo uwagi. Mimo tego, w tym samym momencie Aet poczuł lekkie drżenie ręki, Fiodor podmuch ciepła, a Williar spostrzegł, iż warstwa kurzu na podłodze powoli formuje się w powykręcany znak.
Wszyscy zareagowali natychmiastowo. Inkwizytor utworzył w swoim umyśle miraż spokojnej, idyllicznej plaży. Co prawda w życiu nie miał okazji takiej oglądać, ale ważniejsze był tu sam symbol bezpiecznego azylu. Aet wyobraził sobie zaś monstrualną lawinę, staczającą się z gór. Sam stać miał za wielkim dębem, który chronił od potężnej siły żywiołu. Nightorad natomiast nie myślał długo nad formą ochrony. Tego typu działania miał przećwiczone do perfekcji.
Symulacja ataku rozpoczęła się. Znikąd pojawił się pęd powietrza, miotający ubiorem ćwiczących. W uszach rozbrzmiewały gromy oraz zawodzenia. Obca siła starała się wkroczyć do serc Unitów i przejąć nad nimi kontrolę. Ci zaciskali zęby i skupiali się na swoich wizualizacjach. Robili wszystko, żeby stały się realne na tyle, na ile mogą uchronić przez zgubnym wpływem sztucznej klątwy. Osobliwa wichura przepłynęła obok, zaraz trójka popatrzyła po sobie. Nikt nie krzyczał z rozpaczy, ani miotał się na podłodze. Rizo zaklaskał teatralnie.
- Dobrze. Widzę, że wasze perypetie was zahartowały. Ale to nie wszystko. Wkrótce przejdziemy do najtrudniejszej z części treningu.
Kolejne dni Rizo wyznaczył na szkoleniu się w defensywie przed klątwą. Nieraz zaskakiwał uczniów, na przykład kreśląc wokół nich kręgi podczas snu. Musieli być zatem cały czas czujni i zwarci. Ciężki trening niebawem przyniósł owoce. Potrafili dobrze wyznaczyć moment, kiedy działo się coś niepokojącego i zablokować manifestacje złej mocy. Ostatnią turę wyznaczał schemat samej walki z Vash-Anem. Rizo dopuścił do niej podopiecznych, dopiero gdy był pewien, że sprostali poprzednim wyzwaniom. Nad rankiem, dwudziestego piątego dnia, powiedział im:
- Dziś dowiecie się jak zaatakować upiora. Po pierwsze warto zastosować Zew. Po drugie zaskoczyć go i wyjść z ofensywą tak szybko, aby nie zdążył stworzyć bariery ochronnej. Jeśli jednak się nie uda, okultysta musi wypowiedzieć słowa mistycznej inkantacji. Do tego potrzebuje około dziesięciu sekund, co upiór na pewno zechce wykorzystać i atakować na dystans. Chrońcie go tedy, odwracajcie jego uwagę, co tylko wymyślicie – aby okultysta mógł wypowiedzieć zaklęcie. O to zaś one. Williarze.
Rizo skinął na egzorcystę, po czym zza poły płaszcza wyciągnął arkusz, obleczony w zielonkawe światło.
Zaklęty zwój przełamuje barierę ochronną Vash-Anem
Całość była zapisana drobnym maczkiem. Skomplikowane runy stanowiły trudny do rozszyfrowania galimatias. Język w jakim spisano dokument, składał się zaś z szeleszczących głosek. Jednokrotne przetłumaczenie tej inskrypcji było wyzwaniem, a szybkie wyrzucenie z siebie słów plus koncentracja przy zaklęciu, zdawały się być niemożliwe.
- To nie zwykły kawałek papieru. Masz w rękach zwój spisany przez przodków. Gdy będziesz go odczytywać, nie myśl o nim jak o kawałku papieru z naniesionym pismem. Kontempluj zaklętą weń magię, a słowa same się odnajdą.
Rizo spojrzał na całą grupę, jakby oceniał ich kompetencje.
- Tak… jesteście gotowi. Teraz poznacie znaki, jakich lękają się Vash-Anem. Każda istota na tym świecie zawiera w sobie cząstkę bojaźni. Nawet najokropniejsze stwory jak te, które wyniszczają obecnie Rubież. Tak, również one odczuwają strach. Boją się starych symboli, znaków jakich używali ludzie jeszcze przed Wielką Wojną. Pierwszym z nich jest krzyż. Oczywiście, wyrysowanie na ziemi dwóch przecinających się kresek nie wystarczy. Powinniście użyć tego schematu z odpowiednim efektem. Zapalcie go za pomocą magii, lub wykonajcie popis szermierczy, gdzie dwa ostrza będą przemieszczać się tak szybko, iż utworzą święty symbol. Innym przykładem jest pentagram w okręgu. Przetrwał do dziś, jednak niewielu wie jak odległe ma on korzenie. Na pewno jednak nie znacie Yin i yang, gdyż zapomniany jest go od tysięcy lat. Interpretować ów można jako równowagę sprzecznych sił, toteż zawsze mocniej akcentujcie jasną stronę, na znak, że się z nim identyfikujecie – Rizo schylił się nad dywanem i zakreślił na jego włosiu symbol
- Wszystkie te rysunki muszą być stworzone z odpowiednim efektem, aby pokazać przeciwnikowi, że nie tylko posiadacie wiedzę, ale i moc. To osłabi jego ducha. Przedwieczne siły zaklęte w krzyżu, pentagramie oraz Yin i yang momentalnie mieszają mu w umyśle.
Separatysta wyciągnął miecz zza pasa, choć każdy ze szkolącej się u niego trójki dałby głowę, że nie był uzbrojony. Rizo wskazał na oręż.
- Zauważyłem, że często się modlicie i zwracacie do Egzarchów. Pamiętajcie, że jestem jednym z nich. Moje moce pokonują bariery odległości i czasu, czego dowodem jest choćby ta komnata. Przed walką zanieście modlitwę do mnie, abym pobłogosławił wasz oręż. Część mojej siły zostanie zaklęta w waszym broniach. Pamiętajcie o czystym umyśle, a następnie dajcie się prowadzić wypełniającej was energii. Jeśli przeżyjecie, z czasem nauczycie się walczyć sami, bez mojej interwencji i potrzeby modlitw. Staniecie się świętymi wojownikami. A teraz ćwiczmy. Atakujcie mnie wszyscy razem, próbując zsumować nauki z treningów. Nie pozostanę jednak bierny. Vash-Anem walczą opacznie, często imając się różnych nieczystych zagrań. Pomyślcie jaką technikę obrałem i wykorzystajcie ją przeciwko mnie. Ostrzegam, że przeciwnik nigdy nie da wam oczywistych znaków. Zakładamy, że użyliście już Zewu. A teraz, do dzieła.
Rizo powoli krążył wokół trójki. Miecz trzymał równo przed sobą. Na twarzy Egzarchy nie dało się zaznać cienia emocji. Czasem udawał jedynie, że chce zaatakować. Marszcząc brwi, podchodził nagle o krok, lekko wysuwając miecz. Ani razu jednak nie wykonał gestu, który by realnie oznaczał mierzony cios. Jego ruchy cały czas były przemyślane i bardzo zwinne. Rizo był ekstremalnie czujny. Co bardzo znaczące, zdawało się, że nawet błyskawiczna szarża zostanie powstrzymana, jakby stworzył on przed sobą niewidzialną ścianę.
Mistrz nadal krążył. Wywijał ostrzem ósemki i mierzył spojrzeniem oponentów. Williar poczuł, że jednocześnie zaatakuje on mentalnie. Sygnał był z początku słaby, ale wciąż rósł. Tężał coraz bardziej, powoli ćmiąc w głowie egzorcysty dzisiątkami jasnych świateł.
* * *
Metropolitka pokiwała sędziwą głową.
- Oczywiście, nadal tu mieszka. Morgan rezyduje w północnej wieży – odrzekła, typowo dla siebie – zdawkowym tonem, po czym odeszła wspomagając się kosturem.
Siedziba mędrca znajdowała się w najwyższej z stożkowych zabudowań. Każdy, kto chciał go odwiedzić, musiał przebyć długą wędrówkę po spiralnych schodach, prowadzących do najwyższej z komnat. Na górze znajdował się pokój pełen zasuszonych stworzeń na podestach, stołów alchemicznych i rzecz jasna, książek. Właściwie tych ostatnich upchnięto tyle, że patrząc z zewnątrz, ciężko szło uwierzyć, aby udało się je tu wszystkie upchnąć. Jak większość mieszkańców Luny, Morgan dożył podeszłego wieku. Pracował jako kronikarz klanowy i jednocześnie znany był jako jeden z najstarszych ludzi na Pustyni. Dzięki specjalizacji w alchemii, wytwarzał specyfiki przedłużające życie. Mówiło się, że egzystuje on już od ponad stu pięćdziesięciu lat. Jaka nie byłaby prawda, nadal zachowywał trzeźwość umysłu i świetną pamięć o dawnych czasach. Ze względu na swoją reputację i on dostał zaproszenie na Radę.
Gdy Muadib wszedł do środka, wnet uderzył jego nozdrza charakterystyczny zapach inkaustu i papieru. Znad pulpitu spoglądała na niego spokojna twarz Morgana.
Mądre oczy wpatrywały się jakiś czas w przybysza. Wreszcie naznaczona plamami ręka wskazała na wolne krzesło.
- Proszę siadaj. Z czym przychodzisz, moje dziecko? Jesteś Muadid jeśli mnie pamięć nie myli, a rzadko się to zdarza. Co jak co, ale o tobie usłyszeć to nie sztuka. Po twej minie widzę, żeś strudzony jest. Spokojnie, mamy czas. Powoli wyłóż, co ci na sercu leży, a ja tymczasem zaparzę zioła. Chcesz?