Bardzo się cieszę że socjalizm był, gdyby go nie było to marksiści i inna swołocz opowiadałaby dalej że oni wszystko robią dla szczęścia i dobrobytu ludzi.
Przykład tego dobroczynnego podejścia do ludzi :
Jesienią 1921 r. Michaił Tuchaczewski, przyszły marszałek ZSRR, topił we krwi antybolszewickie powstanie chłopów guberni tambowskiej. Nie tylko kazał masowo rozstrzeliwać zakładników, ale też uciekł się do stosowania gazów bojowych wobec buntowników
Towarzysze z Kremla posłali komandarma (czyli dowódcę armią bo w tym czasie w Armii Czerwonej nie było tradycyjnych stopni generalskich) do leżącego ok. 400 km na południe od Moskwy Tambowa. Nieco wcześniej młody dowódca świetnie poradził sobie z inną brudną robotą.18 marca czerwonoarmiści Tuchaczewskiego gnani przez oddziały czekistów, którzy strzelali w plecy żołnierzom nie chcących walczyć poszli po lodzie Zatoki Fińskiej do szturmu na zbuntowany Kronsztad czyli bazę Floty Bałtyckiej chroniącą bolszewicki Piotrogród od strony morza. Po poddaniu się twierdzy zwycięski dowódca kazał buntownikom stanąć w szeregu na pirsie i odliczać do dziesięciu. I każdego dziesiątego rozkazał na miejscu rozstrzelać. Zginęło ponad tysiąc marynarzy. Pozostali przy życiu długo męczyli się w północnych łagrach.
Trudno powiedzieć, że rewolucja, zgodnie z tradycją, pożerała własne
dzieci. W Kronsztadzie pożerała raczej swych ojców. Przecież kiedy 7 listopada 1917 r. bolszewicy wzniecili powstanie w Piotrogrodzie, to krążownik "Aurora" z bazy w Kronsztadzie wystrzałem z działa dał sygnał do szturmu na Pałac Zimowy. I to właśnie marynarze z tej bazy na rozkaz Lenina zajęli "mosty, telegrafy, dworce", zapewniając bolszewikom panowanie nad Piotrogrodem i sukces ich rewolucji.
I zaraz po rozprawie z tymi bolszewickimi bohaterami, na początku maja Kreml wysłał go w kolejną - jak komandarm sam napisał do rodziny, "parszywą" - delegację.
Głód w spichlerzu
Kiedy dziś jedziesz przez obwód tambowski, z okna wagonu widzisz porośnięte chwastem lub lasem nieużytki. Kiedyś były tu wioski, zniszczone 90 lat temu przez działa pociągów pancernych. Ta ziemia nie otrząsnęła się po okrutnych ciosach, które zadał jej Tuchaczewski.
Ale tam, gdzie pole zaorano, lśni pod deszczem czarny tłusty czarnoziem. Urodzajne cudo. Przed rewolucją gubernię tambowską nazywano spichlerzem Rosji. A przecież sama
Rosja była wtedy spichlerzem świata i swą pszenicą karmiła pół Europy.
A potem przyszli bolszewicy i wprowadzona przez Lenina w maju 1918 r. prodrazwiorstka (podział żywności), jak owijając w bawełnę zwykły bandytyzm, zwano działalność bolszewickich oddziałów ochotniczych, które penetrowały wsie i konfiskowały chłopom wszystko, co się nadawało do jedzenia. A przede wszystkim ziarno w tym i to, które przechowywano na siew.
Oficjalna propaganda uczyła członków tych ekspedycji karnych, że mieszkańcy opanowanych przez komunistów miast głodują, bo wrodzy nowej władzy kułacy, czyli po prostu chłopi, ukrywają nadwyżki żywności. I te właśnie nadwyżki trzeba im zabrać.
Prodotriady czyli oddziały żywnościowe nie patyczkowały się. Przez gubernię tambowską przechodziły jeden po drugim, by w każdej wsi zbierać wszystkich mieszkańców i żądać wydania "nadwyżek". Kiedy miejscowi tłumaczyli, że już nic nie mają, bo poprzedni prodotriad zabrał wszystko, przybysze wybierali z tłumu solidnie wyglądającego mężczyznę i na oczach pozostałych zakopywali go żywcem. I tak postępowali z kolejnymi, póki wieśniacy nie zgodzili się wykopać z ziemi ukrytych zapasów ziarna.
W dawnym spichlerzu Rosji zaczął się głód. A za nim najpierw rozpaczliwe pojedyncze wystąpienia przeciw prodotriadom, partyzantka - i w końcu regularne powstanie chłopskie, w którym z władzą bolszewicką walczyły dwie armie ochotnicze.
Dowódcy Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej nie mogli sobie poradzić z buntem chłopów tambowskich i w 1919 r., i w 1920. Ich żołnierze też pochodzili ze wsi, również doprowadzanych do nędzy i głodu przez prodotriady. Walczyli niechętnie, chętniej przechodzili na stronę przeciwnika.
Powstanie się rozszerzało, w innych regionach Rosji pojawiały się coraz to nowe ogniska buntu.
Lenin obsobaczał komandarmów, zamieniał ich na nowych. Nowych też obsobaczał. Ale partyzanci zajmowali coraz to nowe tereny.
Trzeba było znaleźć najlepszego fachowca.
Wypadło na Tuchaczewskiego, kiedyś śmiałego oficera gwardii carskiej. Rozgromiony przez Polaków pod Warszawą, w Kronsztadzie pokazał, co potrafi. Najpierw skłonił towarzyszy marynarzy do poddania się, solennie obiecując, że żadna krzywda ich nie spotka. A potem rozkazał ich rozstrzeliwać.
Bolszewicy bardzo cenili ludzi, których stać było na takie postępki.
Przyjechawszy do Tambowa Tuchaczewski szybko zrozumiał, że ma do czynienia nie z lokalnym buntem, ale z prawdziwą wojną. I zażądał od Moskwy, co potrzebne do prowadzenia wojny: oddziałów złożonych z mieszkańców miast, wozów pancernych, samolotów, co najmniej sześciu pociągów pancernych, gazów bojowych.
Hitlerowcy mogli się jeszcze wiele nauczyć od Tuchaczewskiego. Cenna byłaby dla nich odkryta w archiwach instrukcja "szybkiego oczyszczania terenu" podpisana 23 czerwca 1921 r. przez komandarma i szefa komisji partyjnej w Tambowie Władimira Antonowa Owsiejenkę.
Czytamy w niej: "Nasze doświadczenie dowodzi wielkiej przydatności następującego sposobu szybkiego oczyszczania terenu z bandytyzmu. Wybiera się sołectwo szczególnie sprzyjające bandytom. Tam wysyła się przedstawicieli komisji partyjnej trybunału wojennego i oddziały wojska. Na miejscu sołectwo otacza się kordonem, przez który w trakcie trwania operacji nie wolno nikogo przepuszczać.
Bierze się od 60 do 100 najbardziej szanowanych mieszkańców jako zakładników. Potem zbiera się wszystkich mieszkańców i ogłasza wyrok na sołectwo. Ludziom daje się dwie godziny na wydanie bandytów, ich rodzin i broni.
Jeśli ludność nie wyda przez ten czas bandytów, znowu zbiera się wszystkich i na ich oczach rozstrzeliwuje zakładników, po czym bierze się nowych zakładników. Tych z mieszkańców, którzy godzą się wskazać miejsce, gdzie ukryli się bandyci, przesłuchuje się. Każdy powinien zeznać wszystko, nie wykręcając się niewiedzą. Tych, którzy upierają się, rozstrzeliwuje się. Później oddziały ekspedycyjne obowiązkowo z udziałem tych, którzy zeznali, ruszają na łowienie bandytów".
Metoda była skuteczna, ale miała jedną wadę. Tuchaczewski pisał w jednym raportów: "Bez rozstrzeliwania nic nie wychodzi. Egzekucja w jednej wsi nie wpływa na sytuację w innych dopóty, dopóki nie rozstrzela się i ich mieszkańców".