Tu już nie rozumiem, po co dalej wałkować ten temat i powtarzać to samo?
Kompletnie też nie zgadzam się ze zdaniem o dorosłym dziecku i samotnych matkach.
Po co dorosłemu, mającemu już swoje życie człowiekowi kontakt z ojcem, którego wcześniej w jego życiu nie było?
Nawet jeśli jest potrzeba przekonania się kim ten ojciec obcnie jest, zwykle wystarcza jedno spotkanie/ wygarnięcie i trwałe zamknięcie tego tematu w życiu. Rzadziej ten ojciec usiłuje naprawić tą relację, nierzadko z egoistycznych pobudek- np. bojąc się samotnej starości.
Dziecko w dzieciństwie może dopytywać- naturalna potrzeba poznania własnych korzeni. Tu wszystko zależy od otoczenia- w tym wypadku głównie mamy, jak mu tę prawdę przedstawi i czy wpoi mu poczucie własnej wartości.
Na pewno dla dziecka traumatyczną sprawą jest rozwód czy odejście jednego z rodziców, bo wtedy zmienia mu się cały świat, który znało od początku. Ale i przez to może przejść w miarę ,,suchą stopą'' jeśli będzie traktowane mądrze w tym czasie.
Najgorszą krzywdą wtedy dla dziecka są rozgrywki miedzy rodzicami, w które jest wciągane i absolutnie nie wolno tego robić.
Natomiast dziecko, które nigdy nie miało jednego z rodziców, traktuje taką sytuację, jako naturalną. Dopiero w przedszkolu/szkole kapnie się, ze inne dzieci mają też tatusia/ mamusię(sytuacje gdzie mężczyzna sam wychowuje dziecko też się zdarzają) i wtedy będzie potrzebowało mądrego podejścia ze strony rodzica, otoczenia.
Dla dziecka tak naprawdę najważniejsza jest miłość, poczucie bezpieczeństwa, akceptacja i żeby było dla kogoś ważne. Kto to będzie, jest sprawą drugorzędną.
Jasne, że fajnie jak ma i mamę, i tatę. W dodatku oboje są fajni, kochający i zaangażowani. Ale życie pisze różne scenariusze, którym można sprostać.
Piszesz, że coraz więcej jest samotnych matek. Podajesz to jako negatywne zjawisko.
Ja uważam, odwrotnie, bo zdaję sobie sprawę, że te kobiety, które dziś wychowują samotnie, a przynajmniej część z nich, w dawnych czasach wegetowałaby w przemocowych związkach, bo ,,jak to?'', ,,nie wypada?'', ,,jak sobie poradzę?'' i życie w takim domu dopiero byłoby traumą dla dziecka.
Lepiej nie mieć żadnego tatusia, niż mieć takiego co krzywdzi i nic dobrego w życie nie wnosi. Podobnie jest z mamusią.
Cezary Pazura np. został sam z małą córeczką, bo żona się rozećpała i rezechlała, by na koniec pójść w tango i porzucić rodzinę. No i co? Wychował bardzo fajną dziewczynę, bo sam był fajnym tatą.
Tak ,jak bardzo dużo jest dzieci wychowanych tylko przez matki(mam takich znajomych) wdzięcznych tej matce, że miała odwagę odejść od ojca i zerwać z nim kontakt.
Jedna z moich najlepszych koleżanek, która niestety teraz mieszkająca daleko ode mnie, swojego ojca w ogóle nie poznała. Zawsze się śmiała z takich teorii, jak przytoczyłeś, jak to rzekomo dziecko cierpi za nieistniejącym tatusiem. Ona uważa, że miała lepiej niż inni. Najpierw miała mamę tylko dla siebie. Potem ojczyma, który był ok. A przez to, ze nie był jej prawdziwym ojcem, nie wtrącał się za bardzo, nie nakazywał/ zakazywał. ,,Luksusowa sytuacja'' jak mawiała. Nigdy też nie czuła potrzeby poznawania biologicznego ojca, którego uważała za obcego człowieka.
Tak, ją takie życie ,,zniszczyło'', że ma udaną własną rodzinę i wiele sukcesów zawodowych na koncie.

W ogóle większe angażowanie się w dziecko, to raczej wymysł naszych i nieodległych czasów. Dawniej ojciec był nieobecny, nie okazywał uczuć, albo był na wojnie, a dzieci wychowywała matka z pomocą babki/dziadków i nikt specjalnie nie cierpiał z tego powodu.
Nie mówię, że to źle, że dziś mężczyźni rozwinęli się w tym kierunku, bo to dobrze. Mówię, że śmiało można się bez tego obyć.
Najważniejsze, żeby w życiu dziecka była miłość, szacunek, poczucie bezpieczeństwa.
Nie jest też prawdą, że pieniądze są jakoś kluczowo ważne. Owszem, jakieś być muszą. Ale czy będzie ich mało czy dużo, nie ma większego znaczenia. Lepiej wychować się w biednej, kochającej rodzinie, niż bogatej, gdzie jest pustka emocjonalna zapełniana fantami, aby dziecko dało spokój i nie przeszkadzało dorosłym w życiu.
Wychowanie w biednej rodzinie może mieć pozytywny wpływ na zaradność i ambicję.
A zobacz ile dzieci z bogatych rodzin, w których teoretycznie niczego nie brakuje popada w różne tarapaty, nałogi, nie radzi sobie w życiu...
I tyle na ten temat.
Nie chcesz mieć dzieci, to nie miej. Przecież nikt do tego nie zmusza. Ale po co dorabiać do tego chore ideologie?
Chcesz być szanowany, ze swoim podejściem, to szanuj podejście innych.
W przypadku dziecka zawsze najważniejsza jest miłość. Resztę kochający rodzić ogarnie.
Ze swojej strony temat uważam raczej za zamknięty.