Odwaga

A

Angel91

Guest
no i pewnie stąd, że jestem zodiakalnym Baranem

Też jestem spod tego znaku i podczas narodzin byłem prawie dwiema nogami na tamtym świecie, 1/10 punktów, ledwo co mnie odratowali :p
 

kika868686

Master
Dołączył
21 Czerwiec 2009
Posty
2 568
Punkty reakcji
130
bo tylko odważni i uparcie dążący do celu coś osiągną, reszta będzie wegetować. ;)
 

Portos201

Bywalec
Dołączył
27 Kwiecień 2009
Posty
2 117
Punkty reakcji
54
GREEG znałem w życiu 2 osoby takie jak Ty :)

Dziś jednego stać na 500 konne mitsubishi, a drugi jest pilotem samolotów pasażerskich. Co ich odróżniało ? to Co Ciebie od innych. Był cel i mało ważne czy były przeszkody. Kumpel od dziecka chciał mmiec samochody jak w "szybcy i wściekli", a znów drugi kolega zawsze chciał latać samolotem.

Powiem Ci że Twój przykład jest podobny bardzo do tego pierwszego kolegi, też grał w piłkę :) i był w tym dobry.

Co było w tych osobach magiczne? charyzma jakiej nigdy nie widziałem, oni coś mówili i tak miało być, załatwiali wszystko, nawet nauczyciele ulegali. Oczywiście że mieli wpadki, ale nie użalali się. Kolega dostał ndst z odpowiedzi, zaraz po tym już z nim nie było praktycznie kontaktu tylko obmyślał co robić aby problemu nie było. Siedział cały dzień i się uczył, na następny dzień zdał na 4+.

Podziwiałem zawsze tych kolegów, Ciebie teraz też:)

Jak była jakas akademia każdy się bał, im to wisiało, szli tak jakby mieli kupić puszkę koli w sklepie.

Co było najlepsze? w ciągu roku się nie uczyli za bardzo. Każdy kto się uczył był uznawany za kujona, a najlepsze było to że oni jak pod koniec zaczęli nadrabiać to nikt nie smiał ich tak nazwać :D
Wręcz denerwujące było to że kolega powiedział kilka zdań przy odpowiedzi i dostal 4 a drugi musiał rypać 15 minut aby dostać głupie 3.

Fajnie było patrzyć jak kolega coś mówił a ludzie szli za nim jak zauroczeni:) ja czasem też :)

Musze przyznać że również taki bym chciał być, mowa o tym podnoszeniu poprzeczki;/
 

imawoman

Bywalec
Dołączył
3 Wrzesień 2008
Posty
1 757
Punkty reakcji
139
Uważam się za osobę odważną, pewną siebie, wygadaną. Łatwo nawiązuję kontakty z ludźmi i dostaję od życia to, czego chcę. Choć z biegiem lat częściej siłą wytrwałości, niż uporu.

Kiedy natrafiam na swojej drodze problemy, najczęściej idę na czołowe. Nie ma dla mnie spraw nie do załatwienia, a małe porażki.... czymże są wobec wieczności? :)

Bycie odważnym w tym ujęciu, jak zostało to zaprezentowane w temacie, to z pewnością cecha przydatna w życiu. Jednak pewność siebie i swoich racji niesie też za sobą konieczność przyzwyczajenia się do sytuacji, w której albo ktoś mnie podziwia, albo nienawidzi. Nie pozostaje się obojętnym dla otoczenia...
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
No to widzę, że pisząc moje wredne posty miałem jakiś wkład

Mam tylko nadzieję, ze nie jesteś współautorem oszczerstw na mój temat, wysyłanych do moich znajomych.
Niektóre kaszaloty naprawdę mają obkurczone mózgi sadząc ze to do mnie nie dotrze. Jeszcze jedna taka akcja a napisze na forum kto jest autorką tych kłamstw.
 
A

Aulelia

Guest
Nie jestem odważna, boję się wielu rzeczy. Przede wszystkim samotności, zdrady, braku lojalności. Często czuję, że problemy mnie przerastają. Uciekam przed konfrontacją. Wolę zerwać znajomość z osobą dla mnie ważną, niż powiedzieć, co czuję. Kiedyś było o wiele gorzej. Uciekałam spojrzeniem, kiedy ktoś obcy na mnie patrzył, np. jak idę. Skoro się na mnie patrzą, to pewnie ze mną jest coś nie tak, nie lubię gapienia się, to mnie krępuje i sprawia, że czuję się gorsza. Wtedy zastanawiam się, czy mam coś na twarzy. Unikam konfliktów, bo boję się porażki. Jeśli poczułabym, że zostałam potraktowana niesprawiedliwie, nie miałabym odwagi przyznać tego przy wszystkich. Mam czasem takie momenty, że czuję się silna i że wiem, że potrafię, że jestem kimś. Nikomu nie życzę źle, mimo napadów szału. Często płaczę właściwie bez powodu, ale czy to jest tchórzostwo... Raczej to są łzy ze złości nad tym, jak zostałam potraktowana. Staram się mieć do innych szacunek, a jeśli pojawiają się problemy, uciekam. W stosunku do moich najbliższych, jest inaczej i tu też objawia się brak odwagi, bo nie umiem przyznać co jest przyczyną mojego niezadowolenia. Wolę się wyryczeć, wolę przeklinać i walić drzwiami. Nie potrafię rozmawiać o moich uczuciach, choć muszę przyznać, że chłopak, w którym jestem zakochana, nauczył mnie tego. To on zawsze ciągnie mnie za język, kiedy widzi, że coś jest nie tak. Ciężko jest mi się otworzyć, bo wychodzę z założenia, że mało osób chce dla mnie dobrze. Ludzi raczej postrzegam z tej negatywnej perspektywy. Uczę się szczerej rozmowy, ale rzadko kiedy mi ona wychodzi. Cały czas się uczę. Nie chcę już uciekać. Chcę brać sprawy w swoje ręce i w końcu dojrzeć psychicznie. Ale otoczyłam się kokonem, który trudno przebić. Staram się go pokonać i gdyby nie osoba, o której już wspomniałam, byłoby jeszcze gorzej. Nie chcę uchodzić za nieudacznika, za kogoś z kompleksami. Ale chyba jestem właśnie taka, choć te kompleksy biorą się z wątpliwości.

Dziękuję, że mogłam się przed Wami wygadać.

Pozdrawiam.
 

Portos201

Bywalec
Dołączył
27 Kwiecień 2009
Posty
2 117
Punkty reakcji
54
właśnie ja wole ostatnio więcej gadac niż robić.

Właśnie przyzwyczajenie do wyższych wymagań... a mnie od dziecka ktoś wyręczał w wszystkim, poczawszy od zakupów po załatwienie MOJEJ sprawy u nauczyciela. Pod takim "kokonem" byłem wychowywany. Tzn kloszem czy jak to się mówi:)

To nie jest za dobre, wtedy się cieszyłem a dziś jest jak jest;/ Nie jest tragedia ale moim zdaniem dobrze nie jest.

Pasuje to zmienić, charakter można szlifować i zmienić chociaż trochę. Wiem bo sam to zrobiłem, zawsze nawet jak byłem u rodziny byłem niesmiały, a teraz jestem duszą towarzystwa. Gorzej z obcymi ludźmi.

Jak sadzicie, wiem że to głupie, ale jak można hartować charakter? aby osiągac cele i jak np Greeg podnosić poprzeczkę?
 

Greeg

Wredny ch* ;)
Dołączył
9 Lipiec 2008
Posty
3 521
Punkty reakcji
313
Miasto
Kobieta :)
Mam tylko nadzieję, ze nie jesteś współautorem oszczerstw na mój temat, wysyłanych do moich znajomych.
yyy, to nie w moim stylu :) Raczej miałem na myśli drobne szpileczki i przepychanki w postach ;)

Powiem Ci że Twój przykład jest podobny bardzo do tego pierwszego kolegi, też grał w piłkę :) i był w tym dobry.
Hmm to dobry sport bo bardzo demokratyczny. ja bardzo często grałem z kilka lat starszymi. Przy wieku 8-10 lat, grać z 12-13 latkiem to była kolosalna różnica pod względem fizyczności. No ale trzeba było sobie jakoś radzić. Być może wtedy wyrobiłem sobie jakąś zadziorność bo nie raz miałem poździerane kolana i okopane piszczele od fauli starszych, bo na początku nie mogli znieść, że ktoś o ponad głowę niższy, młodszy ich okiwał. Potem najczęściej akceptowali ten fakt i stawali się dobrymi kumplami :)

A może to wszystko zwyczajny przypadek. Może bez tego też byłbym taki. Hmmm nie, chyba nie. Ze sportu lubiłem też ... szachy :D Kurcze, chyba wybieranie zupełnie przeciwnych biegunów zostało mi do dziś ;) Inna sprawa, że jak niedawno próbowałem zagrać w szachy to po 15 minutach ... rozbolała mnie głowa :D No ale kiedyś lubiłem grać z wujkiem i nie podkładał się - chyba ;)

Wiem tyle, że jak będę miał małego szkraba to na pewno będę chciał, aby polubił piłkę. Niby dam mu oczywiście zadecydować, ale od małego będzie w kołysce leżała piłka bo nie ma to jak podprogowy przekaz :D ;)

Co było najlepsze? w ciągu roku się nie uczyli za bardzo.
w LO (hmm choć to naprawdę taka szkoła techniczna była) jakieś 80-90 % mojej nauki wyglądało tak, że rano wstawałem, szedłem na końcowy (jakieś 300-400m, choć 50 m obok był 1 przystanek przed końcowym) do autobusu. Tam sobie siadałem i ... wyciągałem zeszyt czy tam książkę. i przez 30-40 minut (tyle jechałem do szkoły, nie miałem przesiadek) czytałem. Szkoda mi było czas marnować w domu. Lubiłem też pisać ściągi. Z czasem zauważyłem, że przy odręcznym pisaniu na malutkiej kartce papieru człowiek musi się mocno skupić nad tym co pisze (bo te literki takie malutkie, że się nie pisze tak czysto automatycznie, bezmyślnie). A to jak się okazało ogromnie pomagało w zapamiętaniu tego co się pisze. W sumie to parę lat starszy brat mnie zainspirował ;)

Do tego dużo kalkulowałem. Większość nauczycieli przy braniu do odpowiedzi kierowała się logiką. Ja byłem zawsze w okolicach 4-5 w dzienniku więc zawsze byłem zorientowany kto przede mną ile ma ocen. Jak się okazywało, że mam najmniej no to byłem podstawowym kandydatem do odpowiedzi bo nauczyciele najczęściej jechali od góry, rzadziej od dołu. Awangarda brała ze środka ;) Jakie były opcje ?
1. Nie iść - aniołkiem nie byłem i dość często uciekałem się do tej opcji.
2. Pójść i liczyć, że nie będzie pytać - to było całkiem ekscytujące ;) Ogólnie tutaj zdawałem się na własną ocenę sytuacji. Jeśli miałem totalną pustkę i było wg mnie spore prawdopodobieństwo to się ewakuowywałem ;)
3. Przygotować się dzień wcześniej. Tak kiedyś miałem z polskiego. Była do przeczytania lektura z 50 stron, jakieś opowiadania. Już dzień wcześniej wiedziałem, że mam najmniej ocen, że koniec końców i tak mnie zapyta, a to był dobry moment bo w miarę przewidywalny. No to wziąłem w łapę te opowiadania, przeczytałem je no i dzień później było: "do odpowiedzi nr 5" - czyli ja. Odpowiedź z ławki, czyli potencjalny tzw. szybki gol (u mnie w klasie ludzie bardzo często mówili: "proszę jeden" i się siadało ;) ). No ale nie tym razem.

Całą lekcję odpowiadałem bo polonistka była starej daty i lubiła udowadniać ludziom, że czytali streszczenia, albo w ogóle nic nie czytali. Koniec końców jak zadzwonił dzwonek na przerwę, przyznała, że jednak czytałem i dostałem jakąś tam czwóreczkę czy może nawet 4,5 , co u niej było sporym wyczynem ;) Pamiętam, że byłem wypompowany :D Hyh, zabawne, że takie momenty się pamięta :D

Hyh, ale mi się na wspomnienia zebrało :p


Ja trochę wyznaję zasadę, że to co sobie zamarzę jest w istocie samo spełniającą się przepowiednią :) Prędzej czy później jakoś do tego dochodzę.
 

miska19

Wyjadacz
Dołączył
26 Grudzień 2009
Posty
6 439
Punkty reakcji
484
Wiek
32
Wiesz, to ma plusy i minusy ;) Przyzwyczajenie do wyższych wymagań sprawia, że automatycznie poprzeczka, po przekroczeniu której cieszę się z jakiegoś osiągnięcia też jest wyżej. Są ludzie, których cieszy każdy, nawet minimalny sukces. Mnie raczej nie :). Tzn. może i cieszy, ale jakoś nie szaleje z radości, nie jestem zresztą zbyt wylewny ;)


Hmmm respekt społeczny kojarzy mi się z jakimś mafiosem ;) Ludzie nie klękają przede mną na kolana ;), raczej jestem dość normalny i tylko Ci co mnie dobrze znają wiedzą, że "daje radę" ;) Cała reszta może sobie pomyśleć o mnie to co im się podoba, wręcz lubię to gdy ktoś mnie oceni "poniżej moich możliwości" :) Dlaczego ? W sumie nie wiem, ale jak byłem mały i ktoś mnie się pytał czy dobrze gram w piłkę to odpowiadałem: "nieźle", mimo, że na tle akurat tych, ktorzy pytali wiedziałem , że "bardzo dobrze" (bo np. widziałem jak wcześniej grają) :D Chyba zawsze wolałem dużo robić, zamiast gadać bez sensu ;) Raczej nie jestem typem osoby, która pieje nad sobą jaka to ona jest wspaniała. Powiewa mi to co ktoś sobie myśli i nie wyprowadzam go z błędu (chyba, że już porządnie przegnie).


Ja raczej nigdy tak nie miałem. Jakoś nigdy nie oblewał mnie zimny pot, przerażenie, gdy czegoś nie wiedziałem, nie umiałem. Raczej starałem się szukać odpowiedzi jeszcze głębiej w głowie. Jedyny stres jaki miałem związany był z czekaniem. Pamiętam np. obrone licencjata (miałem przełożoną) - przyszedłem rano o 8, zobaczyłem, że jestem przedostatni na liście. Zanim wszedłem, mineło chyba z 6 godzin. Były nerwy związane z czekaniem, ale jak wszedłem no to wszystko się uspokajało i normalnie odpowiadałem na jakieś bzdurne pytania.


Nie powiedziałbym ;) Jak się urodziłem to miałem jakieś 4 bakterie (jedna z nich dobrze killowała noworodków swego czasu ;) ) i tak naprawdę to jedną nogą byłem na tamtym świecie :D W sumie może to stąd wynika to, że łatwo się nie poddaję ;) (no i pewnie stąd, że jestem zodiakalnym Baranem - tyle się naczytałem, że "uparcie dążą do celu", że chyba stało się to prawdą, przynajmniej w moim przypadku ;D)


Moje związki najczęściej były krótkie bo dość szybko się orientowałem, że nic z nich nie będzie ;)
Ewentualnie te, które miały szanse na coś dłuższego były stanowczo zbyt wcześnie - "nie byłem gotowy" (cóż za wymówka ;) )

Fakt, jakąś kobietę "na dłużej" byłoby miło znaleźć, ale znowu jakiegoś ciśnienia na to wielkiego nie mam. Jak będzie to będzie. Nie będzie to nie będzie. Życie ;)


Każdy ma jakieś lęki, schizy itd. Ja np. na widok białego fartucha mam podniesione ciśnienie :) Przestraszony na pewno nie, ale na pewno podenerwowany. Dlaczego ? Kiedyś nawet próbowałem to jakoś logicznie sobie wytłumaczyć no i wyszło mi, że pewnie jak byłem noworodkiem to się naoglądałem tyle tych białych fartuchów, że mi na resztę życia najwyraźniej starczyło ;) Za to nie mam np. problemów, aby chodzić po jakichś ciemnych zaułkach. Czasem ciężko utrafić za własną psychiką ;)


Mi się też zdarzało nie przychodzić na rozmowy, albo dzwonić i odwoływać, choć nie było to spowodowane lękami. Raczej tym, że "coś mi nie pasowało" + ewentualne lenistwo :)


To akurat faktycznie się zgadza. Po prostu zrobiłem ich tyle, że weszło mi to w krew i każde kolejne jest już tylko "następnym". Nawet jak idzie opornie to można sobie powiedzieć, że przecież wcześniej zrobiłem 500 innych więc co mi tu k.... zadanie nr 501 będzie bruździć ;)



Hmm odnosnie do tego, to czytalam tez , ze Barany to tez zazwyczaj hmm bawidamkowie :D Takie wieczne dzieci :p No, ale to pol zartem pol serio, bo nie wolno tego wszystkiego brac az tak na powaznie. Ja jestem akurat zodiakalna Waga i to co mi sie zgadza w horoskopach, to na pewno to, ze jestem wrazliwa, latwo sie wzruszam, jezeli przytrafi mi sie cos zlego np rozstanie z chlopakiem, to duzo czasu uplywa zanim sie z tym pogodze , a sadze , ze gdyby tych porazek milosnych bylo jeszcze wiecej, to moze nawet nigdy bym sie nie podzwignela, albo podzwignelabym sie, ale nie weszlabym juz w zwiazek ze strachu. No taka juz mam psychike, latwo ja zranic, wyzwolic lek przed czyms. No, ale mimo wszystko staram sie optymistycznie na wszystko patrzec :) No i ja pisalam dosc niesmiala itp. Ale w tym ,ze patrze optymistycznie na swiat, to tak, ze staram sie w nawet zlym wydarzeniu znalezc cos zlego, ale w sumie nie wiem czy do konca jestem taka optymistka, jak tak przeanalizowalam moje zycie, to moze nie, bo ooptymista chyba nie przejmowalaby sie tak np rozstaniem milosnym ;) A wiec moze nietrafnie sie okreslalam. No i w sumie obchodzi mnie co mowia inni ludzie, nie na forum, ale w zyciu. Jestem moze troche przewrazliwiona na tym punkcie, bo w dziecinstwie nie mialam latwo, trafilam w ogole do tkaiej klasy, gdzie kazdy traktowal mnie jak odmienca, czasem nie wiem czemu. Dlatego moze tez teraz czasem mam problemy z nawiazaniem nwoych kontaktow, no chyba, ze widze na pierwszy rzut oka, ze ktos tak jak ja jest troche z boku, niesmialy, to wtedy latwiej mi zagadac, bo wiem, ze to ktos kto byc moze jest podobny do mnie i zrozumie ma niesmialosc ;)


Dobrze, ze nie masz parcia na zwiazek na sile, wszystko przyjdzie w swoim czasie :) Skoro znajdowales nieodpowiednie kobiety, to ok, widocznie tak bylo.

Tak samo jak Porots podziwiam Cie Greegu jak i Ciebie imawoman ;)
No, ale widocznie tak swiat skonstruowal, ze kazdy inny, gdyby kazdy byl taki odwazny itp to byloby nudno, Wy jestescie odwazni, ja niesmiala i niepewna swego, troche zalekniona. mimo wszystko mam nadzieje, ze wszystko w moim zyciu sie ulozy, bo czesto nie bylo kolorowo. Nie ma co plakac nad rozlanym mlekiem , taka juz jestem, ale trzeba isc dalej i doskonalic sie, mimo ze nie urodzilo sie z wielka odwaga i pewnoscia siebie i smialoscia, i wygadaniem :) Mimo braku jakis cech ktore sa przydatne i dobre mozna dac sobie rade, ale trzeba chciec, mam racje ?:) Dlatego nie uwazam, zeby tylko odwazni mieli szanse na sukces, ja tez mam - mam takowa nadzieje ;)

A co do rad, jak sie zmienic niech powiedza inni, bo ja sama jestem jaka jestem , niesmiala malo przebojowa, wiadomo, ze calkiem sie nie zmienie, ale jak polepszac sie , doskonalic, lepiej zeby ktos inny napisal .
 

Portos201

Bywalec
Dołączył
27 Kwiecień 2009
Posty
2 117
Punkty reakcji
54
Dziś myślałem nad tym wszystkim trochę, w sumie z 3 godziny :)

Znalazłem kilka odpowiedzi które mi pomogły, dodały otuchy i radości:) podzielę się z wami, może to komuś pomoże.

Wiele do myślenia dały mi słowa pewniej dziewczyny które znalazłem w internecie a o których zapomniałem już dawno temu. Jest to znane przysłowie "nie taki diabeł straszny jak go malują".

Problemy które sobie wymyślałem, strach przed przyszłością i każdym dniem.... paraliżowały i przesłaniały to co ważne, a co ważne? no życie tak aby nie żałować żadnego dnia. Siedzenie przed kompem cały dzień? zero wychodzenia na świeże powietrze? co nam to da? czy gniuśnienie w domu bez znajomych, bez rozrywek pomoże nam w życiu? logiczne że nie. Więc co nam szkodzi żyć odważnie i łapać każdy dzień? co mamy do stracenia? "super" życie sam na sam z kompem bez kasy, przyjaciół i PRAWDZIWEGO ŻYCIA?

Wielu (ja też) chce mieć ładny dom (nie koniecznie willę), samochód, rodzinę, jechac od czasu do czasu na jakies wakacje, pojeździć na quadzie czy co tam kto woli. A czy coś robimy aby to mieć? poza narzekaniem na rząd? dlaczego nie widzimy winy w sobie? dlaczego za brak pracy, pieniędzy, szczęścia winimy innych? a co sami zrobiliśmy aby było nam lepiej? Czy ludzie szczęśliwi siedzieli przed kompem i czytali o depresji? czy nie wychodzili z domu bo się bali? nie, oni się przemogli, czytałem wiele biografii i wiem że niektórzy pochodzili z rodzin na skraju ubóstwa. Daleko nie trzeba szukać, moji koledzy o których juz pisalem, nie siedzieli w domu i nie gnili tylko coś zawsze robili. Czasami spędzałem całe dnie u kolegi i widziałem jak wyglądał jego dzień, wiecznie coś robił, coś nowego, czy to grał w piłkę, naprawial simsona, rzucał kamieniami w dach sasiada (nie polecam bo rozwaliliśmy mu kilka dachówek), jeździł na boisko do ludzi pogadać, mogę śmiało powiedzieć że 95% jego dnia było zajete przez różne rzeczy.

Ja sam przez cały dzień zdążyłem troszkę się pouczyć (1 godzinę) i wyjść na pole pokopac piłke i tyle, on mając tyle samo czasu zdążył: naprawić simsona, zainstalowac worek do treningów, umyć samochód, złożyć skrzynie z głośnikami z bratem, pograć na ps, jechac do kolegów na boisko pograć i wymyć buty. Może głupie ale on zdążył zrobić kilkanascie rzeczy w czasie kiedy ja zrobiłem dwie i myslałem że to dużo.

Co ma do tego "nie taki diabeł straszny jak go malują" ? ogólnie do tematu ma to że wyzwania dnia codziennego czesto bardzo wyolbrzymiamy, taka ludzka natura (czytałem o tym w książkach do psychologii). Problemy które jeszcze nie nadeszły i pewnie nie nadejdą w naszych głowach rosną do rangi "nie do przejścia", a w rzeczywistości sa małe lub nawet ich nie zauważymy.

Jak przeczytałem ten cytat to przypomniały mi się dawne czasy, wspomnienia zwłaszcza jednej rzeczy którą przezyłem a była to tragiczna sytuacja którą nie jeden by nie przeszedł tak łatwo. Normalnie skończyło by się to chorobą psychiczną, a ja dałem radę, nie raz wtedy upadałem ale nie dałem się. Czy teraz jak na to patrze to było tak ciężko jak to widziałem? nie. Sam sobie dodawałem w umyśle wiele "smaczków" które z problemu robiły barierę.

Teraz patrząc w przeszłość widzę że może gdyby nie te przezycia to bym był słabszy. Dobrze jest wyciągać wnioski z przeszłości.

Co ma do tego odwaga? a to że gdyby nie odwaga którą każdy ma to nie było by nas tu, nie potrafili byśmy nawet butów zawiązać.

Słowa "nie taki diabeł straszny jak go malują", widzę teraz tak że problemy które sobie wymyślam są w rzeczywistości dużo mniejsze, może ich nawet nie ma.

Baliście się kiedyś skoczyć z wysokości? ja tak, ale skoczyłem, pamiętam to jak dziś. Zaraz w głowie miałem "złamaną nogę, uraz kręgosłupa, śmiech kolegów itp", skoczyłem, czy coś mi się stało? nie, było super, skoczyłem drugi raz (miałem wtedy z 14 lat).

Każdy ma siłę aby być jak Ci co osiagają wiele, tyle że nas paraliżuje strach i wymyślanie problemów i wymówek. Bo co jest łatwiej? wiele gadac i narzekać? Prosty przykład, z mojej rodziny:

Kiedyś na spotkaniu rodzinnym nawiązała się rozmowa o polityce, chyba jak u kazdego w domu:)

Wujek co jest raczej mnie zamożny zaraz zaczął nadawać na podatki, na ceny, na polityków że to ich wina itp, znów drugi wujek co ma firmę nawet nie nawiązywał rozmowy na ten temat, rozmawial o całkiem innych sprawach. Oboje pochodzą z jednego domu, tyle że jeden nigdy nie widział winy w sobie i siedzial cicho w domu a drugi ciężko pracował aby coś mieć.

Ludzką naturą jest zwalać na kogoś winę o swoje niepowodzenie, a winy w sobie nie widzimy. Oderwijcie się czasem od komputera, od gier, zróbcie coś innego.

Bo co nam da wieczny strach przed przyszłoscią? przed ludźmi? raczej nic dobrego. Problemy są potrzebne bo gdyby nie one to zapewne stali byśmy w miejscu. Ale nie nalezy ich wyolbrzymiać a już napewno nie należy robić z nich coś co jest najważniejsze.

Ja poporstu dziś spróbuję zrobić wiele rzeczy, od poczatku do końca, ostatnie moje dni wyglądały tak że zrobiłem 2 rzeczy i już nie miałem czasu, zobaczymy jak skupię się full na zadaniach i zrobię kilka rzeczy, czy się da, od teraz wychodze z założenia "skoro inni potrafią to i ja będe umiał".

Zawsze zazdrościłem kolegom że mają fajne auta, wielu znajomych itp, nienawiść i zawiśc przesłaniała mi oczy... a tak teraz się pytam "a co ja zrobiłem żeby mieć np własne auto?" a nic poza narzekaniem, a oni zrobili wiele, pracowali i nie siedzieli i nie biadolili.

Dzieki Greeg za inspirację i przypomnienie wartości :)

Przypomina mi się jeszcze jedna sytuacja: kolega mając 19 lat posiadał już samochód i miał około 2500zł wypłaty netto. Zazdrościłem mu jak cholera :) ja miałem 1300zł netto. Ale on robił wiele aby miec więcej a ja cieszyłem sie z tego co mam, chociaż w rzeczywistości nie byłem z tego dumny.

Ja wolałem siedziec w domu i "odpoczywać po ciężkim dniu", a on naprawiał komputery w czasie wolnym.

Tym różnię się od innych, tych co brną na przód, tym że oni zamaist gadać i wymyślać, pożytkują ta energię na działanie. Z samego myślenia nic nei będzie.

Wiem że będzie ciężko, będe musiał się zmuszać na poczatku do wielu rzeczy ale chcę i dam radę.

Główna myśl jaka będzie mi towarzyszyć? "bojąc się będę nadal nikim" i reszta przysłów co tutaj napisałem :)

Aha... jeszcze jeden błąd który popełniałem... moja samoocena kiepska, zawsze "ee nie dam rady" chociaż wiem że w pewnych dziedzinach jestem bardzo dobry (patrząc na ludzi z otoczenia) i jeszcze jedno... robienie z siebie kogoś kim się nie jest zamiast tym kimś się stać. Przyznam się.... zawsze uchodziłem za kogoś kto ma forsy jak lodu a w rzeczywistości miałem wypłatę 1300zł z tego mi zostawało około 300zł na życie. To taka samodestrukcja, czemu? bo czułem się jak ktoś super co ma wszystko i ludzie go wielbia a wiedziałem że w rzeczywistości tak nie jest. Więc widząc świat który mnie otacza, wiedziałem że nie jest tak jak bym chciał i sam się dołowałem że "nie osiągnąłem tych celów", których w rzeczywistości nie wyznaczałem nawet. Marzenia mówiły co innego a rzeczywistość co innego.

Trochę się rozpisałem i zagmatwałem ale to takie myśli na szybko:) wazne że zrozumiałem wiele, zobaczymy co z tego wyjdzie "w praniu" :)

Czas działać a nie gadać.

Moje marzenie? : mieć pieniądze tak aby żyć godnie, mieć firmę która będzie prężna ale i dobra względem konkurencji, być wysportowanym, mieć hobby, być uznawanym za człowieka sukcesu... chyba tyle.

Co zrobiłem przez ostatnie lata aby to osiągnać? NIC, byłem tym kims ale tylko w głowie, bo tam wszystko szybko samo przychodziło.

Czas oddzielić rzeczywistośc od fikcji.


Dodam jeszcze że zazdrościłem nawet gwiazda TV że mają fajne życie... ale oni jednak coś robili aby mieć to życie.

Dodam ostatnią rzecz: zawsze chcialem byc podziwiany za to co robię (ale samemu się nie chwalić bom skromny człowiek :) )

Ale to co robilem wzbudzało podziw średni, zamaist PODNOSIĆ POPRZECZKE i robić rzeczy lepsze aby dojśc do swojego celu to ja odpuszczałem, to chyba jest to podnoszenie poprzeczki:)
 

Bud Light

Nowicjusz
Dołączył
16 Kwiecień 2010
Posty
212
Punkty reakcji
5
Rozpisałeś się.

Jaki czas temu też dużo myślałem. Nie miałem zajęcia typu hobby ale dużo wolnego czasu. Kilka miesięcy temu zdałem sobie sprawę że nie warto myśleć co mówią inni ludzie, nie warto przejmować się tym bo moje życie nie należy do nich, obchodzi mnie moje zdanie i wszystko robię dla siebie. Dosyć egoistyczne ale tylko w kwestii podejścia do ludzi i komunikacji. Dalej pomagam ludziom tak jak pomagałem wcześniej.

Zmieniło się to moje myślenie. Teraz podchodząc do dziewczyny nie myślę o tym żeby dobrze się zaprezentować ale zastanawiam się czy ona jest mnie warta i czy chce mi się rozmawiać z nią dalej bo obok stoi druga i może być lepsza. Znalazłem hobby i gdy robię to co lubię myślę tylko o tym żeby robić to najlepiej.

W wakacje lubię pojechać na wieś aby odpocząć od miasta. Brak neta, brak kompa. Brak wirtualności. Nudząc się na wsi można zdać sobie sprawę ile można zrobić w ciągu dnia. Tam jest masa pracy która często jest tez przyjemnością bo widzisz efekt swojej pracy. Też mam w domu simsona :) Właśnie widząc efekty widzisz jak dobrą pracę wykonałeś. Na co dzień mieszkam w mieście, to zupełnie inne życie, tutaj się nie robi tylko mówi.

Moja rada jest tylko jedna, wyjdź z domu, sprzed kompa. Znajdź kogoś/coś co wyciągnie cię z tego domu, zmotywuje do jakiegoś działania. Też lubię pobawić się przy simsonie, bawię się i "ulepszam" kilka godzin a to że będę jeździł pół godziny nie jest już ważne :). Kilka lat temu miałeś pewnie inne życie, 10 lat temu pewnie jeszcze inne. Teraz z perspektywy czasu możesz zobaczyć że to się zmieniało a nie tylko zmieniło. Dlatego dobra jest metoda małych kroków, za kilka lat niczego nieświadomy pomyślisz o tym co było kilka lat temu i zdasz sobie sprawę że jednak można.
 

pamela a

...
Dołączył
16 Październik 2009
Posty
2 222
Punkty reakcji
85
Portos... Bo Ty właśnie za dużo analizujesz, rozmyślasz co i jak, a dlaczego i po co - zajrzałam w Twoje tematy, a jest ich sporo, co rusz jakieś pytania, analizowanie swojego zachowania, i tak dalej. Owszem, zajrzenie wewnątrz siebie jest ok, rozwija, pomaga, ale nie jeśli robisz to notorycznie
Jednym zdaniem: mniej myslenia, wiecej czynów ;)


Co do odwagi... Utkwił mi cytat z jednej książki Coelho, mimo że ogólnie większość jego "złotych myśli" raczej nie przypada mi do gustu, w którym chodziło o to, że ludzie swój strach przed innymi okazują w dwojaki sposób: albo zbytnią uległością, nieśmiałoscią, albo wręcz odwrotnie - agresją. Jeżeli więc spotyka się na swojej drodze osobę wzbudzającą w nas lęk powinniśmy zdać sobie sprawę, że ona też się nas boi...

Ja niestety też nie potrafiłam i nie potrafię znaleźć złotego środka. Kiedyś swój strach przed innymi okazywałam właśnie poprzez uległość, teraz - często przeginam w druga stronę, choć i tak wolę to co jest obecnie
 

Portos201

Bywalec
Dołączył
27 Kwiecień 2009
Posty
2 117
Punkty reakcji
54
najgorsze jest to stwarzanie sobie problemów w głowie, zamiast żyć normalnie to ja wolałem sobie stwarzać problemy w głowie. Przykładowo: boli mnie ręka: normalnie może to być spowodowane (i na 99% jest to przyczyna) że mam zakwasy. Bo ćwiczyłem niedawno. Ale zaraz w mojej głowie sa mysli "a może to co innego? a może to rak? a może coś mi się dzieje?" i tak coraz więcej wyjść, nie ważne że sobie to wytłumaczę bo i tak myśli powracają.
Później szukam odpowiedzi w necie, przeglądam strony www i wystarczy że znajde 1 odpowiedź potwierdzającą a wierzę w nią jak w guru. Mało ważne że 99 osób mi mówi że to zakwasy, ważne że 1 osoba powiedziała inaczej.
Bardziej przywiązuję uwagę do myśli negatywnych i to jest ta "wartościowa myśl", a pozytywne są mniej ważne.

Jak to zmienić? bo z resztą już sobie radzę.
 

imawoman

Bywalec
Dołączył
3 Wrzesień 2008
Posty
1 757
Punkty reakcji
139
Dziś myślałem nad tym wszystkim trochę, w sumie z 3 godziny :)
Nie za częste i zbyt długie te "wejrzenia w siebie", Portosie? Odnoszę wrażenie, że Twoja osobowość, Twoje zachowania, Twoje odczucia i Twoje postanowienia zostały już na tym forum przeanalizowane w tę i wewtę. A trzeba Ci wiedzieć, że zbytnie przyglądanie się swej psychice może prowadzić do pewnych anomalii :)

I jeszcze tak ode mnie, odnośnie przeobrażania się z nieśmiałej istoty w przebojową, gruboskórną osobę: łatwo z tym przedobrzyć i stać się kimś, z kim w efekcie końcowym niewiele będziemy mieli wspólnego. I - jak po operacji plastycznej - zobaczyć w lustrze kogoś, kto jest nam obcy. Zgubić samego siebie gdzieś tam po drodze "magicznych" zmian i przeobrażeń.
 

Portos201

Bywalec
Dołączył
27 Kwiecień 2009
Posty
2 117
Punkty reakcji
54
aż taki niesmiały nie jestem, jestem na poziomie "średnim", ale przez głupie zachowanie, tzn stwarzanie problemów itp spadłem na poziom "niski". Tak bym to wyjasnił. A teraz ciężko mi to opanować i powrócić do dawnego "ja" ;/

Czasami zdarzy mi się powrócić do mojej osobowości takiej jak miałem, gdy byłem młodszy. Czuję się wtedy pewny siebie i mocny, wtedy czuję że jestem sobai nie jestem sztuczny, a jak jestem smutny i niepewny, a do tego to wymyślanie problemów to czuję że to nie jestem prawdziwy ja.

Problem teraz tkwi w tym analizowaniu "problemów" ;/ ciężko jest to przerwać bo to samo przychodzi. Już się przywyczailem że tak to działa i same mi mysli wskakują;/

Dawniej tak nie było, tzn nie było to tak silne. A teraz za dużo myślę za mało działam przez to.
 

Portos201

Bywalec
Dołączył
27 Kwiecień 2009
Posty
2 117
Punkty reakcji
54
sam sobie stwarzam wolny czas i zajmuję go głupimi myślami, nawet jak pracuję to co chwila myślę nad problemami.

I bądź tu mądry co zrobić:)
 

Portos201

Bywalec
Dołączył
27 Kwiecień 2009
Posty
2 117
Punkty reakcji
54
olej ważne sprawy to będziesz mieć wolny czas. No niestety taki mam problem. Czuję się z tym źle ;/
 
Do góry