Ja
znowu nadziałem się na jeden wielki demotywator a nie film.
"Mr. Nobody" opowiada o gościu, który nie istnieje. Nie istnieje też świat, w którym rozgrywa się akcja. Reżyser chciał nam dać do zrozumienia, że nasze życia to też jakaś bujda, wytwór wyobraźni
9-cio latka. Co tylko irytuje! W żadnym momencie nie jest wytłumaczone, o co chodzi. Nie ma tam żadnej puenty, żadnego pouczenia. Rozrywka też marna, bo wszystko utrzymane w klimacie jakiegoś
smęta o przemijaniu i kruchości ludzkiego życia (które tam nie występuję). Oglądało się tak, jak te głupawe symulacje powstania wszechświata. My musimy sobie sami wytłumaczyć, to, co widzieliśmy.
I tak jak naukowcy nie mają nawet cienia pewności co do początku "wszystkiego", tak twórcy filmu nie wiedzieli, co chcieli nam pokazać. Bujda na resorach, połączenie "Efektu motyla", "Matrixa",
"Donniego Darko" i innych zagmatwanych tytułów, których jeszcze nie oglądnąłem.
Ogląda się fajnie, nie mam nic do aktorów, muzyki, zdjęć, ale to wszystko nie szło w żadnym kierunku.