Bishop986
King of Mars
John zsunął okulary z nosa i z niedowierzaniem wlepił wzrok w postać swego sobowtóra. Szybko jednak poczuł pewien dyskomfort związany z rażącym go światłem i dopiero to przerwało jego zdziwienia. Palcem nasunął okulary dalej i położył rękę na kierownicy nadal patrząc w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał ktoś podobny do niego jak dwie krople wody.
-E... - jego pierwsze "słowo" nie było wybitnie błyskotliwe, ale dobrze oddawało stan w jakim się znalazł na kilka minut - Co to... Kto to do cholery... jest... Peter?
Jak zwykle w obliczu niewyjaśnionego najpierw zwrócił się do swego nawigatora. Pies był dla niego trochę jak wyrocznia, cień poprzedniego Peter'a, ale jednak najbliższa temu bytowi istota jaka istniała. Stąd pokładał w jego zdaniu i wiedzy duże zaufanie a w momentach kiedy sam się gubił liczył na jego wsparcie i wskazówki. Peter nie zawsze znał odpowiedzi, często też mówił w enigmatyczny sposób jakby dawkując kolejne partie informacji lub wplatał fakty potrzebne Johnowi w długie, ale skomplikowane i metaforyczne monologi, których John nienawidził wręcz. Mimo wszystko jeśli trzeba było znaleźć odpowiedź na jakieś pytanie zawsze najpierw pytał Peter'a. W większości przypadków to wystarczyło.
-Peter? - pies nie reagował, wywiesił język i głośno sapał patrząc w zupełnie inną stronę - Peter!? To jest to czego się bałem? Pamiętasz naszą rozmowę? Peter... to jest to?
-John. To tylko teorie. Spokojnie. Nawet jeśli rzeczywiście zaistniałby równoległy wymiar to nie w taki sposób by się objawiał. Nie wiem kim jest ten "ktoś", ale to łączy się z tropem sobowtóra naszego kolegi.
Warp Rider odetchnął z ulgą. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie opisany strach budziła w nim myśl, że zmiany jakie wprowadził Marcus w historii spowodują powstanie czegoś co nazywano "równoległym wymiarem". Dlatego wszystko co tylko w jego mniemaniu kojarzyło się z zaistnieniem takiej sytuacji chciał od razu wyjaśnić bo bał się tego jak niczego innego. Obawa przed trafieniem w jakąś czasoprzestrzenną ślepą uliczkę, w której utknie była zbyt przerażająca. Wieki żył nadzieją powrotu i kiedy była ona na wyciągnięcie ręki strach stawał się większy. Sam wiedział, że czasami wręcz panikuje, ale nie mógł się powstrzymać. Może takie, lekko śmieszne, scenki dawały mu po prostu możliwość wyładowania emocji? Oczyszczenia atmosfery gdy okazywało się, że jednak "jest ok" i że nadzieja dalej żyje? Może w ten właśnie sposób odnawiał w sobie ową wiarę w powrót? Może już zbyt długo czekał i lekko zdziwaczał...
-Uf... Jezu, ale się przestraszyłem - roześmiał się znów głaskając psa po głowie - Teraz tym bardziej chcę tam wejść.
Nie czekał już na odpowiedzi, czy dalsze dyskusje. Wyszedł z auta i otworzył bagażnik. W środku znajdował się jego mały arsenał. Dwie strzelby "pump action", jedna krótka broń maszynowa, kilka pistoletów, granatów, snajperka i oczywiście amunicja do tego wszystkiego. Woził to jeszcze od czasów gdy miał w zwyczaju polować na przemienionych i wybijać tych, którzy zbyt mocno rozrabiali. Zresztą szykował to też na spotkanie z Marcusem. Jednak od wielu lat posiadał tą broń tylko z sentymentu i przyzwyczajenia raczej bo praktycznie jej nie używał. Wtedy kiedy strzelał do żony Marlaka, wystrzelił z pistoletu pierwszy raz od jakiś trzech lat. Na szczęście dalej czuł, że wie jak się tym wszystkim posługiwać. Zręcznie i sprawnie ładował strzelbę i drugi pistolet, który wziął na zapas. Sięgnął ręką za pasek i sprawdził czy nóż jest na swoim miejscu. Podciągnął nogawkę dżinsów i zerknął na rewolwer. Wszystko była tam gdzie trzeba.
-Ok. Każda z tych broni ma amunicję z kwasem podobnie jak pistolet, który Ci dałem wcześniej. To działa na nich najlepiej. Strzelby są na zwykłe naboje bo śrutówki robią na tyle dużo zniszczenia, że przy dobrym strzale z bliska jesteś w stanie zabić przemienionego na miejscu. Na całe szczęście nasze cele to ludzie... w większości. Nie wiem kim jest ten mój sobowtór, ale Lucjusz nie będzie walczył, nie bronią palną przynajmniej. W każdym razie gadanie z nim zostaw mnie. Idziemy - skończył zatrzaskując drzwi po czym dorzucił - Jak będziesz miał okazję to napij się krwi. Doda Ci sił do walki.
Następnie zapalił papierosa i z uniesioną do góry strzelbą podszedł do bramy. Strażnik z początku był zbyt zajęty czytaniem gazety i nie zauważył co zaraz się stanie. John zapukał w szybkę po czym pomachał lewą ręką, opuścił strzelbę i wystrzelił. Śrut rozsadził szybę i popchnął strażnika na tylną ścianę. John wsadził rękę do budki i wcisnął kilka przycisków. Jeden z nich otworzył bramę. Pozostali dwaj strażnicy już biegli w stronę całego zajścia, lecz spotkała ich niemiła niespodzianka. Schowany za rogiem budki Warp Rider wychylił się błyskawicznie i wystrzelił dwa razy. Jeden ze strażników padł od razu martwy, drugi oberwał w nogi upadając twarzą na ziemię. John rozejrzał się i widząc, że na razie jest czysto podbiegł kawałeczek do niego. Chciał go trochę zastraszyć i dowiedzieć się czegoś, ale było za późno. Facet krwawił tak obficie, że w ciągu zaledwie kilku sekund zalał asfalt kałużą krwi. Kiedy spojrzał na jego nogi zauważył dopiero, że odstrzelił prawie całą lewą nogę w dół od kolana. Mężczyzna schodził z tego świata bełkocząc coś nieświadomie. John puścił go i spojrzał na Lamera, machnął zachęcająco ręką i pobiegł dalej w stronę willi.
-E... - jego pierwsze "słowo" nie było wybitnie błyskotliwe, ale dobrze oddawało stan w jakim się znalazł na kilka minut - Co to... Kto to do cholery... jest... Peter?
Jak zwykle w obliczu niewyjaśnionego najpierw zwrócił się do swego nawigatora. Pies był dla niego trochę jak wyrocznia, cień poprzedniego Peter'a, ale jednak najbliższa temu bytowi istota jaka istniała. Stąd pokładał w jego zdaniu i wiedzy duże zaufanie a w momentach kiedy sam się gubił liczył na jego wsparcie i wskazówki. Peter nie zawsze znał odpowiedzi, często też mówił w enigmatyczny sposób jakby dawkując kolejne partie informacji lub wplatał fakty potrzebne Johnowi w długie, ale skomplikowane i metaforyczne monologi, których John nienawidził wręcz. Mimo wszystko jeśli trzeba było znaleźć odpowiedź na jakieś pytanie zawsze najpierw pytał Peter'a. W większości przypadków to wystarczyło.
-Peter? - pies nie reagował, wywiesił język i głośno sapał patrząc w zupełnie inną stronę - Peter!? To jest to czego się bałem? Pamiętasz naszą rozmowę? Peter... to jest to?
-John. To tylko teorie. Spokojnie. Nawet jeśli rzeczywiście zaistniałby równoległy wymiar to nie w taki sposób by się objawiał. Nie wiem kim jest ten "ktoś", ale to łączy się z tropem sobowtóra naszego kolegi.
Warp Rider odetchnął z ulgą. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie opisany strach budziła w nim myśl, że zmiany jakie wprowadził Marcus w historii spowodują powstanie czegoś co nazywano "równoległym wymiarem". Dlatego wszystko co tylko w jego mniemaniu kojarzyło się z zaistnieniem takiej sytuacji chciał od razu wyjaśnić bo bał się tego jak niczego innego. Obawa przed trafieniem w jakąś czasoprzestrzenną ślepą uliczkę, w której utknie była zbyt przerażająca. Wieki żył nadzieją powrotu i kiedy była ona na wyciągnięcie ręki strach stawał się większy. Sam wiedział, że czasami wręcz panikuje, ale nie mógł się powstrzymać. Może takie, lekko śmieszne, scenki dawały mu po prostu możliwość wyładowania emocji? Oczyszczenia atmosfery gdy okazywało się, że jednak "jest ok" i że nadzieja dalej żyje? Może w ten właśnie sposób odnawiał w sobie ową wiarę w powrót? Może już zbyt długo czekał i lekko zdziwaczał...
-Uf... Jezu, ale się przestraszyłem - roześmiał się znów głaskając psa po głowie - Teraz tym bardziej chcę tam wejść.
Nie czekał już na odpowiedzi, czy dalsze dyskusje. Wyszedł z auta i otworzył bagażnik. W środku znajdował się jego mały arsenał. Dwie strzelby "pump action", jedna krótka broń maszynowa, kilka pistoletów, granatów, snajperka i oczywiście amunicja do tego wszystkiego. Woził to jeszcze od czasów gdy miał w zwyczaju polować na przemienionych i wybijać tych, którzy zbyt mocno rozrabiali. Zresztą szykował to też na spotkanie z Marcusem. Jednak od wielu lat posiadał tą broń tylko z sentymentu i przyzwyczajenia raczej bo praktycznie jej nie używał. Wtedy kiedy strzelał do żony Marlaka, wystrzelił z pistoletu pierwszy raz od jakiś trzech lat. Na szczęście dalej czuł, że wie jak się tym wszystkim posługiwać. Zręcznie i sprawnie ładował strzelbę i drugi pistolet, który wziął na zapas. Sięgnął ręką za pasek i sprawdził czy nóż jest na swoim miejscu. Podciągnął nogawkę dżinsów i zerknął na rewolwer. Wszystko była tam gdzie trzeba.
-Ok. Każda z tych broni ma amunicję z kwasem podobnie jak pistolet, który Ci dałem wcześniej. To działa na nich najlepiej. Strzelby są na zwykłe naboje bo śrutówki robią na tyle dużo zniszczenia, że przy dobrym strzale z bliska jesteś w stanie zabić przemienionego na miejscu. Na całe szczęście nasze cele to ludzie... w większości. Nie wiem kim jest ten mój sobowtór, ale Lucjusz nie będzie walczył, nie bronią palną przynajmniej. W każdym razie gadanie z nim zostaw mnie. Idziemy - skończył zatrzaskując drzwi po czym dorzucił - Jak będziesz miał okazję to napij się krwi. Doda Ci sił do walki.
Następnie zapalił papierosa i z uniesioną do góry strzelbą podszedł do bramy. Strażnik z początku był zbyt zajęty czytaniem gazety i nie zauważył co zaraz się stanie. John zapukał w szybkę po czym pomachał lewą ręką, opuścił strzelbę i wystrzelił. Śrut rozsadził szybę i popchnął strażnika na tylną ścianę. John wsadził rękę do budki i wcisnął kilka przycisków. Jeden z nich otworzył bramę. Pozostali dwaj strażnicy już biegli w stronę całego zajścia, lecz spotkała ich niemiła niespodzianka. Schowany za rogiem budki Warp Rider wychylił się błyskawicznie i wystrzelił dwa razy. Jeden ze strażników padł od razu martwy, drugi oberwał w nogi upadając twarzą na ziemię. John rozejrzał się i widząc, że na razie jest czysto podbiegł kawałeczek do niego. Chciał go trochę zastraszyć i dowiedzieć się czegoś, ale było za późno. Facet krwawił tak obficie, że w ciągu zaledwie kilku sekund zalał asfalt kałużą krwi. Kiedy spojrzał na jego nogi zauważył dopiero, że odstrzelił prawie całą lewą nogę w dół od kolana. Mężczyzna schodził z tego świata bełkocząc coś nieświadomie. John puścił go i spojrzał na Lamera, machnął zachęcająco ręką i pobiegł dalej w stronę willi.