Fright Night

Status
Zamknięty.

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Wiesz... jeśli nie przeszkadza Ci ciało jakiejś szumowiny... takiego mogę kropnąć bez wyrzutów sumienia... - poprawił okulary i ruszył za sondą
Czerwona Siatka była jedną z tych spelun, do których nie wchodzi się bez kilku kumpli za plecami. Na pierwszy rzut oka dało się poznać, że tutaj bez problemu znaleźli by jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy, który mógłby posłużyć za ciało dla Lamera.
John najpierw dyskretnie rzucił okiem na broń jaką mieli przy sobie goście. Strzelby plazmowe, broń soniczna. "Całkiem 'zaawansowany' sprzęt jak na te czasy" - pomyślał. Drugą rzeczą jaką spostrzegł (całkiem przy okazji) był fakt, że w barze znajdowało się kilku przemienionych. Nie zachowywali się agresywnie, wręcz przeciwnie asymilowali się z otoczeniem zaskakująco dobrze. Nagle na jednym z holograficznych wyświetlaczy pojawiła się twarz pięknej blondynki:
-Przerywamy by nadać komunikat. Za godzinę obowiązkowe karmienie emigrantów z Konglomeratu. Obecność obowiązkowa. Koniec transmisji.
Krótka wiadomość trochę wytrąciła go z równowagi, ale zaraz doszedł do siebie gdy usłyszał interesującą go rozmowę:
-Nie martw się Bart. Nakarmią was i nie będziesz musiał się martwić, że ześwirujesz nam jak ci z pustyni co nie?
-Tamci przyjechali nielegalnie i bez krwi im odbiło...
-No właśnie a jak tam na froncie? Nie żal ci strzelać do "swoich" - człowiek obarczył ostatnie słowo wyjątkową dawką ironii
-Nie... jacy to "moi"?
Dalej już nie słuchał, stał zbyt blisko pijących mężczyzn i bał się, że zauważą jego wścibskość. Postanowił podejść do baru. Zamówił whisky i spytał o dostęp do jakiejś bazy danych. Barman spojrzał na niego leniwie choć z lekkim zdziwieniem w oczach.
-Ty nie stąd co?
-Nie, jestem Wolnym...
-Dobra... dobra... Dostęp do zasobów impranetu są płatne. 30 sztuk złota za godzinę. Tam są konsole - wskazał palcem kilka modułów z wyświetlaczami - Drogo, ale wojsko wykorzystuje prawie wszystko i dla cywili nie wiele zostaje.
-Aha... a skąd mogę wziąć pieniądze? - uśmiechnął się głupkowato i przypadkowo ukazał kły - Ja nie stąd... że tak powiem... ekhm...
-No widzę... Emigrant z Konglomeratu i jeszcze do tego poleciałeś do autonomii... Karmią cię tam? Nie chce żebyś ześwirował w moim barze...
-Spokojnie. Nie jestem głodny - w przypadku Johna "ześwirowanie" było by na całe szczęście niemożliwe - To gdzie można zdobyć kasę
-Walki organizują po drugiej stronie ulicy. Lokal się nazywa "Pustynny Pies". Albo możesz sprzedać ten twój złom. 30 sztuk złota jak nic. A i za whisky 1 sztuka.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Słysząc o sprzedaży sondy, Lamer uniósł brew chociaż nie wiedział jak taki gest oddawała maszyna. Rozwiązanie niegłupie ale pozbawiłoby go na jakiś czas obecności na planecie. Zresztą...
- Cholera, jeśli zezłomujemy tą sondę, drugiej mogą nie wpuścić na przepustkę, zobaczą, że coś nie gra, szczególnie bez "operatora" - podleciał do Johna i powiadomił go - Jednak rozwiązanie jest tu dosyć proste, idę obejrzeć walki - odleciał na przeciwną stronę ulicy nie bacząc na Johna. Wleciał przez uchylone wielkie i ciężkie drzwi i musiał trochę unieść się do góry z powodu ciężkiego dymu i uniesionych rąk ludzi obstawiających swoich wojowników. Przeleciał trochę nad ciżbą, w której wymieszani stali ludzie i nie-ludzie. Uwagę przyciągał jednak ring. Miejsce w centrum wielkiego pomieszczenia, znajdujące się w kilkumetrowym obniżeniu by umożliwiać obserwowanie z góry. W środku, kilku uzbrojonych gwardzistów w hełmach odgradzających tłum i walczących. Gladiatorów było czterech, każdy inny i każdy - dziwny.
NIski osiłek z długą, rudą brodą, jak ten, który właśnie wyleciał z lokalu naprzeciwko. Wymachiwał dużym młotem, bronią dziwną jak na przyszłość. Naprzeciw niego spokojny błękitnoskóry mężczyzna z białą brodą. Niewymiernie wielkimi dłońmi drapał się po głowie i brzączał ciąganym po ziemi łańcuchem. W trzecim narożniku postać wyższa od nich obu ale nie wysoka, za to chuda i delikatna oraz cała, prócz oczu, zasłonięta czarnym strojem. Tylko trzymany w ręku nóż świadczył, że również będzie walczyć. W ostatnim rogu największa postać, wymazany błotem lub inną mazią opasły typ bez żadnej broni jednak widocznie chętny by się na nich rzucić. W swoim niewielkim doświadczeniu Lamer wiedział, że to jakiś typ przemienionego.
Po sygnale, walka się rozpoczęła i wszyscy chaotycznie wymieniali ciosy, nie pozwalając nawet zorientować się, kto wygrywa. Zaraz jednak stało się jasne, kto przegrywa. Olbrzymi przemieniony uderzył na odlew niebieskiego a wtedy na plecy wskoczyła mu drobna postać, zawzięcie kłując go nożem. Sama jednak została zaraz zmieciona uderzeniem młota tak, że odleciała. Po chwili jednak z miejsca gdzie upadła uniosły się krzyki i ludzie rozbiegli na boki. Sam wojownik wracał na ring zupełnie odmieniony.
ggx2-eddie-01.jpg

Gwardziści bez komendy zdjęli wtedy z pleców karabiny i natychmiast otworzyli ogień. Powstała panika ale żołnierze nie oszczędzali kul, utrzymując zwarty ogień i kosząc każdego, kto stanął na drodze. W końcu zagrożenie ustało a wracający gladiator padł. Wtedy zwrócili się w stronę ringu by zorientować się, że został na nim tylko dyszący karzeł z młotem umazany we krwi wrogów.
- Dobra, posprzątajcie to, Theraw znowu wygrał. Za pół godziny chce mieć to miejsce gotowe! - krzyknął ktoś i ludzie rzucili się do kasowania swoich należności - I jeśli ktoś znowu wpuści tu jednego z tych pasożytów, odpowie mi głową. Teraz wynieście trupy.
Ciała wynosili tylnym wyjściem i Lamer wrócił na zewnątrz, by okrążyć budynek.
- Wygląda, że coś się znajdzie - dał znać dla Johna - Jak tylko Peter sprawdzi co to w ogóle jest.

Przeleciał szybko na tył budynku, gdzie strażnicy ciągnęli ciało mężczyzny poszatkowane kulami z dziwną paszczą...wyrastającą z niego.
- Peter, możesz to przeanalizować, zabrać? I uruchomić? - spytał Lamer, myśląc, że skoro są w nowym świecie, to może skorzystać z nowych możliwości - Nie ma dużo czasu - dodał, patrząc jak paszcza oraz ciało mężczyzny poczynając od nóg zamieniają się powoli w gęstą, czarną ciecz.
- Spokojnie, kilkanaście minut i się rozłoży, oni po śmierci znikają - powiedział strażnik, widząc sondę.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Kiedy Lamer wyleciał z baru ja wystrzelony. John musiał zostać i uregulować rachunek, na którego zapłatę nie miał pieniędzy. Kilka chwil głupkowato się uśmiechał i tłumaczył coś, że zostawił pieniądze na statku... statek jest na pustyni a to daleko... bla bla bla. Barman spoglądał na niego spode łba, ale w końcu machnął na to wszystko ręką. Pilot wykorzystał więc okazję i opuścił bar.
Na ulicy widział już tylko jak Lamer okrąża budynek. Nie fatygował się z wchodzeniem do środka i od razu skierował swe kroki na tyły "Pustynnego Psa". Tam powoli podszedł do sondy i stojącego obok niej żołnierza. Ciało, które wywleczono z wewnątrz było już w stanie połowicznej rozkładu. John złapał się za brodę gładząc kilkudniowy zarost i sam siebie spytał: "Sufiks?"
-Nie. To szpieg z Konglomeratu - nie zdając sobie sprawy z tego, że mówił na głos sprowokował odpowiedź postawnego żołnierza - Bio ścierwo... tfu!
-Na pewno? Wygląda jak Sufiks.
-Oni się pod wszystko podszywają. Sufiksów nie ma w tej galaktyce od czasów wojen kolonialnych.
Żołdak splunął jeszcze raz i odszedł. John i Lamer zostali sam na sam. No prawie... był jeszcze Peter, który odezwał się właśnie teraz:
-Mogę teleportować te resztki na statek jeśli jest taka potrzeba.
-Nie wiem. Spytaj się Lamera...
John zamyślił się trochę. Z jednej strony kusiło go żeby po prostu wejść do środka i powalczyć o pieniądze, ale powoli w głowie świtał mu inny plan...
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Gdy żołnierz odszedł, Peter spróbował przenieść ciało na statek ale ledwie ciało zaczęło się robić przezroczyste i dematerializować, zaczęło się również rozkładać. Po paru sekundach na ziemi pozostała już tylko kałuża czarnego jak smoła gęstego płynu.
- No nie wiem co to było. Szpieg nie szpieg, rozkłada się szybciej niż myśleliśmy. Tego ciała nie da się przenieść - poinformował Peter - Ale możesz pobrać próbkę, przeanalizujemy.
- Heh - sonda obniżyła się i Lamer wysunął małe metalowe ramię, które zanurzył w cieczy.
- Kontynuujcie z planem, podłączcie się gdzieś.
Lamer odleciał w górę i znów w stronę areny. W formie sondy mógł sobie co najwyżej poobserwować i znów poczekać na ciało. Kiedy znajdował się znów na ulicy, zobaczył po drugiej stronie ulicy, trochę dalej od Czerwonej siatki kolejny ciekawy napis.
- Terrarium - przeczytał na głos - Gatunki z całego układu... Ooo, to będzie dobre. Znasz wszystkie zwierzątka galaktyki John?
Skandujące wewnątrz areny tłumy obwieszczały, że w kolejnej walce stanie ktoś lokalnie sławny. Co więcej, od wojskowej strony miasta przyszło kilku gwardzistów by również przypatrzeć się walce. Pierwszy raz Lamer widział by zdjęli hełmy i trochę zdziwiony, zauważył, że gwardziści, mężczyźni i kobiety, mieli czasem jasnobłękitny odcień skóry.
- Orientujesz się w tej polityce z Konglomeratem czy tylko udajesz? - wrócił Lamer i spytał Johna.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Pierwotnie... tzn. w mojej wersji historii Konglomerat był taką wielką korporacją, która się usamodzielniła i wytoczyła wojnę rządowi. Z tym, że to powinno się dziać jakieś 50 lat później. Mam takie podejrzenia, że Marcus może stać za Konglomeratem. Szczególnie, że przemienieni są utożsamiani z tą organizacją właśnie. Sufiksy zaś to taka obca rasa. Mało przyjemna zresztą. Najemni szpiedzy i skrytobójcy, którymi różne frakcje wysługiwały się podczas tzw. wojen kolonialnych. Ci z niebieską skórą, którym się przyglądasz to Borgowie - rasa bez własnej planety. Ich DNA jest bardzo podobne do ludzkiego i kiedyś tam zmieszali się z nami. W sumie orientuję się na zasadzie analogii do historii, którą znam... Wiesz co.... - John skończył wywód, pchnął drzwi Pustynnego Psa i wszedł do środka.
Bar był wypchany tłumem. Pilot musiał się przepychać by w ogóle postawić kolejny krok. Ludzie stali ściśnięci jak sardynki, spocone i pijane sardynki. Kilka razy ktoś zmierzył go wzrokiem pełnym złości i alkoholu. Raz prawie oberwał w gębę, ale na szczęście refleks zadziałał. W końcu po nie lada wyprawie dopchał się do areny. Walka się właściwie kończyła, tak to przynajmniej wyglądało. Młody facet z mechanicznym implantem zamiast ręki leżał na na piachu wykrwawiając się. Był półprzytomny, oczy powoli wywracały się na drugą stronę. Pod przeciwległą ścianą areny stał ktoś kto pewnie był odpowiedzialny za całe zamieszanie:

scf60j.jpg

Facet stał w cieniu jednej ze ścian areny. Ciężko było poznać kim lub czym może być. John natomiast nie miał czasu na by starać się rozwikłać kolejną zagadkę. Chciał szybko dostać się do impranetu w Czerwonej Siatce i zmywać się na statek. Spytał się kogoś obok jaka jest stawka pojedynku. Podchmielony gentelmen odpowiedział, że gra toczy się o 100 sztuk złota bo walczy Bachan. Pilot kiwnął tylko głową. Przeskoczył niewielki płotek i wpadł na samo dno areny. Obok młodzieńca leżał topór, który John podniósł. Bachan wyraźnie zainteresował się nową osobą w swojej domenie, wysunął nieprzyjemną gębę bardziej w stronę światła.
-Cholerny ork... - teraz pilot już wiedział z kim ma do czynienia - Walczę za młodego!
-Aaaa!! - przeciwnik ruszył co chyba oznaczało jego zgodę na małą zmianę
Ork biegł jak oszalały. W końcu na kilka kroków przed Johnem po prostu rzucił się na szczupaka celując w korpus. Pilot zrobił unik, lecz lewa łapa przeciwnika dosięgła go zostawiając nieprzyjemne rysy po pazurach. John od razu podniósł topór i korzystając z okazji, że ork wylądował na podłodze, co sił zamachnął się i wbił ostrze we wroga. Krew trysnęła na prawo i lewo, ale to nie miało jeszcze zabić Bachana. Czując ogromny ból, stwór wstał i złapał za trzon broni. John nie puszczał bo wiedział, że gołymi rękoma nie wiele zdziała. Zaparł się obiema nogami. Kilka krótkich chwil mocowali się tak obok martwego już chłopaka. Sytuacja nie była zbyt dobra dla pilota. Orki były bardzo silne i cholernie trudne do pokonania w takich zapasach. Dlatego pilot wiedział, że musi się wyrwać z tej przegranej sytuacji. Ostatnim zrywem wysiłku pociągnął topór i orka do tyłu wraz ze swoim upadającym ciałem. Łagodnie wylądował na plecach i wykonał przewrót w tył. Bachan otrzymał kopa w brzuch i przeleciał nad Johnem lądując na ścianie. Pilot szybko zebrał się z ziemi i odwrócił. Ork znowu szarżował...
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Sonda Lamera unosiła się nad głowami przybyłych gwardzistów, których John określił jako Borgów. Przypatrując im się, nie mógł wyłapać naprawdę żadnego detalu różniącego ich w budowie od ludzi - byli na tyle podobni, że Lamer usłyszał w końcu ponaglenie od Petera:
- Przestań filmować biust tej gwardzistki, myślę, że mam już dość materiału na ten temat. Obserwuj lepiej Johna, jak się nie postara to jego będę musiał przenosić na statek i to w tempie przyspieszonym.
Gdy Peter to mówił, Bachan biegł prosto na pilota, wzbudzając entuzjazm tłumu. Z dołu dało się jednak słyszeć głosy:
- Z nim się nie da dogadać, co za głupie bestie. Tyle razy mu powtarzałem, żeby pomachał trochę młotem, porzucał swoimi przeciwnikami, powyrywał im kończyny. A ostatnie trzy walki jakie widzę on po prostu biegnie, przyciska ich i tłucze do skutku. Już ten nowy gra ciekawiej chociaż jest słabszy. Zresztą wiesz co - Lamer popatrzył w dół, mówił to ten sam co przedtem właściciel lokalu - Jeśli to potrwa jeszcze z minutę, człowiek będzie robił wygibusy a ork nic nie wymyśli, rozwal go. Myślałem, że się nauczy po paru walkach ale nic nowego...Poszukamy nowego lidera, na rundę czy dwie to może być nawet ten człowiek.
Mając zupełną swobodę poruszania się po pomieszczeniu, sonda latała po nim i zawisła nad polem walki:
- Broń się John, uniki te rzeczy. To znaczy, jeśli nie masz żadnego planu.
Zobaczył, że gwardziści założyli hełmy i rozeszli po sali, wmieszając w tłum, najwidoczniej coś większego miało się wydarzyć. Kontrola tłumu niezadowolonego wynikiem walki?
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Gdy ork był już blisko John wziął zamach. Okręcił topór wokół głowy i z całych sił skierował go w stronę przeciwnika. Ostrze wgryzło się w zielonkawą skórę, krew bryznęła. Pilot poczuł, że oponent już uderzył w jego korpus, ale czuł też że uderzenie dziwnie osłabło. Kopniakiem odsunął orka od siebie. Jeszcze raz okręcił toporem wokół głowy i wycelował go wprost w szyję przeciwnika. Koniec walki. Głowa potoczyła się po piasku.
-Kasa!? Kiedy kasa!? - nie umiał przekrzyczeć tłumu
-Już się robi! - szpakowaty typ w przepoconej koszulce odezwał się z góry, gdzieś spomiędzy tłumu
Za Johnem otworzyło się przejście, w którym momentalnie pojawił się właściciel, kilku gwardzistów i owy szpakowaty typ.
-No gratulacje! Z Bachanem nikt nie wygrał a Tobie udało się to zrobić w nawet ładnym stylu! - ktoś klepał go po plecach, nawet nie wiedział kto, gubił się w nieszczerych uśmiechach - To co tutaj stówka dla Ciebie a następna walka jutro dobra? Mogę liczyć, że się pojawisz?
-Ta... będę, będę... Do widzenia.
John uciął całą rozmowę i czym prędzej zwinął się z Pustynnego Psa. Po wszystkim wpadł do Czerwonej Sieci i od razu podłączył komunikator do stanowiska. Przeszukał zasoby w poszukiwaniu jakiejś skompresowanej bazy danych i rozpoczął ściąganie. Kiedy to się odbywało podszedł do baru zamawiając piwo i płacąc za wszystko.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
John pociągał łyki zimnego piwa, gdy Peter pobierał dane z sieci. Co jakiś czas podawał komentarze postępów, dziwiąc się czasem odkrywanym nowościom:
- Konglomerat...obejmuje już kilka układów? Historia faktycznie potoczyła się nieprzewidywalnie. Obserwujemy tutaj coś, czego nawet za 50 lat nie było przedtem. Hm... zobaczę,co to da, potrzebuję koło dziesięciu minut żeby wszystko poukładać.
Lamer obserwował bar, gdzie nikt nie zwracał uwagi na brzęczące stoisko w rogu, do którego podpiął się John. Na cienkich, niewygodnych stołkach siedzieli umorusani ludzie a w dwu miejscach rasa ludzi podobnych do świń. Lub też świń podobnych do ludzi. Jakkolwiek bezsensownie, wyglądali dziwnie znajomo.
Pig-Cop-duke-nukem-10393165-200-200.jpg

Leżeli na pół-fotelach wydając dziwne dźwięki, prawdopodobnie śmiechu. Nie mogąc przyłączy się ani do podbijania baru ani ściągania sieci, sonda skierowała się do pobliskiego sklepu ze zwierzętami. Już na wejściu uderzały przeraźliwe dźwięki. W bezpiecznej formie sondy Lamer latał wśród klatek obserwując okazy dopóki któryś nie wydał się przydatny. Pomiędzy różnorakimi przerośniętymi pajęczakami z otchłani galaktyk dało się znaleźć nawet zdeformowane orki i dziwnie zwinne jaszczurki ziejące kwasem (jak informował napis). Uwagę Lamera zwrócił jednak okaz zwierzęcia stojący w głębi sklepu, spokojny i nawet znajomy z wyglądu duży, ciemny niedźwiedź.
- Hmm - namyślał się Lamer gdy podszedł do niego sprzedawca i zaczął zachwalać towar, mówiąc do sondy bez zająknienia. Tak naprawdę czekał po prostu by mężczyzna sobie poszedł a Peter zabrał niedźwiedzia na górę. Co jak co, wyglądał na żywotną bestię.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
John sączył piwo i nie zwracał uwagi na to co dzieje się w barze. Siedział obok stanowiska komputerowego, jego komunikator leżał obok wyświetlacza i pobierał dane. Pasek z procentami rósł powoli, lecz systematycznie. Kiedy Lamer odleciał do sklepu ze zwierzętami zdziwił się tylko, że coś takiego w ogóle istnieje. W historii, którą znał istniał bezwzględny zakaz międzyplanetarnego handlu zwierzętami. Chodzi o ochronę autochtonicznych ekosystemów przed "zarażeniem" gatunkami z innym planet. Widać tutaj jakoś o to nie dbano...
-Peter? - spytał korzystając z tego, że nie było nikogo w poblżu
-Tak.
-Czy to wszystko oznacza, że teraz będą istnieć dwa równoległe wszechświaty?
-Ciężko mi powiedzieć... Z oczywistych względów nigdy nie potwierdzono eksperymentalnie tych teorii
-Rozumiem -
westchnął - A o Marcusie coś znaleźliśmy?
-To on stał za założeniem Konglomeratu aczkolwiek nie jest to ta sama firma, którą znamy z naszej historii. Marcus chyba specjalnie użył tej nazwy...
-Wiedział że będziemy się kręcić tu i ówdzie -
John zaśmiał się ukazując kły - Skąd to się wzięło?
-To duży koncern zajmujący się szeroko rozumianą medycyną. Powstali w 2021 roku z połączenia kilku amerykańskich i azjatyckich firm. Pierwszym CEO był niejaki Marcus Bloodreign.
-Oryginalny pseudonim... Nie ma to tamto. A teraz jak to wygląda?
-Przytoczę Ci krótką notkę, którą znalazłem: "Wojna z Konglomeratem rozpoczęła się kiedy strategiczne zasoby złóż w kwadrancie Celtic miały zostać znacjonalizowane. Zarząd Konglomeratu uznał to za ruch zagrażający bytowi firmy i oficjalnie ogłosił niepodległość korporacji. Był to precedens w prawie międzyplanetarnym. Prawnicy Konglomeratu powoływali się na wyroki wydawane przez Trybunał Kolonialny w sprawach autonomii planet, lecz taka linia argumentacji nie znalazła zrozumienia przed Trybunałem. Wniosek o niepodległość odrzucono. Konglomerat wykorzystał swoje siły bezpieczeństwa i prywatne firmy najemnicze by wytoczyć wojnę rządowi federalnemu. Obywatelami Konglomeratu stali się wyłącznie przemienieni oraz niektórzy przedstawiciele rasy Sufiksów, Borgów, Bioludzi oraz mutantów (potocznie zwanych orkami). Ludzie zostali uznani za element słaby rasowo i utożsamiany ze znienawidzonym rządem federalnym. Szacuje się że społeczeństwo Konglomeratu liczy około 120 mln obywateli z czego 85% to przemienieni. Obecnie wiadomo też, ze rzekoma nacjonalizacja złóż surowców w kwadrancie Celtic była jedynie wymówką w dużej mierze sfingowaną przez sam Konglomerat." Mam też bardziej szczegółowe dane, przebieg wojny, bitwy, aktualne pozycje wojsk...
-Ciekawa historyjka. Marcus idzie na całość. Stworzył sobie imperium. Rozpowszechnił przemienionych. Poczekał... Skok po władzę? Dlaczego dopiero teraz?
-Możliwe, że Marcus też ponosi jakieś porażki, nie wszystko robi od razu... Nie idealizujesz go trochę?
-Przestań... Zastanawiam się.
-Mam wszystkie dane.
John spojrzał na komunikator. Zielone światełko oznajmiało koniec pobierania danych. Pilot spakował swoje rzeczy, dopił piwo i ruszył po Lamera.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Kiedy John zjawił się w sklepie ze zwierzętami, niedźwiedź był do połowy zdematerializowany i bliski wysłania w kosmos. Po zakończeniu transferu danych Peter mógł zaangażować więcej mocy do procesu i wszystko szło dobrze, nawet właściciela udało się zagadać i wyprowadzić do oddalonej części sklepu. A co będzie potem, przyjdzie się pewnie martwić na statku. Lamer wiedział jedno, że siedzenie jako kamerka w sondzie nie działa na niego dobrze. Cholera, miałby być zwierzęciem, niech będzie, ostatecznie jemu też nie śpieszyło się mordować tyko dla własnej potrzeby a zawsze mógł wrócić do formy komputera.
Po wysłuchaniu skróconej wersji historii wszechświata, Lamer wciąż nie wiedział kim właściwie był Marcus, przedtem bowiem zdawał się tylko zanadto rozbrykanym i mocarnym przemienionym, teraz - władcą galaktyki?
- Z tej opowieści wynika chyba prosty wniosek - zauważył Lamer - wróg mojego wroga... Pewnie rządy ludzi czy jeden rzad, nie wiem jak tam mówiłeś, zapłaciłby coś i dostarczył wsparcia za pomoc przeciwko Marcusowi. A tak właściwie to rozumiem, że jesteśmy na planecie pod rządem ludzi...to co tu robią te rasy np. Borgi, nie powinni być z Konglomeratem? Peter, uwagi? - zagadnął ale usłyszał krótki trzask i brak odpowiedzi ze statku. Jednocześnie jego własna wizja zaczęła się rozmywać i zamieniać w white noise.
- OK John, coś jest grane, albo mnie przenosi na górę albo odłącza od sondy. See you na statku - powiedział zanim jego wizja wyłączyła się zupełnie. Przebudził się znów w elektronicznym sztucznym ciele na statku ale wyglądało na to, że znowu nastąpił blackout. Światła pogasły i tliły się w trybie awaryjnym a wzywany Peter nie odpowiadał. Lamer przeszedł kilka pomieszczeń tak samo pustych i ciemnych aż za szybą jednego z nich zobaczył niedźwiedzia. Ta część się udała ale co nawaliło?
- Dziękuję - dał się słyszeć na statku głos, po którym nic już mówiono a Lamer nie był pewny czy słyszał właśnie Petera czy Almę.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-Borgowie są akurat wszędzie. Tu i tam i na planetach bez statusu... - John spojrzał czy właściciel nie wraca - A Marcus no cóż... rozbrykał się do tego stopnia, że sobie własne państwo założył... w kosmosie...
Kiedy dematerializacja niedźwiedzia doszła do końca i Lamer również zniknął John rzucił jeszcze raz okiem na sprzedawcę. Akurat rozmawiał z jakimś klientem i wyglądał na mocno zajętego. Pilot wyszedł jak gdyby nigdy nic. Ulica była prawie pusta. Mieszkańcy rozeszli się do domów lub siedzieli w barach. Zbliżał się zachód a John czuł już wielką chęć opuszczenia tego miejsca. Był "ziemniakiem", urodzonym i wychowanym na matce Ziemi. Kolonie lubił, ale tylko na chwilę. Spędzenie w takim miejscu całego dnia męczyło go i motywowało do jak najszybszego opuszczenia planety. Co innego ślizgać się po warpach co innego oglądać te peryferie ludzkiej cywilizacji.
Z kieszeni wyciągnął papierosa i odpalił go. Gorzki dym miło zapełnił płuca.
-Na statek.... - mruknął pod nosem wypuszczając chmurkę
Skierował się w stronę bramy. Promienie zachodzącego słońca mieszały się z kurzem wiecznie fruwającym w powietrzu. Zrobiło się dość cicho, wyludnione obrzeża miasta przepuszczały mnóstwo dźwięków z pustyni, coś zawyło w oddali. John powoli podszedł do bramy, którą dostał się do metropolii. Strażnicy przywitali go krzywym uśmiechem na twarzach. Broń jednego z nich oparła się o ramię Warp Ridera.
-Gdzie? Nasz nowy mistrz już opuszcza miasto?
-Mistrz czego?
-Wszyscy słyszeli o Twojej wygranej z Bachanem. Turk ma duże wpływy w mieście, w Gwardii też. Twoja przepustka została przedłużona bezterminowo a my... no postawiliśmy dużo pieniędzy na Twoją wygraną w jutrzejszej walce, więc z łaski swojej wracaj do miasta.
Mężczyzna wydawał się stanowczy, więc John licząc na Petera nie chciał nawet wszczynać awantur. Uzbrojeni faceci, obca planeta. Nie widział w tym sensu i po prostu zawrócił. Odszedł kilkadziesiąt metrów by skręcić w jakiś zaułek. Wyciągnął komunikator i postarał się wywołać Peter'a.
-Transmisja niemożliwa. Error 507. Host not found - cichy komputerowy głosik oznajmił najgorsze
John został bez możliwości powrotu.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Przechodził przez ciemne pomieszczenia an próżno wywołując Petera. Nie zostało mu innego wyboru jak podłączyć się do sieci statku. Przeszedł do pomieszczenia z pulpitami, mniejszego niż główny control room. To chyba było miejsce, z którego obsługiwano port ładunkowy, widział bowiem przez kamerę siedzącego na środku pomieszczenia niedźwiedzia, drapiącego się za uchem.
Odnalazł odpowiednie miejsce i zbliżył do niego lewy palec wskazujący a ten dostosował się do portu. Wkładając palec podłączył się do sieci statku i znowu przeniósł w ogromną przestrzeń wirtualnej pamięci Kadawera. Minęła chwila ale przypomniał sobie jak wyglądały i jak odszukać poszczególne układy. Wszystko było zatrzymane ale nie wyłączone, w trybie awaryjnym ale nie zniszczone. Celowe działanie czy awaria, tego nie wiedział. Przebiegł wzrokiem pomieszczenia i skierował się do jednego, gdzie przedtem nie chciał zaglądać. "AI" głosił napis na drzwiach i jak mniemał Lamer, tam było centrum Petera. W środku znajdowało się osiem slotów na AI, najwidoczniej statek mógł mieć wcale kompleksową obsługę. pierwszy slot był zajęty, świecił blado. Drugi również zajęty a trzeci migał i Lamer domyślał się, że to jest jego symbol.
- Na statku ktoś jest albo był. John? - próbował nadać wiadomość z głównego przekaźnika statku. Bez skutku.
- Nie ma takiej potrzeby - przerwał mu głos - Sam się wszystkim zajmę. Pilot okazuje się dziwnie silny ale poradzę sobie. Dla ciebie jednak nie ma tu miejsca i chyba wiem jak cię usunąć bez straty energii na formatowanie - powiedział, chociaż nic z tego nie miało sensu.
Lamer chciał coś zrobić i zaoponować ale został zablokowany. Nie tylko nie miał głosu ale stracił na chwilę zupełnie wizję. Na chwilę bo zaraz potem przez kamerę zobaczył niedźwiedzia siedzącego na środku doku i opuszczające się w jego kierunku metalowe ramię. Zanim Lamer pojął co się dzieje, znowu rozmył się obraz i po chwili patrzył już przez oczy niedźwiedzia, sądząc po otoczeniu. Z głośników zabrzmiał złowieszczy śmiech i zapowiedź:
- I druga część - po czym znowu zaczął się rozpływać, minęły trzy sekundy silnego bólu i białego światła wypełniającego wszystko wokół. Znowu był na kolonii, widział nawet gdzie; na zapleczu Pustynnego psa, gdzie niedawno odbyła się walka. Obok niego leżał rozpłatany ork, prawdopodobnie Bachan. Spojrzał w dól na siebie: nie wiedział już czym był. Zanim się w ogóle podniósł, z baru przyszło trzech gwardzistów z trzaskającymi elektrycznymi poganiaczami i zbliżyli się do niego:
- Ruszaj, ruszaj. Ku*wa, kropnij go raz - Lamer zmrużył oczy przed bólem ale poczuł słabe swędzenie w miejscu gdzie go poparzono prądem - Cholerny bydlak, zapędźcie go do środka.
Nie odzyskał jeszcze na dobre wzroku i słuchu ale uderzenia z obu stron mówił mu gdzie ma iść. Poruszał się na czterech łapach, teraz zdawało się to dziwnie wygodne. Kiedy w końcu dano mu spokój, stanął jednak i odkrył, że to także nie sprawia mu problemu. Dopiero będąc na arenie poczuł wracającą kontrolę siebie i siły, rozejrzał się wokół, pociągnął nosem.
- Tak, tak, dzisiaj mamy nowego mistrza, jutro się z nim spotkasz. Teraz pokaż mi, że ciągle coś potrafisz - na arenę wpędzono rosłego mężczyznę, nad którym Lamer górował i tak o głowę - Czujesz krew Kuma?
"Kuma, co do ku*wy?" pomyślał Lamer gdy zaraz przyszło mu się bronić. Walka była łatwiejsza niż myślał, prawie mechaniczna. Nie wiedział kim się stał ale miał nadzieję, że do jutra skontaktuje się z Johnem co było co prawda utrudnione bo jak zorientował się teraz, wszystkie jego słowa wychodziły na zewnątrz jako ryki. W błyskających atakach widział jednak swoje łapy i nie były to łapy brązowego zwierzęcia jakie porwali. Czy ktokolwiek go zesłał tutaj miał możliwość modyfikowania sygnału przekazu, generowania innej materii? Czy znowu zmienił się trochę bieg historii? Gdy po parunastu sekundach walka była skończona, Lamer przejrzał się przypadkiem w porzuconej przez człowieka pleksiglasowej tarczy i nie mógł uwierzyć czym teraz był:
panda.jpg
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
-K*rwa! - wrzasnął ze wściekłością - W takim momencie... teraz... zaraz zaraz... override.... jak to szło... jak to szło...
John zdenerwował się i to poważnie. W głowie zaświtał mu pewien pomysł, ale przez roztrzęsienie, nerwy i zwykłą wściekłość klawisze na holograficznym wyświetlaczu komunikatora wstukiwały się jakoś topornie. Nie mógł z początku tego wszystkiego ogarnąć. Wywołał konsolę, wpisał kilka komend i czekał, ale to nie nie dawało a powinno, tak przynajmniej mówili na szkoleniu. Znowu trochę brutalnie obszedł się z komunikatorem i trzymając w ustach kolejnego, świeżo odpalonego papierosa wbił jakieś komendy do konsoli. Czarny ekran nie zdradzał reakcji, pilot dochodził już do granic wytrzymałości
-Tylko nie w takich czasach i nie na takiej planecie... - teraz miał już ochotę kogoś walnąć i nawet gdyby został spytany o godzinę przypadkowy przechodzień mógłby dostać w gębę
-John?
-Tak! Peter?! Co jest grane? Gdzie Lamer?
-Ciężko stwierdzić. Jego slot jest zajęty. Przejdźmy do rzeczy. Nadpisane protokołu komunikacyjnego kupiło nam tylko kilka minut. Generalnie ktoś wyłączył mnie. Kadaver jest bez opieki. Na całe szczęście automatyczne blokady zadziałały i statek nie został przejęty, ale to nie zmienia faktu, że nie jestem w stanie nic zrobić o ile ktoś tu nie przyleci i nie zresetuje AI na twardo.
-Dobra... eee... jakoś to się zrobi.
-Jakoś?
-Po prostu się zrobi. Pasuje?
John już nie usłyszał głosu Peter'a. Ktoś zakończył transmisje.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Po skończonej walce opadł znów na cztery łapy. Podbiegło kilku strażników z tazerami ale warknął cicho i dal mu spokojnie wyjść z areny. Jak znaleść Johna, skontaktować się z nim i coś przekazać? Wiedział, że spotkają się nazajutrz w arenie. Jednak wypadałoby go uprzedzić. Cholera, żeby zostać zwierzęciem i to takim...dziwnym. Nie chciał nawet myśleć co zaszło na statku.
Pozwolił się wyprowadzić na zewnątrz i szedł powoli kierowany na tył, skąd niedawno przyszedł. Zobaczywszy jednak uchylone drzwi do Czerwonej Siatki, pomyślał, że tam może być warp rider. Plan jak zwrócić na siebie uwagę nie był zbyt wysublimowany ale też niezbyt trudny. Chodzący na dwóch łapach niedźwiedź ważący 300 kilo z wiszącą na plecach siekierą i bliznami na ciele zwracał uwagę. Lekkie pchnięcie pyskiem odrzuciło jednego ze strażników na metr, uderzenie łapą miotnęło drugim na ścianę Czerwonej siatki. Momentalnie pojawiło się więcej strażników i dwóch gwardzistów ale też niespodziewani sojusznicy. Z głębi ulicy nadeszła grupka dwudziestu a może więcej osób z zakrytymi twarzami
- Wypuścić więźniów! - krzyczeli - Uwolnić poddanych!
- Ku*wa nie oni znowu - gwardzista szybko nasunął szybkę hełmu widząc lecące ku niemu kamienie. Uklęknął na jedno kolano i spokojnie otworzył ogień ale po chwili z dachu pobliskiego budynku spadła na niego odwieczna broń demonstrantów, butelka z płonącą benzyną. Krzyk płonącego gwardzisty dziwnie poruszył a może zdenerwował pandę. Nie całkowicie z własnej woli, najwidoczniej odruchy bestii były czasem silniejsze, rzucił się na płonącego strażnika i...przykrył go sobą by zdusić ogień. Wstał po chwili a na ulicy trwała regularna bitwa z broniącymi się buntownikami. Handerzy z areny rozpierzchli się widząc chaos i mógł pobiec w każdą stronę.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Gdy pilot chował komunikator do kieszeni doszedł do wniosku, że "jakoś się zrobi" może oznaczać jedynie jedno, podróżna statek, fizyczną podróż. Istniała możliwość zacumowania i próby wejścia przez śluzę lub przy odpowiednim sprzęcie nawet opcja abordażu. Niestety do tego drugiego potrzebny był statek wojskowy a nie byle latający złom. John rzucił niedopałkiem o ścianę i pet wylądował na piaszczystej ziemi. Nie pewny dalszych poczynań wyszedł na ulice. Z miejsca walk wyprowadzano jakieś dziwaczne zwierzę, na oko wyglądało jak typowy efekt bioinżynierii choć te zwykle były bardziej groteskowe. Później wydarzenia potoczyły się jakby same i poprowadziły Johna dalej.
Na ulicy pojawiły się zamaskowane osoby. Jakieś okrzyki, ktoś strzela. Nagłe zamieszanie wpędziło w popłoch ostatnich przechodniów. Strażnicy pilnujący bestii uciekli chowając się w okolicznych zaułkach a gwardziści pewnie stawiali opór protestującym z czego rozpętała się regularna rozruba. Kiedy John zobaczył jak niedźwiedź pada na płonącego gwardzistę i gasi go własnym ciałem coś go ruszyło. Podbiegł do żołnierza i wyciągnął go spod ciała zwierzęcia. Przełożył jedną z jego rąk nad głową po czym szybko postarał się ewakuować gdzieś na bok.
W pierwszym lepszym zaułku oparł gwardzistę o ścianę i ściągnął jego hełm. Kombinezon nie dawał stuprocentowej ochrony, ale facet nie wyglądał aż tak tragicznie. To pewnie interwencja tego zwierza uchroniła go przed gorszym losem.
-Hej... - lekko spoliczkował rannego - Żyjesz?
Uratowany wybełkotał coś i zaraz zemdlał. John wychylił się zza rogu i omiótł wzrokiem ulicę. Walka rozpętała się na dobre. Gwardzistów pojawiło się więcej, wszyscy uzbrojeni po zęby. Demonstrantów nie było aż tak wielu, ale sprytnie wykorzystywali przewagę walki w mieście. Całe zamieszanie powoli oddalało się od pilota. Tylko ten niedźwiedź stał po środku wszystkiego zupełnie nie pasując do tej scenki...
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Do tej pory zgodnie z planem, John wyszedł z baru i go zauważył. Teraz był czas by pozwolić gwardzistom osłaniać ich odwrót. Problem jednak w tym, że nie mógł sobie pozwolić na zbliżanie się do wojskowej części kolonii, powinien uciekać wgłąb osiedli. Podbiegł na czterech łapach do Johna i zrobił jedyne co mógł; mocno machnął głową w geście "chodź za mną". Nie patrząc czy tamten posłucha, pobiegł podskakującymi ruchami obok gwardzistów. Przez chwilę bał się naprawdę, że zaczną strzelać i do niego ale widać uznali, że idąc w stronę osiedli, pomoże im w robocie. Może coś w tym było bo zamaskowani bojownicy zaczęli miotać kamienie również w niego, nie szczędząc też razów kijami. Jednego przestawił o kilka metrów jak szarżujący słoń a reszta rozsypała się zwinnie na boki. Kiedy jednak minął kilka obitych falowaną blachą domów i kolejny bar, zwolnił. Po prawej miał dalszą uliczkę z domami, która zdawała się ciągnąć po horyzont a po lewej, rozległe pole z wysokimi na metr nieznanymi roślinami. Widząc tam mniej ludzi, przeszedł przez drogę i oddalił się trochę z widoku, chcąc zobaczyć czy pilot idzie za nim. Chociaż wciąż nie miał pojęcia jak zakomunikuje mu co widział na statku, będzie mógł posłuchać co ma do powiedzenia tamten i po prostu...pójść za nim. Może nie będzie najłatwiej łazić po mieście ze zmutowanym niedźwiedziem ale co właściwie w tej wyciecze było zgodne z planem?
 
Status
Zamknięty.
Do góry