- Dołączył
- 3 Maj 2007
- Posty
- 8 989
- Punkty reakcji
- 206
Co byś zrobił/a, gdyby ktoś zapytałby się: jak sądzisz, czy istniejesz naprawdę? Odpowiedź zdaje się oczywista. Mój znajomy, zapytany skąd wie, że właśnie nie śni, szedł ze mną w zaparte, że mu własne przeświadczenie. Przecież jak tu siedzę, to wiem, co to rzeczywistość, a co sen. Potrafię to odróżnić.
Ale czy na pewno? Czy powyższe słowa są argumentem czy chceniem?
Trochę zaniedbałem czysto filozoficzne dysputy w tym dziale, także dziś postanowiłem to nadrobić. W tym temacie chcę zahaczyć o tematy mocno abstrakcyjne, także nie będzie tu głupich pytań lub odpowiedzi, chyba że dotyczących zeszłego piątku wieczorem. Ale do rzeczy. Naturalnym podejściem zdaje się, jest pewność istnienia. Odczuwamy, widzimy, wchodzimy w kontakt z otoczeniem i wreszcie sam fakt, że zadajemy sobie pytanie o byt powinien tylko utwierdzać tezę. Zatem dlaczego tak wielu filozofów trzyma się tegoż zagadnienia od setek lat? Czy dlatego, że tak naprawdę nie mają nic lepszego do roboty? Może. Tylko, że przyjrzyjmy się naszej świadomości bycia. Czy podczas snu jesteśmy zawsze w stanie powiedzieć, że tkwimy we własnych marzeniach? Czasem tak, czasem nie. Bywa jak jesteśmy święcie przekonani, że tam właśnie, w naszej głowie jest właściwa rzeczywistość, choć zupełnie irracjonalna z punktu widzenia na jawie. Skąd zatem możemy wiedzieć czy to, czego doświadczamy w tym momencie nie jest wynikiem jakiejś wyższej odmiany snu, a może nawet nie wyższej, co niezrozumiałej dla naszego umysłu. Umysł schizofrenika również jest zdolny do projekcji złożonych obrazów, które on sam uznaje za prawdziwe. A sen czy majaki chorego psychicznie człowieka jako tako rzeczywistością nie są. Owszem, istnieją jako przekaz pewnych informacji w mózgu, ale nie można ich stricte dotknąć czy w samym już śnie doznać przeżyć, chyba że mówimy o chwilowym bodźcu po przebudzeniu (o matko, znowu Vietnam!).
Czy też inaczej: nicość, pustkę wyobrażamy sobie jako milczącą ciemność. Tylko że to definicja subiektywna, nasuwana nam przez wyobraźnię, w sumie bardziej obrazowo niż merytorycznie, bo kojarzymy pustkę z brakiem światła lub namacalnych obiektów. To tylko ludzka interpretacja nieistnienia, sami z siebie nie znamy takich pojęć bo trudno, aby posiadać wspomnienia z niebytu. Ale równie dobrze to my możemy nie istnieć lub też być cieniem właściwego świata, niedostępnego dla nas jak i vice versa.
I co robić z takimi pytaniami? Czy w ogóle jest sens je zadawać? Sens tak - to jakby trening dla zdyscyplinowanego umysłu. Natomiast nie należy oczekiwać jasnej odpowiedzi. Swoją drogą Leszek Kołakowski głowił się podobnie i uznał, że jaka nie byłaby prawda o bycie, jeśli rzeczywiście istniejemy albo nie - to żadne z rozwiązań niczego nie zmienia. Nadal będę żył jak żyłem i poznawał świat w ten sam sposób co wcześniej (nawet jeśli ma to oznaczać, że tylko wydaje mi się, że go poznaję). Tak samo będzie smakowała pizza, tak samo wyglądała randka z fajną dziewczyną, a podatki nadal pozostaną wysokie. Cholerny rząd! Przepraszam. Chodzi o to, iż dla naszego, mocno relatywnego postrzegania świata zmiana kwestii w istnieniu lub nie istnieniu świata nic nie zmieni od strony pragmatycznej. Być może ten tekst w ogóle nie istnieje, więc zirytowany tym, że tyle mogłem napisać na marne, kończę już i czekam na opinie :>.
Ale czy na pewno? Czy powyższe słowa są argumentem czy chceniem?
Trochę zaniedbałem czysto filozoficzne dysputy w tym dziale, także dziś postanowiłem to nadrobić. W tym temacie chcę zahaczyć o tematy mocno abstrakcyjne, także nie będzie tu głupich pytań lub odpowiedzi, chyba że dotyczących zeszłego piątku wieczorem. Ale do rzeczy. Naturalnym podejściem zdaje się, jest pewność istnienia. Odczuwamy, widzimy, wchodzimy w kontakt z otoczeniem i wreszcie sam fakt, że zadajemy sobie pytanie o byt powinien tylko utwierdzać tezę. Zatem dlaczego tak wielu filozofów trzyma się tegoż zagadnienia od setek lat? Czy dlatego, że tak naprawdę nie mają nic lepszego do roboty? Może. Tylko, że przyjrzyjmy się naszej świadomości bycia. Czy podczas snu jesteśmy zawsze w stanie powiedzieć, że tkwimy we własnych marzeniach? Czasem tak, czasem nie. Bywa jak jesteśmy święcie przekonani, że tam właśnie, w naszej głowie jest właściwa rzeczywistość, choć zupełnie irracjonalna z punktu widzenia na jawie. Skąd zatem możemy wiedzieć czy to, czego doświadczamy w tym momencie nie jest wynikiem jakiejś wyższej odmiany snu, a może nawet nie wyższej, co niezrozumiałej dla naszego umysłu. Umysł schizofrenika również jest zdolny do projekcji złożonych obrazów, które on sam uznaje za prawdziwe. A sen czy majaki chorego psychicznie człowieka jako tako rzeczywistością nie są. Owszem, istnieją jako przekaz pewnych informacji w mózgu, ale nie można ich stricte dotknąć czy w samym już śnie doznać przeżyć, chyba że mówimy o chwilowym bodźcu po przebudzeniu (o matko, znowu Vietnam!).
Czy też inaczej: nicość, pustkę wyobrażamy sobie jako milczącą ciemność. Tylko że to definicja subiektywna, nasuwana nam przez wyobraźnię, w sumie bardziej obrazowo niż merytorycznie, bo kojarzymy pustkę z brakiem światła lub namacalnych obiektów. To tylko ludzka interpretacja nieistnienia, sami z siebie nie znamy takich pojęć bo trudno, aby posiadać wspomnienia z niebytu. Ale równie dobrze to my możemy nie istnieć lub też być cieniem właściwego świata, niedostępnego dla nas jak i vice versa.
I co robić z takimi pytaniami? Czy w ogóle jest sens je zadawać? Sens tak - to jakby trening dla zdyscyplinowanego umysłu. Natomiast nie należy oczekiwać jasnej odpowiedzi. Swoją drogą Leszek Kołakowski głowił się podobnie i uznał, że jaka nie byłaby prawda o bycie, jeśli rzeczywiście istniejemy albo nie - to żadne z rozwiązań niczego nie zmienia. Nadal będę żył jak żyłem i poznawał świat w ten sam sposób co wcześniej (nawet jeśli ma to oznaczać, że tylko wydaje mi się, że go poznaję). Tak samo będzie smakowała pizza, tak samo wyglądała randka z fajną dziewczyną, a podatki nadal pozostaną wysokie. Cholerny rząd! Przepraszam. Chodzi o to, iż dla naszego, mocno relatywnego postrzegania świata zmiana kwestii w istnieniu lub nie istnieniu świata nic nie zmieni od strony pragmatycznej. Być może ten tekst w ogóle nie istnieje, więc zirytowany tym, że tyle mogłem napisać na marne, kończę już i czekam na opinie :>.