Dodam własne trzy grosze...no może trzy i pół.
Ludzie szufladkują moją osobę jako ateistę, bo wprawdzie mnie czasami słuchają ale nie słyszą.
Wiąże się to chyba z tym , w moim mniemaniu, że jestem dosyć aspołecznym typem.
Religia jest utartą kwestią typu: "Ja mam racje , a inni się mylą".
Czemu tak jest? Wpływa na to właśnie to silne zakorzenienie w "niby-własne" przekonania?
Nawiązując do filmu "Dzień Świra" i hasła : "Moja prawda jest najmojsza", nie można zbudować silnej więzi między ludźmi rożnych wyznań.
Traktuje systemy wierzeń jako trochę utopijny temat zastępczy prawdziwego poszukiwania i odkrywania własnej osobowości, bo tak naprawdę dla mnie to odnalezienie indywidualnej drogi i poznanie siebie od środka wpływa na to kim jesteśmy. Toleruje każde wyznanie, które nie sprawia innym (w praktyce, nie w teorii - zaznaczam) szkody. Reasumując me poprzednie zdanie - takich wyznań jest tyle co kot napłakał.
Ludzie wierząc w coś, poddając się jakiemuś systemowi bądź ideologii, zamykają się na poglądy innych, a przecież to jak żyję może się zmienić w mgnieniu oka - na lepsze ,bądź gorsze.
Tomek - lat XY (przypuśćmy) - wierzy w coś. Fundament stoi mocno , narzucony przez jakieś wyznanie.
Czemu nie zmodyfikować fundamentu? Czemu nie czerpać z każdej chwili, poglądu i wyznania , rzeczy dla siebie najlepszych , tylko ciągle taplać się w jednym i tym samym błocie?
Konkludując (oczywiście moim zdaniem) - każdy ma swojego Boga, tylko i wyłącznie własnego, w sobie, w środku. To kim jesteśmy dla siebie, takie Boga kreujemy. Nie musi to być człowiek, małpa, czy wiązka światła. Bóg to coś co tworzymy sami , naszą pasją, myślami, czynami i zachowaniem. Rozliczamy się sami, dzień po dniu.
Warto być sobą. Tylko sobą. Wierzyć w siebie, bo tylko my sami możemy się uratować od nas samych.
Dziękuje.