Bogów.Nie, ale weź pod uwagę. Zarówno agnostyk jak i ateista nie wierzy. A właściwie to ateista wierzy w brak Boga.
To i ja twierdzę, ale agnostykiem nie jestem, bo jestem wierzący.Lobo, a nie jest przypadkiem tak, że agnostyk twierdzi, że nie można udowodnić ani istnienia, ani nieistnienia żadnego boga? Czy to znaczy, że jest niewierzący?
zgadza się i mówię to na swoim przykładzie.Agnostykowi bliżej do ateisty? Nie zawsze.
zgadza się i mówię to na swoim przykładzie.
Mąż wierzący, ja - wciąż poszukująca, aczkolwiek coraz bliżej mi do wiary
a nie zawsze tak było
Jesteśmy ze sobą od 7 lat.
Trzeba mieć na uwadze to, o czym pisał Brave, mianowicie akceptację. Związek dwojga ludzi nie oznacza przymusu jedności poglądów, nie polega na podporządkowywaniu się w każdej sferze życia, na tłumieniu swoich odczuć. Związek ateisty i osoby wierzącej nie ma racji bytu, kiedy wiara bądź niewiara staje się dla jednego z nich (albo i dla obu) wartością nadrzędną, kiedy poglądy religijne zajmują w jego życiu czołowe miejsce.
Nie każdy wierzy/nie wierzy pod publiczkę, dla jednych jest to pretekst do wiecznych wojenek, a dla innych całkiem intymny aspekt życia. Nikt nie chce żyć z drugą osoba tylko po to, by mieć wiecznego adwersarza
Związek to nie tylko kwestie religijne, to w większości bardziej przyziemne sprawy. Trzeba tylko dla sacrum nacisnąć przycisk "accept".
Ty piszesz z perspektywy osoby wierzącej, ja z prawie zupełnie odwrotnej. Ale kochanie, przeczytaj jeszcze raz to, co napisałam ja, a potem to, co mi odpisałaś, tylko błagam, ze zrozumieniem...Wg mnie jest całkowicie inaczej niż napisałaś. Jeśli ktoś głeoko wierzy w Boga, to całe swoje zycie osobiste, rodzinne, zawodowe na tym buduje. Nie da się tutaj nic wyłączać. Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszytsko jest, na tym polega wiara, podejście typu wierzę w kosciele, a wracam do domu i to wszystko lub część zostawiam, zaczynam zyć jak chę, to nie jest wiara.
Zależy jaki kto jest i czego w zyciu szuka/czego od życia potrzebuje. Czy "żyjąc razem" w sposób, jaki przedstawiasz, nie skazujemy się na wieczne poświęcanie siebie dla kogoś lub w imię czegoś? Jeśli ktoś odnajduje szczęscie w wiecznym umartwianiu się - prosze bardzo. Ja potrafię "żyć razem" zachowując odrobinę własnej prywatności i nie wlażąc z buciorami na ową odrobinę prywatności mojego męża.Poglądów i wartosci religijnych nie da sie porównać z innymi sprawami, typu ja lubię góry, a on morze. To cos innego. Wiara to życie w jakiś określony sposób, a gdy kogos poślubiam to żyjemy razem, a nie kazde osobno.
Tzn? Ja również "swoje szczęście znalazłam dopiero przy kimś z kim mamy wspólne wartości i dopiero teraz czuję, ze w moim życiu wszystko jest jak powinno, czuje się spokojna i pewna jutra", a jednak nie przeszkadza mi to odgraniczyć od siebie wszystkie aspekty życia. Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Jeśli ktoś potrafi być szczęśliwym zostawiając wszystko i jadąc za ukochaną osobą na drugi koniec świata, to równie dobrze możliwe jest współżycie ateisty z wierzącym, akceptacja - to jest klucz. Tolerancja jest tylko podłym potworkiem.Ja może mam inne doswiadczenia, bo swoje szczęście znalazłam dopiero przy kimś z kim mamy wspólne wartości i dopiero teraz czuję, ze w moim życiu wszystko jest jak powinno, czuje się spokojna i pewna jutra.
cóż...Bzdura.Wydaje mi się, że wierzącym kobietom jest też trudniej w takich sytuacji, gdy partner nie wierzy, niż odwrotnie, bo są bardziej wrażliwe pod tym względem, a mężczyna jest w zwiaku też tym który strzeże "domowego ogniska", zadad, przekazuje je dzieciom itp.
i oczywiście uważasz,że w tym momencie sama sobie nie przeczysz...?Oczywiscie uważam, że wszystko jakoś sie da..
Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszytsko jest, na tym polega wiara, podejście typu wierzę w kosciele, a wracam do domu i to wszystko lub część zostawiam, zaczynam zyć jak chę, to nie jest wiara.
Wydaje mi się, że wierzącym kobietom jest też trudniej w takich sytuacji, gdy partner nie wierzy, niż odwrotnie, bo są bardziej wrażliwe pod tym względem, a mężczyna jest w zwiaku też tym który strzeże "domowego ogniska", zadad, przekazuje je dzieciom itp.
Trzeba mieć na uwadze to, o czym pisał Brave, mianowicie akceptację. Związek dwojga ludzi nie oznacza przymusu jedności poglądów, nie polega na podporządkowywaniu się w każdej sferze życia, na tłumieniu swoich odczuć. Związek ateisty i osoby wierzącej nie ma racji bytu, kiedy wiara bądź niewiara staje się dla jednego z nich (albo i dla obu) wartością nadrzędną, kiedy poglądy religijne zajmują w jego życiu czołowe miejsce.
Nie każdy wierzy/nie wierzy pod publiczkę, dla jednych jest to pretekst do wiecznych wojenek, a dla innych całkiem intymny aspekt życia. Nikt nie chce żyć z drugą osoba tylko po to, by mieć wiecznego adwersarza
Związek to nie tylko kwestie religijne, to w większości bardziej przyziemne sprawy. Trzeba tylko dla sacrum nacisnąć przycisk "accept".
Nie rozumiesz prostego pojęcia. Pojęcia, które w języku polskim pełni banalną funkcję. Z definicji, albo jest, albo nie ma. Wiara to nie to samo, co oddawanie czci. Wiara, to uznanie czegoś za prawdę, bez posiadania na to dowodów. Zatem nie rozumiem, dlaczego takie cyrki tu prezentujesz. Ludzie głęboko wierzący równi fanatykom i dewotom? Nie przesadzaj.
Straszne jest to totalne nierozumienie tego, co się czyta. Straszne. Byłam wierząca przez więcej niż pół swojego życia. Wierząca, praktykująca, katoliczka.Calliope kompletnie nie jesteś w stanie zrozumieć czym jest wiara w Boga z punktu widzenia osoby wierzącej, traktujesz to jak jakieś hobby, które ktoś ma na boku...
Oto, dlaczego tak rzadko już tutaj zaglądam. Zauważyłam,że ktos, kto ma tutaj więcej postów jest traktowany...dziwnie. Chcesz mnie uczyć pokory za to, ze próbuję być miła i pisać tak,żeby moj "ton wypowiedzi" nie był znowu traktowany jako "napastliwy", "protekcjonalny" czy jak tam wolisz: "wywyższający się".PS.Twoj styl wypowiedzi (notoryczny w każdym temacie) wywyższający i jakbyś była guru w każdej sprawie, staje się już troche nie na miejscu. Ja nie jestem żdane Twoje "kochanie". Więcej pokory, nie jesteś od nikogo lepsza, ani gorsza
Katolicyzm przestał być monoteistyczny?ja wierzę w Boga i Kościół
Einherjar. Mnie się wydaje,że to już troszkę podbiega pod fanatyzm. Matka, która zapobiega całemu złu, jakie w przyszłości może spotkać dziecko jest postrzegana, jako nadopiekuńcza. Nie znajduję określenia dla takiej "nadopiekuńczości religijnej", w każdym razie dla mnie to gruba przesada. Jesteśmy wolnymi ludźmi, mamy wolność wyznaniową, jeśli ktoś zachowuje sie tak, jak napisałeś - wtedy rzeczywiście, jego związek z niewierzącym jest niemożliwy. Nie każdy wie, co to jest akceptacja i nie każdy potrafi jej używać w życiu. Nie każdemu z tym jest po drodze i nie każdy musi to robić. Natomiast każdy ma rozum decyzja należy wyłącznie do niego. Kazdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytania czy: "Chcę i umiem", "chcę, lecz pewnie nie będę umiał", itd. Nie nam przesazać o sprawie, bo musielibyśmy uogólniać i gdybać, a przecież ilu ludzi, tyle spojrzen na sprawęNiestety, prędzej czy później osoba wierząca zacznie się martwić o duszę partnera lub partnerki. W jej wiecznym potępieniu widzi przeszkodę, bo chce dla niej szczęścia, a nie tragedii. Zatem przerażać tę wierzącą część będzie perspektywa pośmiertnego rozwodu, tak bym nazwał. Nie sądzę zatem, by w pełni było możliwe oddzielenie religii od codzienności. No i mamy tego pecha, że przecież idziemy do Piekła, a nie do Nieba, niczym odziane w biel dziewice.
Einherjar. Mnie się wydaje,że to już troszkę podbiega pod fanatyzm. Matka, która zapobiega całemu złu, jakie w przyszłości może spotkać dziecko jest postrzegana, jako nadopiekuńcza. Nie znajduję określenia dla takiej "nadopiekuńczości religijnej", w każdym razie dla mnie to gruba przesada. Jesteśmy wolnymi ludźmi, mamy wolność wyznaniową, jeśli ktoś zachowuje sie tak, jak napisałeś - wtedy rzeczywiście, jego związek z niewierzącym jest niemożliwy. Nie każdy wie, co to jest akceptacja i nie każdy potrafi jej używać w życiu. Nie każdemu z tym jest po drodze i nie każdy musi to robić. Natomiast każdy ma rozum decyzja należy wyłącznie do niego. Kazdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytania czy: "Chcę i umiem", "chcę, lecz pewnie nie będę umiał", itd. Nie nam przesazać o sprawie, bo musielibyśmy uogólniać i gdybać, a przecież ilu ludzi, tyle spojrzen na sprawę
Temat jest o wierze katolickiej - to raz.
Wiara w Boga, a oddawanie Bogu czci, może nie ma dla Ciebie zwiazku ze sobą, ale dla mnie ma.
Modlitwa to nie jest bełkotanie pod nosem formułek, chrzest to nie jest jakiś cyrk, dla ludzi wierzących w Jezusa coś to znaczy. Nie wiem czy jest sens to Tobie wyjaśniać....
Katolicy którzy chodzą do Kościoła i modlą się to dla Ciebie fanatycy? nie wiem o co Tobie chodzi.
Nie obchodzą mnie jakieś formułki i definicje wiary, ja wierzę w Boga i Kościół i razem zgodnie z tym żyję, bo dla mnie to jest słuszna droga.