Załóżmy, że istnieje człowiek który w życiu nie słyszał o takim bycie jak Bóg, tak więc póty o nim nie słyszał można powiedzieć, że mamy przypadek braku wiary.
Następnie zostaje zapoznany definicją, co automatycznie zmusza go do zajęcia stanowiska, czy wierzy czy nie, gdyż praktycznie wystarczy, że jedynie przyjmie tą definicję musi to zrobić. Jednocześnie odrzuca ona automatycznie wszystkie środki poznawcze poza wiarą, czyniąc ją nieweryfikowalną.
Wniosek jest taki, że jedyna rzecz stanowiąca granicę między brakiem wiary, a wiarą w tym przypadku jest sama definicja, która rządzi się jedynie własną wewnętrzną logiką, która jak już wcześniej wspomniałem tworzy paradoksy.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że nic nie dzieje się oderwane od zasady przyczynowości, więc teorie oderwane od tej zasady nadają się co najwyżej do rozważań filozoficznych, i nie funkcjonują poza nimi.
No chyba, że uważasz że odrzucenie w moim przekonaniu nierealnej definicji, pozwala nadal wierzyć w twór którzy ona tworzy lub wierzyć w jego nieistnienie.