Stało się to za czyjąś sprawą. Nie będę bardziej przybliżał, bo to zbędne. Dowiedziałem się czegoś o pewnej osobie i od tego momentu zacząłem się modlić o jej zdrowie. Codziennie wieczorem. Rozmawiałem wtedy z Bogiem, prosiłem własnymi słowami, tłumaczyłem mu różne rzeczy, sprawy. Moja modlitwa ewoluowała, zmieniała się. Teraz opowiadam mu o sobie i o wszystkim co mnie dręczy. Proszę go o zdrowie dla konkretnych osób, dla rodziny, przyjaciół itp. Zmieniłem się. Wydaje mi się, że jestem silniejszy, że On nade mną czuwa, pomaga... ale często mam ogromne wątpliwości. Dla Niego powiedziałem dość masturbacji i jestem czysty od ponad 2 miesięcy! Nigdy nie udało mi się wytrzymać więcej niż 2 - 3 tygodnie. A teraz... nawet mnie tak bardzo nie kusi.
No i tak... bardzo niewiele rzeczy, o które prosiłem się spełniło. Niektóre z nawiązką, ale i tak niewiele z tego wynikało. Były to raczej bardziej błahe sprawy. Zdarzyła się jedna taka sytuacja, gdzie... prawie bym się wzruszył gdybym umiał, tak byłem zdruzgotany. Szok!
Ale z drugiej strony... wcale nie mam pewności czy Bóg w ogóle istnieje. Kiedy zakładam, że go nie ma... nie wydaje mi się to dziwne. Wcale. Raczej chcę się przy tym trzymać. Przede wszystkim po to, aby komuś pomóc. To trudne.
Ostatnio zdarzyło się coś dziwnego. Wysiadam z autobusu miejskiego i idę na przystanek tramwajowy, ale na ten położony dalej ode mnie. Jeden za mną był ze 100m a ten przede mną ze 200m. Poszedłem na dalszy... i korciło mnie, żeby zawrócić. Miałem silne przeczucie "cofnij się i idź na ten za tobą, przecież jest bliżej". Nie posłuchałem, poszedłem na ten dalszy. Stałem na skrzyżowaniu i zza moich pleców (na czerwonym świetle dla pieszych) wyleciała młoda kobieta, która spieszyła się na tramwaj, na który też chciałem biec. Ona wybiegła, a ja nie. Kiedy była w połowie, wiedziałem, że nie zdąży... Wiedziałem. Uderzenie było mocne. Najpierw stałem jak sparaliżowany, a później kiedy widziałem, że biegną inni, podbiegłem sam. Na szczęście nic poważnego jej się nie stało.
Idąc tą drogą poznałem własną reakcję na tego typu zdarzenie. Wiem, że trzeba podbiec od razu, wiem, że nie wolno przechodzić na czerwonym świetle, widziałem na własne oczy czym to grozi, ale zaraz... gdybym poszedł na ten przystanek, na który kusiło mnie, żebym poszedł widziałbym wypadek z ok 300m i na pewno dziękował bym Bogu za to, że dał mi przeczucie i kazał iść tędy. Byłbym przekonany, że to ja miałem wpaść pod samochód. Ale byłbym w błędzie, bo teraz wiem, że samochód mnie nie potrącił. Co za tym idzie: wierzyłbym w coś nieprawdziwego.
Może więc inne wydarzenia też działają na podobnej zasadzie. Przez te kilka miesięcy, które upłynęły, od kiedy się modlę, zdarzyła się tylko jedna sytuacja... prawdopodobieństwo takiego obrotu sprawy było doprawdy znikome, albo nawet mniej niż znikome, jeden do iluś milionów, a jednak. Wtedy właśnie byłem bliski wzruszenia. Ale żadnych takich innych sytuacji nie było. O co prosić Boga, by pozbyć się wątpliwości? Co robić?
Czasami czytam Pismo Święte, kiedy otwarłem je ostatnio (pierwszy raz je czytałem od baaardzo dawna) otwarłem na nawróceniu. Trochę się zdziwiłem, ale nic poza tym. Tylko, jakoś u spowiedzi dawno nie byłem... Właściwie: nigdy nie wyspowiadałem się szczerze... a może to tylko aspekt psychiczny.
Ale przecież jest powiedziane, że jeżeli jedna osoba chce zdrowia drugiej to jest to szlachetny cel i ta druga osoba je dostanie. Ale nie jestem pewny. Ale w PŚ już na pewno jest coś takiego, że jeśli dwie osoby chcą czyjegoś zdrowia, to zostanie temu komuś ono dane. Może powinienem z kimś spróbować?
Przepraszam, że tyle napisałem, ale mam wiele wątpliwości i chciałbym, żeby ktoś mi coś doradził, o co powinienem prosić Boga, jak postępować. I żeby ktoś napisał, dlatego on wierzy i dlaczego jest pewny swojej wiary. Może jakieś znaki, wydarzenia na tyle nieprawdopodobne, żeby mnie przekonały. Jeszcze raz przepraszam za długość mojego posta, ale moja sytuacja życiowa jest na tyle trudna, że oparcia mogę teraz poszukać już chyba tylko w Bogu. Bo chcę komuś pomóc.