Ja w zeszłym roku wychodziłam jeszcze w nocy, ok. 23.00 - 01.00, po mojego chłopaka, kiedy wracał z pracy. Ludzi jeszcze w miarę sporo na ulicach, bo to Wrocław. Przede mną szły jakieś 2 dziewczynki, na oko dwunastoletnie. Akurat mijały kiosk, kiedy zobaczyłam, że ktoś tam na nie zza niego luka, jakiś facet z siatką. Wyglądało tak, jakby chciał za nimi ruszyć, ale zobaczył, że ja idę kawałek dalej i z powrotem cofnął się za ten kiosk. Po chwili usłyszałam tylko, że ktoś za mną szybko idzie, a nie minęła chwila i szedł obok mnie, dorównując mi kroku. Co ja przyspieszałam, to ten zbok zza kiosku też. Minęło nieco czasu zanim zauważyłam, że przez cały ten czas sobie "trzepie". Zwyzywałam go od idiotów, chorych psycholi, debili, zboczeńców - no, poszła soczysta wiązanka, facet zwiał. Ale okazało się, że mój mężczyzna wrócił tego dnia do domu inną drogą i czuł się tak źle, że nie mógł wyjść mi naprzeciw, a ja głupia nie powiedziałam mu o tym gościu, bo myślałam, że go już nie zobaczę. Moje szczęście, że postanowiłam iść drugą stroną ulicy, przedzielonej jeszcze siatką odgradzającą tory tramwajowe, bo okazało się, że jest za tym samym kioskiem i jak tylko zobaczył, że wracam, to ruszył niemal biegiem za mną. Mijani ludzie widzieli, że coś jest nie tak, bo facet przecina ulicę, niemal pchając się pod samochody, a ja spierdzielam, ale nikt nie zareagował. Zbok zwolnił kroku dopiero w okolicy postoju taksówek przed moim ówczesnym mieszkaniem, a ja wykorzystałam to i pognałam do domu. Otwierając drzwi mieszkania słyszałam, jak próbował szarpać się z drzwiami od klatki schodowej.
I też nie miałam na sobie nic wyzywającego: rozwleczony dres i taką samą bluzę, a do tego kompletnie nieatrakcyjny wygląd, bo byłam świeżo po chorobie. Ludzie woleli udawać, że nic nie widzą. Mam tylko jakąś tam durną satysfakcję, że dzięki mnie odpuścił śledzenie tamtych dziewczynek, tym bardziej, że nie mam pojęcia, co trzymał w tamtej siatce, a słyszałam tylko metaliczne, lekkie pobrzękiwanie.