kataryna
Po burzy ZAWSZE wschodzi Słońce! Nawet po najwięks
Od razu na wstępie chcę powiedzieć, że moja mama jest cudowną kobietą. Jest dla mnie ideałem. Miała ciężkie życie, a mimo to wychowała mnie i brata na porządnych ludzi.
No właśnie. Zawsze bardzo dużo ode mnie wymagała. Jako jej jedyna córka i (wyglądzie) jej dokładna kopa musiałam być zawsze najgrzeczniejsza, najładniej ubrana, najlepiej się uczyć. Weszło mi to w krew i chciałam być zawsze we wszystkim najlepsza. Na początku nawet mi to wychodziło, moze nie wszystko w 100% ale nie miałam dziedziny, w której byłabym słaba. I wtedy wszystko było w porządku.
Poszłam do LO, rzecz jasna najlepszego w regionie. I zaczęły się schody. Nie jestem aż tak zdolna jak mój brat, który prawie nic nie robił, a miał świetne wyniki, dostał się na jedną z najlepszych uczelni w Polsce. Ja też nie muszę uczyć się godzinami, ale przychodzi mi wszystko nieco ciężej. I mama ciągle ma do mnie pretensje, że za mało się uczę (mimo, że przynoszę praktycznie same 5 i 4 co jest ciężkie w LO), a jak już siedzę po nocach to przychodzi o 2 i krzyczy, że się nei wyśpię i znowu będę narzekać rano. Z przyjaciółmi i chłopakiem widuję się tylko w weekendy, bardzo rzadko w środku tygodnia, ale i tak ciągle mam zakazy, np. muszę wracać do domu 20-21, bo się nic nie uczę. Ona chyba nie wie, czego chce, bo potrafi mówić mi przez tydzień, że muszę kupić sobie nowy ciuch, a jak już pójdę na zakupy (jeśli znajdę czas), to narzeka, że wydaje na mnei za dużo pieniędzy, no i - za mało się ucze. Dochodzi do tego, że jak wejdę na chwilę na gadu pogadać ze znajomymi lub położę się na godzinkę wykończona po całym dniu w szkole to mam wyrzuty sumienia, że się w tym czasie nie uczę i zaraz przyjdzie do mnie mama, "nakryje mnie" i znowu będzie miała pretensje. Ja naprawdę chcę spełniać jej oczekiwania, ale jak dostanę ocenę niższą od 5 (choć z 2 przedmiotów 4 mnie zadowala...) albo czegoś nei rozumiem, to czuję się jak śmieć. Powoli przestaję wytrzymywać ta presję, płaczę po nocach, nie mogę spać. Jestem już wykończona. W weekend nie mogę nawet spokojnie pójść z chłopakiem do kina, bo zaraz muszę wracać do domu, bo dla rodziców powrót 18-letniej córki o 20 do domu to już przegięcie. Z imprezy Sylwestrowej musiałam wyjść o 2, kiedy reszta się bawiła...
Oczywiście, mama nie widzi, jak mnie to męczy. Dla niej ocena 5 lub 4 to normalka, ona sobie nie wyobraża, ile pracy wkładam w każdy przedmiot. A jak jest 3 i niżej to przez jakiś tydzień mam ciągłe kontrolę czy się uczę. Wysyła mnie na różnego rodzaju korepetycje, dochodziło do tego, że miałam 4h lekcji dodatkowych w 1 dniu!
Nie da się jej też nic powiedzieć. Ona nie słucha. Nie widzi. Chce dla mnie dobrze, wiem, żebym dostała się na dobre studia, tak jak mój brat, miałą świetlaną przyszłość przed sobą. Ja też o tym marzę i dąże do tego, ale nie chcę się zarzynać. Mam jeszcze rok do matury, mi wystarczy jak będę się uczyła na bieżąco. A mama mi już każe robić arkusze mimo, że jeszcze nie miałam rocznego materiału!
Ciężko mi z tym. Naprawdę. Wysiadam. W odreagowaniu pomagają mi treningi (1,5h 2 razy w tygodniu), ale nei wiem, czy długo jeszcze sobie potańczę. Jestem w 2 klasie a mama już mówiła mi o rezygnacji. Już teraz. Żeby zakuwać do matury.
Co mam robić? Jak z nią rozmawiać? Ona nie rozumie, że mam jeszcze chłopaka, przyjaciół, taniec, prawo do chwil dla siebie? Albo czasem po prostu padnąć przed tv i zmieniać kanały w niedzielę po kościele? Jeśli wydaje sie to komuś głupi i banalny problem, niech nie pisze obraźliwych słów, pretensji. To akurat jest mi teraz najmniej potrzebne, mam to na co dzień...
No właśnie. Zawsze bardzo dużo ode mnie wymagała. Jako jej jedyna córka i (wyglądzie) jej dokładna kopa musiałam być zawsze najgrzeczniejsza, najładniej ubrana, najlepiej się uczyć. Weszło mi to w krew i chciałam być zawsze we wszystkim najlepsza. Na początku nawet mi to wychodziło, moze nie wszystko w 100% ale nie miałam dziedziny, w której byłabym słaba. I wtedy wszystko było w porządku.
Poszłam do LO, rzecz jasna najlepszego w regionie. I zaczęły się schody. Nie jestem aż tak zdolna jak mój brat, który prawie nic nie robił, a miał świetne wyniki, dostał się na jedną z najlepszych uczelni w Polsce. Ja też nie muszę uczyć się godzinami, ale przychodzi mi wszystko nieco ciężej. I mama ciągle ma do mnie pretensje, że za mało się uczę (mimo, że przynoszę praktycznie same 5 i 4 co jest ciężkie w LO), a jak już siedzę po nocach to przychodzi o 2 i krzyczy, że się nei wyśpię i znowu będę narzekać rano. Z przyjaciółmi i chłopakiem widuję się tylko w weekendy, bardzo rzadko w środku tygodnia, ale i tak ciągle mam zakazy, np. muszę wracać do domu 20-21, bo się nic nie uczę. Ona chyba nie wie, czego chce, bo potrafi mówić mi przez tydzień, że muszę kupić sobie nowy ciuch, a jak już pójdę na zakupy (jeśli znajdę czas), to narzeka, że wydaje na mnei za dużo pieniędzy, no i - za mało się ucze. Dochodzi do tego, że jak wejdę na chwilę na gadu pogadać ze znajomymi lub położę się na godzinkę wykończona po całym dniu w szkole to mam wyrzuty sumienia, że się w tym czasie nie uczę i zaraz przyjdzie do mnie mama, "nakryje mnie" i znowu będzie miała pretensje. Ja naprawdę chcę spełniać jej oczekiwania, ale jak dostanę ocenę niższą od 5 (choć z 2 przedmiotów 4 mnie zadowala...) albo czegoś nei rozumiem, to czuję się jak śmieć. Powoli przestaję wytrzymywać ta presję, płaczę po nocach, nie mogę spać. Jestem już wykończona. W weekend nie mogę nawet spokojnie pójść z chłopakiem do kina, bo zaraz muszę wracać do domu, bo dla rodziców powrót 18-letniej córki o 20 do domu to już przegięcie. Z imprezy Sylwestrowej musiałam wyjść o 2, kiedy reszta się bawiła...
Oczywiście, mama nie widzi, jak mnie to męczy. Dla niej ocena 5 lub 4 to normalka, ona sobie nie wyobraża, ile pracy wkładam w każdy przedmiot. A jak jest 3 i niżej to przez jakiś tydzień mam ciągłe kontrolę czy się uczę. Wysyła mnie na różnego rodzaju korepetycje, dochodziło do tego, że miałam 4h lekcji dodatkowych w 1 dniu!
Nie da się jej też nic powiedzieć. Ona nie słucha. Nie widzi. Chce dla mnie dobrze, wiem, żebym dostała się na dobre studia, tak jak mój brat, miałą świetlaną przyszłość przed sobą. Ja też o tym marzę i dąże do tego, ale nie chcę się zarzynać. Mam jeszcze rok do matury, mi wystarczy jak będę się uczyła na bieżąco. A mama mi już każe robić arkusze mimo, że jeszcze nie miałam rocznego materiału!
Ciężko mi z tym. Naprawdę. Wysiadam. W odreagowaniu pomagają mi treningi (1,5h 2 razy w tygodniu), ale nei wiem, czy długo jeszcze sobie potańczę. Jestem w 2 klasie a mama już mówiła mi o rezygnacji. Już teraz. Żeby zakuwać do matury.
Co mam robić? Jak z nią rozmawiać? Ona nie rozumie, że mam jeszcze chłopaka, przyjaciół, taniec, prawo do chwil dla siebie? Albo czasem po prostu padnąć przed tv i zmieniać kanały w niedzielę po kościele? Jeśli wydaje sie to komuś głupi i banalny problem, niech nie pisze obraźliwych słów, pretensji. To akurat jest mi teraz najmniej potrzebne, mam to na co dzień...