Przede wszystkim: "Oskar i Pani Róża" E.E Schmitta. Cholernie wzruszająca książka. (ryczałam niemal co stronę!)
"Działa Nawarony" Alistaira MacLeana (Andy Stevens, biedaku!). Wstyd przyznać, ale także "Cierpienia młodego Wertera" pana Wolfganga, ale to chyba dlatego, że przed okresem byłam, a wtedy łatwo mnie wzruszyć. Dodajmy jeszcze "Lalkę" Prusa. Książka wspaniała, ale godząca w me czułe punkty, a poza tym Wokulski... No szkoda mi go było.
Dziwne, że nikt nie wspomniał o "O psie, który jeździł koleją", nie uwierzę, że nie płakaliście!
Ponadto łezek parę uroniłam przy ostatniej części Pottera pióra Rowling.
Generalnie zawsze, jak mi się jakaś książka podoba i się doń przywiążę, ciężko znoszę zakończenia. Bo nie chcę się z danym światem rozstawać i tyle.