Czy rzeczywiscie nadopiekunczosc jest szkodliwa?
Wydaje mi się, że to trudno stwierdzić
Mam wrażenie, że dużo zależy też od tego jaki charakter ma dziecko, no i być może płeć dziecka też ma znaczenie
Moja mama np. jest nadopiekuńcza, na szczęście już tylko zdalnie heheh - pewnie nawet jak będę miał 40 lat to dalej będzie nadopiekuńcza. I w sumie to ... trudno mi stwierdzić czy przez tą nadopiekuńczość jestem lepszym czy gorszym człowiekiem.
Na pewno nie może tą nadopiekuńczością "złamać" faceta bo wtedy ten wyrośnie na łajzę. U mnie np. było tak, że jak wychodziłem na dyskotekę to wiedziałem, że ona śpi "na czuwaniu" i że dopiero jak przyjdę to spokojnie zasnie. Zdawałem sobie sprawę, że się martwi - i ani ja, ani pewnie ona nic na to nie poradzimy. Zrobiliśmy tak, że mówiłem o której godzinie wrócę i o tej wracałem. Czyli np. jak powiedziałem, że przyjdę o 4 rano to musiałem o tej być. Jak się spóźniłem raz czy drugi to był solidny opier* od ojca, że "matka się martwi", że "jak pójdziesz na swoje to możesz sobie i 48h balować"
W pewnym więc sensie wyrobiło to we mnie wrażliwość na innych ludzi, na ich uczucia. Wracałem o tej 4 i nikomu się krzywda z tej okazji nie działa bo to ja ustalałem godzinę, o której wrócę - jedyne co musiałem to być punktualny (co nie było trudne bo akurat zawsze miałem ten nawyk).
No i teraz jest możliwość, że jakbym był jakiś np. bardzo wrażliwy to może w ogóle bym np. przestał chodzić na dyskoteki ? Wtedy już to by było jednoznacznie złe. Na szczęście ja byłem zawsze uparty i od pewnego wieku jak mantrę powtarzałem, że "nie mam już 5 lat" więc koniec końców jak gdzieś chciałem jechać no to zawsze udawało mi się przekonać rodziców. Z trudem bo z trudem matka to starała się to pojąć (miałem na szczęście po swojej stronie ojca).
Na pewno ciut później się usamodzielniłem choć to też jest kwestia sporna bo co to tak naprawdę znaczy ? Miałem / mam kochających rodziców, więc nie potrzebowałem np. w wieku 20 lat wynosić się na drugi koniec polski na studia, aby się wyszaleć - tak jak to teraz się robi. Czyli do końca studiów mieszkałem z rodzicami, a niektórzy gdzieś tam sobie mieszkali w wynajmowanych mieszkaniach i imprezowali, sprowadzali dziewczynki. Ja jak skończyłem studia (pracowałem przez większość studiów) to już miałem całkiem niezłą gotówkę odłożoną i praktycznie od razu się wyprowadziłem. Czyli poszedłem na swoje, miałem zawód, całkiem niezłe pieniądze. No a siedząc z matką nauczyłem się np. gotować bo "dzisiejsze dziewczyny nie garną się" (było w tym dużo racji)
Czyli tak naprawde z jednej strony zacząłem później, ale można powiedzieć, że jak już stanąłem na te nogi to przeskoczyłem tych, którzy wcześniej zaczęli. A imprez sporo fajnych, wariackich, solidnie zakrapianych też sporo zaliczyłem
Możliwe, że też zależy jaka nadopiekuńczość. Np. nadopiekuńczość mojej matki, głównie wynikała z martwienia się.
Na pewno mi nie pobłażała. Zawsze miażdzyła mnie że mam bałagan w pokoju i teraz jak mieszkam to potrafię sam o ten porządek jakoś zadbać, że nie ma syfu. wręcz jak widzę dziewczyny "syfiary" to mnie odrzuca bo mam automatycznie wrażenie, że rodzice nie poświęcili im zbyt dużo czasu na wychowanie.
Nie powiem, kanapeczki długo dla mnie robiła, ale wystarczy pomieszkać pół roku samemu, aby zrozumieć, że same kanapeczki już nigdy więcej się nie zrobią hehehe.
Chyba najgorszy scenariusz jest taki, że w domu mamusia robi te kanapeczki, a potem synuś w wieku 20 lat wyjeżdża, szybko łapie jakąś dziewczynę , razem wynajmują no i co ? No i jest nauczony, że teraz to ta dziewczyna zrobi kanapeczki bo przecież w domu tak było. Wg mnie wystarczy z pół roku pomieszkać samemu na swoim, utrzymać to w ładzie, chodzić do pracy, aby raz dwa się wyleczyć z matczynej nadopiekuńczości.
-------------------------------------------------
Co do klapsów to nie wiem, ale tytuł świetnej mamy otrzymuje póki co ode mnie Calliope
Nie mam jeszcze dzieci, ale wydaje mi się, że mądry, kreatywny rodzic no kurcze zawsze znajdzie w sobie pokłady, które pozwolą mu na przetłumaczenie dziecku danych rzeczy. Czasem wystarczy innych słów użyć (podobno dzieci do pewnego wieku średnio rozumieją słowo NIE bo nasz mózg działa tak, ze nawet jak mówimy "nie myśl, że się zakochasz", to nasz mózg najpierw zwizualizuje sobie zakochanie, albo "nie denerwuj się" zawsze podświadomie sprawi, że rozmówca się zdenerwuje. Zamiast "nie denerwuj się" powinno się mówić: "uspokój się"), na a czasem sposobem . Podoba mi się piekielnie pomysł z zabieraniem klocków lego i gierek. Zapamiętam sobie to na przyszłość