Herbatę matcha. Nie wiem, co mnie podkusiło?
Na zdjęciach w kolorowych magazynach wyglądała ładnie.
A w smaku? Coś jakby wyciąg z brudnego dywanu, z dodatkiem przeżutego przez krowę zielska, które potem zostaje w zębach.
Pytanie teraz, co z tym zrobić?
Dodawać dziecku do budyniu, wmawiając, że to super ekstra ufoludkowy budyń? Zaproponować chłopu do posypania kanapki, zapewniając, że to prozdrowotna przyprawa, której nawet nie odczuje? Domowej roboty maseczkę z tego zrobić?
Dobrze, że chociaż nie kupiłam tego dużo i nie dałam się naciągnąć na fikuśny i nietani, specjalistyczny pędzelek do rozrabiania, który sprzedawca, początkowo wzięty przeze mnie za sprzedawczynie, bazując dodatkowo na moim zakłopotaniu pomyłką, próbował mi wcisnąć.
Podobny przypał zaliczyłam zresztą w toalecie na dworcu w Krakowie, gdzie stojąc przy umywalce nie omieszkałam poinformować barczystego faceta, że- przecież to jest damski.
Po czym patrzę, a ten facet od dołu jest ubrany w długą spódnicę! Do tego ma popularne wśród pań 50+ sandały i nie ma jabłka Adama! I tak naprawdę jest krótko przystrzyżoną kobitą w średnim wieku!
Na szczęście byłam już po myciu rąk, więc zanim pani zdołała mi coś odpowiedzieć, zwiałam...