KRK mi nie odpowiada z paru względów. Niby wiara sama w sobie ok, może nie wszystko, rzeczywiście. Ale mam dziwną niechęć do kleru, który nie potrafi mi jasno i przyzwoicie odpowiedzieć na pytania, kształt liturgii mi nie odpowiada i fałsz wiernych. Pewnego razu ciotki syn miał I komunię. Stałem na dworze. Parę metrów po przeciwnej stronie jest cerkiew, słuchałem jak ludzie tam śpiewają. Porównałem do zachowania ludzi w kościele, gdzie śpiewają jak zamuleni, bo muszą. A w cerkwi? Wydawało mi się, że tym żyli. Że myśleli podczas śpiewania o tym, o czym śpiewają, a nie odklepywali regułki. Zastanawiali się nad wiarą, podejrzewam że jest tak w przypadku każdych mniejszości religijnych. Poza tym papież, jako guru Kościoła i wszystkich wiernych. Wiem, że nawet jeśli będę konwertytą, to w wielu kwestiach nie będę się zgadzał, ale co z tego? Sumienie jest moje, mój umysł jest taki, a nie inny. Mam też wstręt do katolicyzmu przez rodziców, którzy swego czasu zmuszali mnie do chodzenia do kościoła, poniekąd nadal odczuwam pewnego rodzaju piętno. Inna sprawa jest taka, że 20km od miejsca zamieszkania, może więcej, jest cerkiew. Bliżej jest tylko zbór zielonoświątkowców. Trochę mi niby z tej wiary w głowie zostało, pewne od urodzenia wpajane zasady i być może dzięki temu właśnie, że prawosławie nie odbiega zbyt szczególnie od katolicyzmu, byłoby mi łatwiej.
Problem jest tylko taki, że Pismo Święte nie traktuję konkretnie jako bezwzględnego źródła niezaprzeczalnej prawdy, a jako sposobu na życie, gdzie z paroma sprawami mogę się zgodzić, z paroma nie. Ale tutaj w grę wchodzi analizowanie i przetwarzanie w główce informacji z niej płynących. Niestety różnice w sposobie życia ludzi starożytnych i dzisiejszych są kolosalne, by móc tak wszystko brać do siebie.