Bella, coś w tym jest, co napisałaś.
Dobry humor, wysoko podniesiona głowa, silne nerwy nie są "w modzie". Wypada być zdołowanym, smutnym, mieć tragizm w oczach, błaznom mówimy stanowcze NIE.
Gorzej, bo potem ludziom to wchodzi w krew i ze smutnych nastolatków wyrastają smutni dorośli.
Też lubię pomagać ludziom, ale takim, którzy chcą i potrzebują mojej pomocy. I wiem, że czekają na te chwile na GG czy skypie, kiedy możemy porozmawiać. Raz próbowałam pomóc pewnej osobie pomimo tego, że najwyraźniej polubiła swój permanentny dół i było jej w nim bardzo dobrze. Skończyło się to tak, że nie chcąc wychodzić sama z doła, zaczęła tam wciągać i mnie - szantaż emocjonalny, próby podwazenia mojego ówczesnego związku, potem próby poróżnienia mnie ze znajomymi. Nie udało jej się, ale mnie skutecznie wyleczyło. Kochasz swojego doła, to sobie w nim siedź. Są ludzie, którym do szczęścia - dosłownie - potrzeba chwili rozmowy ze zrozumieniem, spojrzenia na jakąś sytuację z innej strony, czy nawet porozmawiania z osobą, która miała sytuację podobną i się z niej wyplątała, żeby "stanęli na nogi".
Też miałam doła, który otarł się o depresję, ale dzięki kolegom, którzy byli wtedy przy mnie, wciągali mnie w różne spotkania, imprezy, czasem prawie na siłę
wylazłam z tego - bo chciałam i oni o tym wiedzieli, że chcę, ale nie umiem sama. Ale jeśli komuś tak dobrze, to się nic nie zrobi.
Zauwazyłam, że ludzie, którzy naprawde mają powody do smutku, rozpaczy, strachu, bólu chętnie dają siebie innym, wystarczy wyciągnąć rękę i dostajesz pomoc od osoby, która sama jej rozpaczliwie potrzebuje. Od kogoś, kto siedzi we własnym, starannie zbudowanym i obwarowanym dole nigdy nie dozna się nic dobrego, bo... mógłby poczuć się lepiej.