Broen, Ardolf.
Mutanci ruszyli w głąb opuszczonego tunelu. Niegdyś musiało to być przejście podziemne służące komunikacji miejskiej. Dzisiaj był to bardziej mroczny loch skrywający zapewne nie jedną tajemnicę czy makabryczną historię. Skarlingi szły przodem. Za nimi kroczył mech z Ardolfem w środku. Na końcu poruszał się Broen niosąc na plecach nieprzytomnego Spartacus'a. To co Ardolf zobaczył w rejestrach wideo mechanicznego psa było prawdą. Konstrukcja była generalnie dobrze zachowana. Miejsce było spokojne i gdyby pominąć niepokojący widok rozsianych gdzieniegdzie trupów wydawało się też być w zupełności bezpieczne. Kiedy doszli do miejsca z częściowo zawalonym stropem stwierdzili, że nie ma sposobu aby mech tamtędy przeszedł. Wysadzanie gruzów było zbyt niebezpieczne gdyż potencjalnie równie dobrze mogło pogorszyć sytuację przez zwalenie na ich głowy reszty konstrukcji. Wycofali się więc i przeszli do realizacji pierwotnego planu.
Pewnym krokiem skierowali się w stronę dworca. Już z daleka zostali zauważeni przez znajdujących się tam ludzi. Ci z początku wyglądali na gotowych do walki, ale nikt nie strzelał. Przyglądali się po prostu mutantom trzymając wycelowaną w nich broń. Jeden z nich (wyglądający na przywódcę) odezwał się:
-Kim jesteście! Czego tutaj szukacie!?
Broen i Ardolf zobaczyli, że drogę z przodu odcięły im dwa cyborgi, które pojawiły się znikąd. Stali teraz między ścianą budynków i roślin a dworcem - była to jedyna oprócz przejścia podziemnego droga, która mogła ich doprowadzić do dalszego celu.
*Jest 17.20.
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Karr wydał kilka poleceń i poprosił Brostorm'a o wyręczenie go w rozmowie z Lordem. Sam zaś legł na czymś przypominającym kanapę i sprawdzał czy z nim samym i jego sprzętem wszystko jest w porządku. Siedział tak może z godzinę przypatrując się krzątającym się Huskanom. Około 18.00 przyszli do niego "ważniacy", którym wcześniej komenderował.
-Medyk mówi, że kobieta odzyskała na chwilę przytomność. Powiedziała, że nasza kolonia została zaatakowana przez liczne siły Gragów. Kilka tysięcy podobno. Nie wiemy na ile jej szacunki są dokładne, ale jeśli pokonali naszą obronę to musiało ich być dużo. Jeśli chodzi o pojazdy to może Pan jechać na Higru. To nasz najsilniejszy samiec bawoła bagiennego. My tutaj w Zanibami używamy mało jeżdżącego sprzętu. Wojownicy gotują się do walki. Rytuały będą trwały całą noc. Ruszamy o świcie - rzekł mutant o imieniu Grogir
- Chodźmy. Zobaczysz drogę.
Karr ruszył z nimi na cmentarzysko. Po drodze widział, że w całej wiosce rozpalane są ogniska wokół których gromadzą się wojownicy. Cała osada ożyła w niesamowity sposób. Ruch i zgiełk był tak wielki, że można było odnieść wrażenie, że jest się w centrum metropolii. Pewnie gdyby zastąpić wszechobecne drzewa betonem taka symulacja była by całkiem realna. Gdy dotarli na cmentarzysko xeolitowe bramy otwarli im dwaj Jeźdźcy Czaszki pilnujący tego miejsca. Od razu zaprowadzono Karr'a na najwyższy grobowiec. Po wdrapaniu się na jego szczyt spojrzał na południe. W oddali zauważył to co pokazał mu Turkov:
W rzeczywistości był to sporych rozmiarów monument wokół, którego dochodziło do licznych wyładowań niezidentyfikowanej mocy. Mimo wielkości tego obiektu (na oko jakieś 70 m wysokości) ciężko było go wypatrzeć. Z dżungli mógł być zupełnie nie widoczny ponieważ drzewa były po prostu wyższe. Z powietrza znalezienie go też nie wydawało się łatwe. Liczne wzniesienia i góry porośnięte dżunglą tworzyły jednostajny i wręcz monotonny krajobraz. Biorąc pod uwagę, że ze względu na dziwne wyładowania mocy w tej okolicy większość sprzętu elektronicznego miała problemy z funkcjonowaniem nie dziwiło też, że żadna z satelit nie wypatrzyła doliny. Odczyty mogły być mylące. Karr doświadczył tego na własnej skórze gdy lornetka raz wskazywała odległość 300 metrów do celu a raz 5000 kilometrów.
-To jest dokładnie 70 kilometrów stąd. W dżungli ukryty jest taki jakby szlak do Miecza. Co kilometr dżungla jest częściowo wykarczowana co ułatwia marsz wojska. To taki kompromis między zbudowaniem tam normalnej drogi a kamuflażem. Jeśli wyruszymy jutro o świcie to pewnie dotrzemy tam w nocy - rzekł Rife (drugi z mutantów "ważniaków")
- Bębny już biją. Słyszysz?
Rzeczywiście z wioski dochodził go dźwięk
pieśni wojennych. Specyficznej melodii nie dało się pomylić z niczym innym. Była to pieśń śpiewana przez wojowników Huskan przed wyruszeniem na wojnę. Dotyczyła ona czegoś co w huskańskiej tradycji nazywało się "komunią śmierci". W skrócie oznaczało to bądź śmierć na polu walki bądź "rozdanie" tejże komunii innym, czyli zabicie wrogów.
Po tej wizycie odprowadzono go do wioski. Tam widział jak wojownicy zbierają się przy ogniskach, zażywają specyfiki wzmagające siłę i koncentrację, medytują i nucą pieśń. Główne uroczystości odbywały się w świątyni patrona Huskan Sterksydona. Rife spytał czy Karr ma jeszcze jakieś polecenia. Jeśli nie to odszedł powiadamiając go, iż wrócą do niego przed wymarszem. Cyborg kręcił się po wiosce przyglądając się wojownikom. Największe wrażenie zrobili na nim mężni Jeźdźcy Czaszki:
Przyglądając się im nie trudno było zrozumieć dlaczego otaczani są wręcz religijną czcią wśród swych pobratymców. Karr pospacerował jeszcze trochę aż w końcu spotkał Brosorm'a:
-Witam cię. Słuchaj rozmawiałem z Lordem. Sytuacja dyplomatyczna się poprawia. Zdobyli poparcie Lorda Ocean City i Lorda Nowego Rio de Janerio. Ich poparcie ogranicza się do wsparcia dyplomatycznego i politycznego więc nie możemy liczyć na ich wojska, ale dobre i to. Lordowie twierdzili, że to polepsza naszą sytuację w Konwencie. Wojownicy z Zanibami wynajęli też zwiadowców z wioski Raptiloidów. To też ogromne wsparcie dla naszych bieżących celów. Dzięki niem będziemy mieć oczy i uszy w dżungli. Dodatkowo Lord Dowiasch mówił, że jeśli zajdzie konieczność to wyśle swoje wojska, ale nie tutaj. To jest związane z Korsydami. Jeśli Broen i Ardolf zyskają ich wsparcie to żołnierze z Dune Town i Nowego Toronto zostaną zdesantowani w okolicach ruin Nowego Jorku i podejmą walkę z siłami Shivy i Nowej Moskwy. To będzie jednak oznaczało oficjalne wypowiedzenie wojny Nowej Moskwie czyli coś co się jeszcze nie zdarzyło - wojnę między metropoliami. Boję się tego bo nie wiem czy Korsydom warto ufać, ale Mędrcy, z którymi się konsultowałem twierdzą, że to plemię może pomóc w wyjaśnieniu przeznaczenia Czerwonej Piramidy - Brostorm wziął głębszy oddech
- No... a nam pomogą Bralowie i Huskanie, których Lord Dowiasch przetransportował tutaj z Afryki i częściowo z Australii. Będziemy się szukać po omacku bo w trójkącie często zawodzi sprzęt nawigacyjny. Wiem jednak, że dostali oni już zielone światło i ich siły przekraczają Czarną Rzekę oraz pozostałe granice tzw. trójkąta. Rano ruszamy. Trzymaj się mnie.
Brostorm odszedł zostawiając Karr'a. Ten przyglądał się nadal wojownikom odprawiającym swoje obrzędy. Dla kogoś spoza plemion był to niesamowity widok. Noc minęła szybko. Kiedy tylko przywitały ich pierwsze promienie słoneczne Huskanie zebrali się do drogi. Rife i Grogir odnaleźli Karr'a. Jeden z nich trzymał w ręce cugle zawieszone na pysku wielkiego bawoła bagiennego o imieniu Higru. Trzy metrowej wysokości bestia położyła się na ziemi aby ułatwić cyborgowi wdrapanie się na niego.
-Jedziesz czy idziesz? Pierwsi ruszyli nasi zwiadowcy i Raptiloidzi. Za nimi idą już jeźdźcy i piechota. My pójdziemy w tylnej straży - Rife nalegajał na szybkie podjęcie decyzji.
Droga wyglądała tak jak opisywali ją Rife i Grogir. Kilometr wykarczowanej dżungli ukrytej pod koronami drzew i kilometr przedzierania się przez gąszcz krzewów. Zwiadowcy wyprzedzali wojsko o 2-3 kilometry. Samej formacji przewodzili Jeźdźcy Czaszki:
Za nimi szła piechota, której znaczna część (ironicznie) poruszała się na bawołach bagiennych. Karr, Rife, Grogir, Xetron i Brostorm otoczeni eskortą 20 wojowników piechoty poruszali się na końcu. Długi jęzor wojsk śpiewał pieśni wojenne zagrzewając się do walki. Mniej więcej na 10 kilometrze drogi*, gdy tylna straż i spora część piechoty znajdowała się na jednym z wykarczowanych fragmentów trasy doszła ich wiadomość od zwiadowców:
-Dwa duże oddziały Gragów. Jeden na południe od trasy drugi na północ. Nie zauważyli nas jeszcze. Jeźdźcy i reszta czekają na rozkazy. - Huskanin był zdyszany, biegł dobre dwa kilometry sprintem
- Ci na północ są na lekkim wzniesieniu. Trudniej ich chyba podejść, ale są mniej liczni i z tego co zauważyliśmy mają problemy ze sprzętem komunikacyjnym. Ci na południe stacjonują na polanie. Jest ich około 400, ale mają ciężki sprzęt - czołgi, i dwa mechy sterowane przez jakiś ludzi. Na nasze szczęście nie zauważyli jeszcze naszej "drogi". Kamuflaż ich zmylił. Pewnie słabo zbadali teren. Wyglądają na pewnych siebie.
[Karr dysponujesz - 30 Jeźdźców Czaszki, 2100 dobrze uzbrojonej piechoty, 13 zwiadowców w tym 5 świetnie wyszkolonych Raptiloidów.]
*Jest 7.00 rano dnia następnego.
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Rivald, Izzy.
Strażnicy nie przykładali się zbytnio do swojej pracy. Mijali kolejne pomieszczenia nie sprawdzając ich. Tak samo minęli te, w których ukrywali się kompani. Izzy i Rivald cicho zakradli się za nich. Izzy uderzył pierwszy jego ofiara padła na ziemię. Z drugim żołnierzem nie poszło tak łatwo. Rivald zaatakował ciut później a na dodatek jego ofiara chyba przeczuwała niebezpieczeństwo wcześniej. Tuż przed śmiercią swego towarzysza szybko odwrócił się. Widząc zatapiającą się w ciele swego kolegi maczetę i Rivald'a, który wyprowadził już cios, zrobił szybki unik i uskoczył do jednego z pomieszczeń. W locie wystrzelił serię z karabinu maszynowego w stronę Rivald'a. Abricrow jednak schował się za Izzy'm, który przyjął na siebie kilka kul.
-Wsparcie na siódme piętro! Mamy włamanie! - Rivald słyszał jak strażnik rozmawia z kimś przez swój komunikator.
Izzy był tymczasowo zamroczony. Rivald odciągnął go do pomieszczenia gdzie znajdował się Revolver. Tam po kilkunastu sekundach doszedł do siebie. Ciecz zrobiła swoje.
-K*rwa mać! Co to jest!? - Mike wrzasnął z sąsiedniego pomieszczenia - Patrz!
Mike po wychyleniu się za framugę zobaczył coś co go wyraźnie przeraziło. Rivald sam "luknął" co jest grane. Na końcu pomieszczenia stało już 5 żołnierzy w towarzystwie kogoś z karabinem wyglądającym jak armata:
Kule działka maszynowego zaczęły dziurawić ściany. Żołnierze posuwali się w szybkim tempie od strony klatki schodowej. Ponadto odwrót był ograniczony z powodu żołnierza, któremu udało się przeżyć atak.
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Marco Alvarez.
Priest zastrzelił niewspółpracującego taksówkarza i sam przesiadł się za stery. Taksówka powietrzna jak sama nazwa wskazywała była pojazdem latającym. A na kierowaniu nimi Marco nie znał się w ogóle. Jakoś poderwał maszynę do góry, ale sterowanie nią było zdecydowanie trudniejsze. Na domiar złego był pod ciągłym ostrzałem strażników, którzy wystrzelali mnóstwo dziur w pojeździe. Po kilku próbach manewrowania maszyną runęła ona na ziemię. Deep miał ogromne szczęście, że w ogóle przeżył ten upadek. Wyczołgał się z płonącego wraku na zakarkowaną przez niego ulicę. Krwawił obficie z dwóch dużych ran w tułowiu, wzrok powoli odmawiał posłuszeństwa a tłum gapiów przyglądał się temu jak jakiemuś przedstawieniu. Priest zyskał jedynie trochę na czasie. Nim ktoś ze strażników pojawi się przed budynkiem minie jeszcze kilka minut.
Marco znalazł się na jednej z ulicy "wyspy", na której znajdował się budynek. Strażnicy pewnie nie powiadomili jeszcze policji o zdarzeniu, gdyż jakiś policjant jak gdyby nigdy nic podszedł do niego i powiedział:
-Karekta jest w drodze. Proszę się położyć.
Pomoc lekarska wydawał się teraz zbawieniem, ale w mieście rządzonym przez podobno skorumpowanego Lord'a, gdzie Sudaki ma mieć ogromne wpływy a Shiva najzwyczajniej w świecie siedzi sobie w jednym z biurowców może wcale nie być rozsądnym oddawanie się w czyjeś ręce.
[Marco - przypominam o edycji statystyk i ekwipunku z ostatniego posta. Obecnie = minus 2 wytrzymałość, minus 7 zręczność.]