YetiFromMoon
Bywalec
Witam ciepło,
przejżałem forum pod kątem tematu "śmierci". Znalazłem dwa stare wątki jednakże temat był tam traktowany dosyć pobieżnie. Stąd temat odnawiam i proponuje pod dyskusję.
Mam troche latek już na karku i z biegiem lat stwierdziłem, że tak naprawdę są w tym życiu dwie naprawde głębokie sprawy; takie które poruszają do głębi i zmieniają ludzkie losy: miłość i śmierć. Obie te sprawy nie są wbrew pozorm przeciwstawne i jednoznaczne. Są niezgłębione i tajemnicze. Przynosza radość ale i cierpienie. O miłości wiele się pisze i mówi, śmierć zaś jest trudniejsza. A jak się już o niej mówi to często się ja trywializuje. Ostatnio cool jest mówienie, że "ja się śmierci nie boje bo"... Z mego doświadczenie większość osób co tak mówią nie mają pojęcia co mówią.
W swych poszukiwaniach przeszedłem przez kilka ruchów religijnych, katolicyzm, szamanizm, krysznaizm, chrześcijaństwo, buddyzm by zakończyć tą religiną wycieczkę jako zwykły człowiek stający przed nieznanym z pustką w głowie. Człowiek bezreligijny, tak bym się określił. Na pewno nie ateista. Na pytanie czy wierze w Boga, dharmę, nirwane czy cobądź moge odpowiedzieć tylko jedno: nie wiem. Po prostu nie wiem. Nie wiem czy mam duszę, nie wiem czy jest życie po śmierci. Gdy już przeciągnąłem swój biedny umysł przez te wszystkie ruchy religijne (i w każdym aktywnie praktykowałem ze szczerą wiarą w słuszność tego co robię) ugruntowała się we mnie postawa uczestniczenia w życiu bez nadmiernego teoretyzowania, ideii, poglądów. Najlepiej się czuję gdy jestem tu i teraz, wiem co czuje, myśle lub nie myśle. Jest to co jest wokół mnie a ja stoje zdumiony różnorodnością i głębią świata. Albo z zachwytem, albo z cierpieniem, albo z obojętnością. Różnie.
Gdy praktykowałem w danym ruchu religijnym to miałem właściwą dla niego postawę wobeć śmierci. Wydawało mi się, że ją "opanowałem". Teraz wiem, że to były tylko uniki umyslu, bezpieczne przystanie by uciec przed śmiercią, przed jej tajemnicą.
Gdy parę razy zdarzyło mi się stanąć z nią w oko w oko to dopiero wtedy uświadomiłem sobie jak głęboki i naturalny jest ludzki strach przed śmiercią. Moje poglądy, wyobrażenia pryskały jak bańki a wiara ulatywała. Prawdziwe zetknięcie z realną groźbą śmierci pokazuje wszystko jak na dłoni: co jest w nas. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że ma wiara była słaba czy coś tam. Powiem tylko: ja tam nie wiem, sam spróbój .
Teraz na myśl o śmierci ogarnia mnie zarówno głęboki lęk jak i jakaś fascynacja, ciekawość jak to będzie umrzeć. Intryguje mnie to a jednocześnie moj organizm ogarnia prymitywny zwierzęcy strach. Medytacja śmierci jest niezwykłym przeżyciem. Pouczającym lustrem dla nas samych.
Jakie są Wasze doświadczenia związane ze śmiercią? Czy dotykacie jej w swojej duchowści?
Pozdrawiam żywo
YFM
przejżałem forum pod kątem tematu "śmierci". Znalazłem dwa stare wątki jednakże temat był tam traktowany dosyć pobieżnie. Stąd temat odnawiam i proponuje pod dyskusję.
Mam troche latek już na karku i z biegiem lat stwierdziłem, że tak naprawdę są w tym życiu dwie naprawde głębokie sprawy; takie które poruszają do głębi i zmieniają ludzkie losy: miłość i śmierć. Obie te sprawy nie są wbrew pozorm przeciwstawne i jednoznaczne. Są niezgłębione i tajemnicze. Przynosza radość ale i cierpienie. O miłości wiele się pisze i mówi, śmierć zaś jest trudniejsza. A jak się już o niej mówi to często się ja trywializuje. Ostatnio cool jest mówienie, że "ja się śmierci nie boje bo"... Z mego doświadczenie większość osób co tak mówią nie mają pojęcia co mówią.
W swych poszukiwaniach przeszedłem przez kilka ruchów religijnych, katolicyzm, szamanizm, krysznaizm, chrześcijaństwo, buddyzm by zakończyć tą religiną wycieczkę jako zwykły człowiek stający przed nieznanym z pustką w głowie. Człowiek bezreligijny, tak bym się określił. Na pewno nie ateista. Na pytanie czy wierze w Boga, dharmę, nirwane czy cobądź moge odpowiedzieć tylko jedno: nie wiem. Po prostu nie wiem. Nie wiem czy mam duszę, nie wiem czy jest życie po śmierci. Gdy już przeciągnąłem swój biedny umysł przez te wszystkie ruchy religijne (i w każdym aktywnie praktykowałem ze szczerą wiarą w słuszność tego co robię) ugruntowała się we mnie postawa uczestniczenia w życiu bez nadmiernego teoretyzowania, ideii, poglądów. Najlepiej się czuję gdy jestem tu i teraz, wiem co czuje, myśle lub nie myśle. Jest to co jest wokół mnie a ja stoje zdumiony różnorodnością i głębią świata. Albo z zachwytem, albo z cierpieniem, albo z obojętnością. Różnie.
Gdy praktykowałem w danym ruchu religijnym to miałem właściwą dla niego postawę wobeć śmierci. Wydawało mi się, że ją "opanowałem". Teraz wiem, że to były tylko uniki umyslu, bezpieczne przystanie by uciec przed śmiercią, przed jej tajemnicą.
Gdy parę razy zdarzyło mi się stanąć z nią w oko w oko to dopiero wtedy uświadomiłem sobie jak głęboki i naturalny jest ludzki strach przed śmiercią. Moje poglądy, wyobrażenia pryskały jak bańki a wiara ulatywała. Prawdziwe zetknięcie z realną groźbą śmierci pokazuje wszystko jak na dłoni: co jest w nas. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że ma wiara była słaba czy coś tam. Powiem tylko: ja tam nie wiem, sam spróbój .
Teraz na myśl o śmierci ogarnia mnie zarówno głęboki lęk jak i jakaś fascynacja, ciekawość jak to będzie umrzeć. Intryguje mnie to a jednocześnie moj organizm ogarnia prymitywny zwierzęcy strach. Medytacja śmierci jest niezwykłym przeżyciem. Pouczającym lustrem dla nas samych.
Jakie są Wasze doświadczenia związane ze śmiercią? Czy dotykacie jej w swojej duchowści?
Pozdrawiam żywo
YFM