Rdzawy krzyk

Status
Zamknięty.

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Grupa spędziła kilkanaście minut na przeczesywaniu części autostrady, jaką już minęli. Wokół leżały rozciągnięte na ziemi trupy motocyklistów oraz dymiące fragmenty ich pojazdów. Część z dobytku był godzien opieki, do jakiego to wniosku wszyscy szybko doszli. Na sam koniec Enzo przesiadł się do Cadillaca, natomiast Bishop oraz Jeremy osiedli Harley’a oraz Chopper’a. Odjeżdżając, Luca zauważył na poboczu widmową postać rewolwerowca. Wiedział, że jeszcze go zobaczy. Wiele razy. Reszta rzecz jasna nie miała o tym pojęcia. Bishop nabrał z powrotem właściwej sobie werwy i dawał upust silnikowi nowego nabytku. Jeremy jechał odcinek dalej bezgłośnie poruszając ustami, niechybnie składał dziękczynne modlitwy.

,,I want to wake up in a city, that never sleeps.”
Frank Sinatra – New York, New York​

Nowy Jork wyłonił się za wzniesienia po dwudziestu minutach jazdy. Początkowo towarzysze widzieli zarysy prostokątnych budynków. Z czasem, jak zbliżali się do celu, miejsce coraz bardziej robiło wrażenie. Trzeba bowiem wiedzieć, że miasto było jednym z najlepiej uchowanych w stanach. Wiele osiedli zostało zrównanych z ziemią, ale centrum ostało się w swojej większości. Drapacze chmur, dawne biurowce i centra handlowe nadal stały w posadach, wyraźnie poniszczone, fragmentami walące się, ale jak na obecne standardy wszystko to, robiło wrażenie. Po wschodniej stronie miasta morze cofnęło się, pozostawiając ciemnobrązową pustkę, na której środku widniała Statua Wolności. Podczas pierwszego ataku, aby wzmocnić morale obrońców zamieniono jej dawny znicz na karabin i tak pozostało do dziś.

ddd.jpg

Przedmieścia stanowiły ogromne zwały gruzu, przez które bez mała trudno było jechać. Drużyna nie od chwili jednak zmuszona była przeprawiać się w trudnych warunkach, toteż już wkrótce wszyscy wjechali pomiędzy majestatyczne giganty budynków. Zadziwiające było na ile miasto przypominało, albo chciało przypominać dawną świętość. Mniejsza o wielopiętrowe obiekty, które w ogóle były rzadkością. Tutaj odremontowano sklepy spożywcze, zorganizowano nawet park (głównie składający się ze sztucznej roślinności, ale zawsze), a nawet wprowadzono ruch uliczny. Można było przez chwilę zwieźć swój umysł, że dziwnym sposobem trafiło się do dawnych stanów, jednak rzeczywistość szybko o sobie przypominała. Nadal bowiem niebo było stalowoszare, na ulicach walały się zniszczone resztki dawnego wyposażenia budynków, a mimo relatywnie dobrych warunków do życia, prócz zwykłych przechodniów, krążyli obdarci biedacy i lekko zmutowany osobnicy, którzy stracili szansę na jakąkolwiek pracę ze względu na swój stan, z którym to nikt nie chciał mieć nic wspólnego. Jeszcze jedna rzecz przykuła uwagę wszystkich. Na sztandarach z białym orłem umieszczono również uśmiechniętą, ogorzałą twarz starszego mężczyzny. Phanton na ten widok zakrztusił się, co przypominało mieszankę zdziwionego parsknięcia i śmiechu.
- O masz. Wybrali sobie prezydenta. Phew, zawsze sądzili, że są stolicą, ale to już lekka przesada.
Roscoe spojrzał w jego kierunku sceptycznie.
- Black, lepiej uważaj. Są wyczuleni na punkcie Amerykańskiego Snu. Wiecie, ojczyźniany patos i te sprawy. Ale ich sprawa. Ja mam swoich przodków i tradycje, oni swoje zwyczaje. Powinniśmy to uszanować.
- Gó.wno, nie uszanować. Mają wyprane mózgi przez Wujaszka Sama i tyle.

Miasto dzieli się na cztery dzielnice:
Dzielnica handlowa – tutaj znajdują się centra, które wznowiono do użytku. Nowy Jork słynie z dużych zasobów jedzenia oraz pitnej wody, toteż są one rozdawane za darmo. Poza tym jest sporo elektroniki oraz broni. Stoiska z tą ostatnią wyglądają co najmniej kuriozalnie, jako że są umieszczone między kolorowymi pozostałościami po kiczowatych wyprzedażach.

Dzielnica Rodziny Vega – władze Nowego Jorku stanowczo tępią przestępstwa, powołano tu nawet policję. Rodzina Vega to mafia, jednakże rządzona przez prezydenta Richardson’a i jego ludzi. Zwyczajnie zlecają im zadania, gdy sami nie mogą jawnie brudzić sobie rąk podejrzaną robotą. Poza tym mafia nie ma możliwości swobodnego działania, a oficjalnie jest znana jako rodzaj cechu handlarzy, choć każdy, bardziej kumaty wie na czym rzecz polega.

Dzielnica mieszkalna – największa część. Dotyczy zarówno pozostałości po domkach jednorodzinnych jak i starych blokowisk. Oprócz mieszkań są tu szkoły, bary, szpitale – wszystko dla klasy średniej, czego można by się spodziewać w przedwojennym mieście.

Fort Knox – władza uznała, że nie będzie gorsza od Kentucky i zbuduje własny odpowiednik sławnego fortu. Ta ogromna budowla, wzniesiona na żelbetonowych fragmentach przechowuje jednakże nie złoto, ale dużą ilość broni. Plotki mówią nawet o bombach atomowych. Fort jest silnie strzeżonym miejscem, obywatele mają dostęp na parter i to tylko posiadając właściwe przepustki. O reszcie budynku niewiele wiadomo prócz faktu, że przebywa tam prezydent.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
King nie spadł z motoru pod wpływem wrażenia. Parę razy był w NYC a nawet spędził tu kilka dłuższych miesięcy. To były stare czasy, ale dzięki tej gościnie miasto nie uderzało mu do głowy niczym woda sodowa. Fakt było wyjątkowe, ale w gruncie rzeczy to tylko miasto. Na jednym ze skrzyżowań gdy czekali na zielone podjechał koło Cadillaca i powiedział, że udaje się do dzielnicy handlowej a później do szpitala. Zaproponował też żeby wieczorem spotkać się w parku i ustalić dalsze plany. Kiedy tylko sygnalizacja zmieniła kolor odbił w lewo i zniknął gdzieś między autami.
Poszukiwał jakiegoś sklepu, w którym mógłby pohandlować bronią i zrobić potrzebne zapasy jedzenie wody etc. Później miał zamiar jak najszybciej udać się do szpitala żeby go pozszywali i poskładali.
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Jeremy jeszcze podczas podróży poczuł pragnienie, więc wychylił na szerokiej autostradzie na wpół wypitą butelkę wody, której nie skończył poprzednio. Gdy znaleźli się w mieście, Jeremy przeżegnał się tylko - czyżby ci ludzie budowali Wieżę Babel? Tworzą raj na ziemi zapominając, że to domena Boga. Stwórca z pewnością ich kiedyś za to ukarze, a Jeremy nie chciałby być w nim gdy to się stanie. Propozycja Bishopa była sensowna, więc Jeremy zgodził się na taki rozkład dnia. Na zielonym ruszył za raiderem w lewo ku dzielnicy, gdzie kupić można było ponoć wszystko. Najpierw jednak zajechał do punktu rozdawania pożywienia - miał tylko jedną rację żywnościową i litr wody, a także wielką nadzieję na jakieś normalne jedzenie. Wziął więc co mu dano i - po zmówieniu dziękczynnej modlitwy - spożył. Następnie ruszył dalej wzdłuż sklepów, przeglądając szeroki asortyment. Po zakupach dopytał się o Dom Pana i udał się tam, by chwilę pomodlić się o pomyślność dalszej misji. Potem udał się do parku, który przemierzał wzdłuż i wszerz obserwując okolicę i wypatrując kompanów.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Motocykle odjechały ku zakupom i choć Enzo zgadzał się z tokiem myślenia, sam poprosił Roscoe by ten wyrzucił go najpierw przy szpitalu albo ewentualnie sam tam pojechał.
- Nie chcemy, żeby rany zaćmiły nam umysł przy zakupach - powiedział, co w jego ustach musiało brzmieć paradoskalnie. W szpitalu oprócz poszukania pomocy w opatrzeniu ran chciał jeszcze sprawdzić inną sprawę, Gdy miał okazję do porozmawiania sam na sam z obsługą, spytał czy może gdzieś "okazyjnie" kupić przybory medyczne, co najmniej medpacki. Istniała przecież zawsze szansa, że na miejscu dostanie je tu taniej od skorumpowanej pielęgniarki czy recepcjonisty niż na rynku. Nie naciskał jednak, to był tylko bonus tej wizyty. Potem z kolei skierował się na prawdziwe zakupy, miał trochę rzeczy do odsprzedania a nie pogardziłby czy bronią czy zapasami. Zwrócił też uwagę na stroje, nie mógł patrzeć na swój zużywający się garnitur.
Przed pójściem do parku zaproponował reszcie, żeby udali się do baru na kolejkę - sam był w mieście pierwszy raz i czuł się przytłoczony, chętnie więc posiedziałby trochę w pomieszczeniu z alkoholem. Tam powiedział reszcie:
- Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy znaleźli gdzieś na szczycie władzy w mieście kogoś z tych... Ylwasów. Lepiej dowiedzmy się czegoś najpierw od tutejszego plebsu.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Wielki budynek z resztkami zielonkawych szyb stanowił jeden z głównych przybytków dzielnicy handlowej. Jeremy oraz Bishop zajechali pod wejście, kierowani uprzednio tu przez przechodniów. Loney nie krył swą miną, że atmosfera tego miasta miała w sobie coś z próżności. Ale nie było warunków, aby przebierać w lepszych pod względem moralności mieszkańców miejscach. Sam Enzo wspominał, że zawita tu później, czuł się zbyt pokiereszowany, więc najpierw postanowił odwiedzić szpital.
Przed wejściem znajdowały się stragany z pożywieniem: od owoców, chleba po placki, a wśród samych napojów znalazła się nawet przedwojenna oranżada. Jak było powiedziane wcześniej, jedzenie tutaj było za darmo. Oczywiście miało to swój wydźwięk propagandowy, wszystkie budy uginały się od transparentów przedstawiających majestatycznie zamyślonego prezydenta na tle amerykańskiej flagi. Jeremy wziął swoje porcje i zaraz się nimi pożywił, zaś Bishop zostawił na później. Trzeba oddać, że po niełatwej przeprawie dopiero doceniało się strawę oraz pitną wodę.
Dwójka weszła do środka szerokim hallem, wyłożonym niegdyś białym kafelkami. Teraz przybrały one barwę ciemno-żółtą. Kilkunastu klientów kręciło się po parterze, niektórzy wspinali się po zardzewiałych schodach, które niegdyś były przesuwane jakimś mechanizmem. W centralnej części kompleksu znajdowała się oszklona winda. Do dziś nosiła ślady wypadków, jakie nastąpiły podczas pierwszego ataku na miasto – kabina leżała na dnie szybu, pośród zaschniętych plam krwi. Ustrojstwo było zbyt ciężkie i problematyczne w wyciąganiu ze środka, toteż zwyczajnie je tu zostawiono. Towarzysze poświęcili parę chwil, aby znaleźć sklepy z podstawowym wyposażeniem i bronią. Było ich kilka, także ostatecznie mogli przebierać w sporej ilości przedmiotów.

Podstawowy asortyment (Jeremy -5 cena każdego produktu)
Kompas 7 gambli
Lina 7 gambli
Latarka 10 gambli
Radio 15 gambli
Plecak +5 dodatkowych miejsc w plecaku | 20 gambli
Wykrywacz metalu 40 gambli
Analizator chemiczny 70 gambli
Detektor ruchu 70 gambli

Medycyna (Jeremy -5 cena każdego produktu)
Medpack +1 do Zdrowia | 10 gambli
Odtrutka 20% wyleczenia z choroby | 10 gambli

Stroje/Pancerz (Jeremy -5 cena każdego produktu)
Stare ubranie robocze 5 gambli
Kiepsko zszyty garnitur 15 gambli
Kiepska zbroja śmieciowa 1 ochrony | 20 gambli
Pancerz szabrownika 2 ochrony | 40 gambli

Broń (Jeremy -5 cena każdego produktu, prócz amunicji)

Broń ręczna
Nóż 1 obrażeń | 10 gambli
Topór 1 obrażeń | 15 gambli
Włócznia 2 obrażeń | broń dwuręczna | 25 gambli
Miecz 2 obrażeń | 35 gambli
Piła mechaniczna 3 obrażeń | 0/1 benzyna w litrach | 50 gambli

Broń palna/miotająca
Łuk 1 obrażeń | 0/30 strzał | broń dwuręczna | 15 gambli
Kusza 1 obrażeń | 0/30 bełtów | broń dwuręczna | 15 gambli
Walther P-99 2 obrażeń | 0/15 9mm | 45 gambli
STEYR AUG 1-3 obrażeń | 0/30 5.56 | 60 gambli
AR7 Explorer 3 obrażeń | 0/10 40-44" | 70 gambli
B ARM 1918 1-4 obrażeń | +1 do Strzelectwa | 0/30 7.62 | 110 gambli

Broń wybuchowa
Granat 4 obrażeń | 30 gambli
Granat zaczepny 4 obrażeń | 30 gambli

Amunicja
Strzała 1 gambel
Bełt 1 gambel
9mm 2 gamble
.38" 3 gamble
5.56 3 gamble
.40-44 3 gamble
7.62 3 gamble
Loftka 3 gamble
1 litr paliwa średniej jakości 5 gambli

Jeremy poszedł w swoją stronę, zaś Bishop oraz Enzo spotkali się na powrót w szpitalu, niczym nie wyróżniającej się placówki z wielkim symbolem czerwonego krzyża przed wejściem, który straszył każdego potrzebującego natychmiastowym zawaleniem. Tak jednak się nie stało. Dwójka oddała się w ręce specjalistów (regeneracja 3 punktów zdrowia) i ponownie jak w przypadku jedzenia, tak i tutaj nie pytano ich o zapłatę. Nie bez zdziwienia jednak zmuszeni zostali do przyjęcia ulotek z twarzą Richardson'a zachwalających jego potężny umysł oraz zdolności przywódcze, ale przede wszystkim miłość do ojczyzny. Cóż, chwila czytania bredni była niewielkim kosztem za zszycie ran i dezynfekcję tychże. Luca skorzystał jeszcze z okazji i gdy był na osobności z medykiem w pomiętym kitlu, chwycił go za rękaw i zapytał coś na ucho. Tamten pokręcił głową i zaraz odszedł pospieszne tłumaczyć się, że potrzebują go na czwartym oddziale.
Jeremy nie omieszkał po raz kolejny podziękować Panu za to, że pozostał w jednym kawałku. Tak jak poprzednio wypytał o kościół lub chociażby kaplicę i udał się we wskazane miejsce. Tym razem natrafił na lepiej urządzony, choć mniejszy przybytek. W każdym razie od poprzedniego razu, gdzie całą posadzkę wykładał gruz a ściany niszczyły się w oczach, już wszystko było lepsze. Tutaj zaglądał mało kto, ale umeblowanie oraz zdobienia czy obrazy zachowały się w zadowalającym stanie.
Jeremy zaczął już opuszczać progi świętego domu, gdy zauważył, że przy wejściu usadowił się żebrak w podartych łachmanach. Nie zauważył go, gdy tu wchodził. Właśnie zastanawiał się czy rzucić mu drobne czy raczej zignorować, gdyż zauważył jak wysuszony mężczyzna zaczyna wstawać. Po szmatą przepasającą mu biodro coś zabłysnęło. Tego się nie spodziewał, nie w takim miejscu. Ostrze już mknęło w kierunku jego brzucha, gdy… głowa mężczyzny roztrysnęła się na kawałki. Fragmenty chipu oraz mięsa upadły na ziemię, a ciało osunęło się na tą jakże barwną mozaikę. Jeremy spojrzał w ciemny kąt pomieszczenia. Wyszedł z niej lokalny padre: barczysty, krótko ostrzyżony mężczyzna musiał być kiedyś wojskowym. Za jego plecami, na ścianie wypisane były słowa z księgi Ezekiela:
Nadchodzi groza. Będą szukać ratunku, a nie znajdą go.

d.jpg
Ksiądz zaciągnął się cygarem i wycedził przez zęby:
- Wiedzą gdzie jesteście i nie dopuszczą, żebyście trafili do Bostonu. Nie pytaj kim jestem, najpierw odpowiedz mi ty sam. Ile jesteś w stanie poświęcić, aby raz na zawsze rozwiązać szatański pomiot zwany Y-LAWS?

Enzo siedział w barze z resztą załogi. Brakowało jednakże Bishopa oraz Jeremy’ego. Mieli lekką obsuwę, ale w ich przypadku każda dłuższa nieobecność wzbudzała podejrzenia. Sam lokal był raczej obskurny, ale nie nazwałby go jakąś meliną. Tu schodzili się mieszkańcy zapomnieć o zdegenerowanym świecie, ale nie od razu wszczynać burdy (-5 gambli za piwo).

sdf.jpg
- Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy znaleźli gdzieś na szczycie władzy w mieście kogoś z tych... Ylwasów. Lepiej dowiedzmy się czegoś najpierw od tutejszego plebsu.
- Cholera ich wie. Projekt Molocha jest wdrażany już jakiś czas, ale nie wiem czy aspirują aż tak wysoko, aby pchać się na stołek prezydenta. Szczególnie, że tylko Nowy Jork uznaje Richardsona na tym stanowisku, wszyscy inni podchodzą do tego pomysłu co najmniej sceptycznie - odrzekł Phantom.
Enzo postanowił wykorzystać chwilę wolnego czasu i jak powiedział, zaciągnąć języka. Rozejrzał się po sąsiednich stolikach. Obok niego siedziała czarnoskóra kobieta, wyraźnie podenerwowana – paliła papierosa za papierosem. Dalej, bardziej przy ścianie dwóch młodych mężczyzn piło już entą kolejkę co było widać po niewybrednych żartach, którymi dzielili się na cały lokal oraz generalnie bełkotliwy ton mowy. Wreszcie, z drugiej strony pomieszczenia kilku starszych panów zajmowało się, z tego co zdążył wyłowić Enzo – rozmowami o polityce, ale z tej odległości nic konkretnego nie zrozumiał.

Bishop wracał oddzielnie ze szpitala. Nie sądził, aby musiał trzymać się blisko towarzyszy. Wszechobecna policja oraz praworządny charakter miasta zdawały zapewniać poczucie bezpieczeństwa. Ale nawet Nowy Jork posiadał gorsze dystrykty. Kiedy Bishop przejeżdżał Harley’em obok najstarszych budynków, od razu poczuł dziwny niepokój. Tutaj ludzi było mniej, sygnalizacja nie działała, a kulturalnych obywateli zastąpiły ludzkie sylwetki o zaszczutym spojrzeniu. Skręcił delikatnie w kolejną przecznicę i wtedy drogę zastąpiło mu kilkunastu mężczyzn. Mieli ciężkie, ciemnozielone kurty, ponadto nie kryli się z bronią przypasaną po bokach. Jeden z nich siwy, szpakowaty typ wyszedł na przód dobywając Winchestera, choć na razie dzierżąc go lufą skierowaną na ziemię.
- Ej ty! Zejdź z motoru. Chcemy pogadać.
King spojrzał bacznie po każdym. Z jednej strony nie byli to ludzie, którzy przypominali po swej aparycji przykładnych obywateli. Z drugiej, daleko im było od pospolitych bandytów. W ich ruchach i zachowaniu dało się czuć wyrachowanie.
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Jeremy przechadzał się to tu to tam wśród straganów. Na początek poszedł do stoiska z pancerzami i ubraniami - Ile dasz za tą zbroję? Jest w świetnym stanie, ledwo zespawana, zatrzyma pociski 9 mm z kilkudziesięciu metrów... Albo wiesz co? Wymieńmy się. Dla mnie jest za ciężka, wolę lżejszy szpej nosić. Ja oddam ci tę zbroję, a ty dasz mi ten pancerzyk tutaj, o ten.. "Pancerzyk szabrownika", co? Śmiała nazwa. Gdybym był szabrownikiem wolałbym mieć coś lepszego na sobie. Toż to żadnego pocisku nie zatrzyma... No, ale niech stracę. Za swoją zbroję prócz tego pancerzyka chcę jeszcze 60 gambli. Rozsądna cena, a ten "pancerz" jest strasznie poobcierany, będę go musiał naprawiać... I tak na tym zarobisz. - Jeremy chciał wytargować jak najwięcej na różnicy wartości obu osłon. Po transakcji udał się do straganu z wywieszonymi "klamkami". Przedwojenny BAR 1918 używany prawie do końca XX wieku natychmiast przykuł jego wzrok. Broń była prosta, niezawodna i skuteczna. Słyszał o niej sporo od ojca, gdy ten miał jeszcze kilka w swoim sklepie. Później, gdy musiał je sprzedać by przeżyć, widać było łzy na jego policzkach. Jeremy znów postanowił pójść na wymianę: Glock 17, 15 nabojów 9 mm i 20 gambli za BAR 1918. Jeremy miał nadzieję, że niebędący na wyposażeniu sprzedawcy Glock zaciekawi go i otrzyma wyższą cenę. Glocki znane były zawsze ze swojej niezawodności, więc istniała szansa że Jeremy'emu uda się wyjść na plus z tej transakcji. Łowca poprosił jeszcze o 30 nabojów 7.62 mm, proponując za nie 60 gambli. Miał wielką nadzieję, że uda mu się wytargować lepszą cenę.

- Metalowy pancerz 3 ochrony
- Glock 17
- 15 nabojów 9 mm
+ Pancerz Szabrownika
+ B ARM 1918
+ 30 nabojów 7.62 mm
+ 20 gambli


Jeremy wiedział, że nie dane mu było odeprzeć ataku. Pan chciał, by uratował go ten sługa boży. Jeremy padł na kolana - Dzięki Ci, Panie, żeś uchował mnie od śmierci - Po tym wstał - I tobie dziękuję, ojcze. Pan sprawił, że ścięły się ścieżki nasze. Jestem Jeremiasz, przemierzam ten upadły świat oczyszczając go z szatańskiego pomiotu, którego nieświadomi zwą "mutkami". To najgorsze, co dotknęło ludzkość, ale roboty też Belzebuba są dziełem. Misją mnie Pan obdarzył, bym zniszczył Jego wrogów na ziemi. Życie i duszę oddam, jeśli zginie z tego choć jeden mutant, jeśli z tego padnie jeden robot, jeśli jeden nieprawy człek padół ten opuści.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Wizyta w szpitalu była dla Kinga zbawienna. Dopiero kiedy krwotok został zatamowany na dobre i leki zaczęły działać, wszystko co się działo na autostradzie ułożyło się w logiczną całość. Tego Bishopowi brakowało. W końcu mógł czuć się normalnie a nie jakby ktoś wykasował mu z pamięci dobrych kilkanaście minut. Niestety pełny obraz wydarzeń uzmysłowił mu też, że zginał ich kompan Cuthbert. Wojownik nie należał do szczególnie sentymentalnych ludzi, ale specyficzny rewolwerowiec był pierwszą osobą z tego ambarasu jaką spotkał i może dlatego teraz trochę posmutniał. Gdy pielęgniarka uwijała się w koło jego ran on ściągnął hełm i wyszeptał coś niezrozumiałego pod nosem. Siedział tak lekko przybity aż do pokoju nie weszła inna pielęgniarka. Kobieta miała czym oddychać i posiadała bardzo kształtne siedzenie. Idealna figura świetnie komponowała się z długimi blond włosami i delikatnymi rysami twarzy.
-Dzień dobry... - ukłonił się lekko ze szczerym uśmiechem na ustach... dalej rozmowa potoczyła się w kierunku prywatnej wizyty sam na sam...
Zadowolony z tego, że chociaż teraz uśmiechnęło się do niego szczęście udał się do sklepów z bronią. Tutaj wielkich zakupów nie miał zamiaru robić. Nie widział w tym sensu po prostu bo tak na prawdę miał zamiar jedynie pozbyć się karabinu. Położył kałasza na ladzie a obok niego 3 pozostałe sztuki amunicji odpowiedniego kalibru. Skasował co mu się za to należało po czym natychmiast zakupił dwa granaty a za resztę i gamble, które miał luzem dokupił amunicji 9mm i medpack'a. Naboje włożył od razu do magazynków i zadowolony ruszył na wyżerkę. Nie tylko miał okazję w końcu zjeść coś ciepłego, ale jeszcze wziął co nie co na wynos.
-Kurcze w końcu jakieś światełko w tunelu... już myślałem, że stare dobre szczęście mnie opuściło... - mruczał pod nosem gdy wsiadał na motor
Gdy dosiadł stalowego rumaka poczuł jeszcze lekki skurcz w okolicach żeber i pomyślał, że podjedzie pod szpital. Miał nadzieję, że może ktoś tam zajmie się nim jeszcze raz... również za friko...
Wracając do swych towarzyszy otrzymał niestety lekcję pod tytułem "nie chwal dnia przed zachodem"... Szemrana okolica, ciemna ulica i grupa kilkunastu dryblasów. Motor ledwo wyhamował i z piskiem opon skręcił w poprzek drogi. Stał bokiem do grupki i przyjrzał się im dokładnie. Tekst o zsiadaniu z motoru i chęci konwersacji wziął za podobny do retorycznego pytania "masz jakiś problem?". Generalnie więc nie czuł potrzeby czekania na obrót wydarzeń bo najprawdopodobniej cokolwiek by się nie wydarzyło i tak musiałby walczyć. Złapał jeden z granatów przypiętych do paska i włożył palec w zawleczkę. Nie krył się z zamiarami. Trzymał lewą rękę wyprostowaną w stronę grupki i ze spokojem powiedział:
-Takie przywitanie nie zachęca do pogaduszek. Ja sobie tutaj posiedzę na motorze z włączonym silnikiem a ty gadaj co chcesz gadać chyba że ten granat kończy temat.

*Jeśli ktoś z grupy miałby wyciągnąć broń i wycelować ją w Kinga, ten po prostu rzuca granat i odjeżdża w kierunku z którego przyjechał.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Jak na razie był zadowolony, mógł być. Jedzenie niezgorsze, opatrzenie ran szybkie i darmowe. Piwo kwaśnawe ale kiedy o tym pomyślał, stwierdził, że piwa nie pił już dawno. Był nawet zadowolony ze swych skromnych zakupów bo chociaż okazało się, że w szpitalu nikt nie poczęstował go lewym medpackiem, potem znalazł w kramach wszystko czego potrzebował.
Niestety, nie udało mu się znaleźć odpowiadającego mu stroju - te które tu prezentowali były gorsze od tych szytych przez ludzi z południa...
Siedział więc w barze, niezbyt ciekawie się prezentującym wewnątrz ale przynajmniej spokojnym i pozwalającym zaznać dla odmiany trochę bezczynności. Skoro jednak przyszli tu by wybadać o czym mówią tutejsi, przesunął się i wstał ze stołka. Popatrzył na kompanów, nie wiedząc do kogo się zwrócić aż zbliżył się do Roscoe, mówiąc, by spróbował delikatnie wybadać kobietę przy barze. Sam trzymając w ręku kufel, powoli podszedł do stolika gdzie rozmawiano o polityce. Gdy starsi panowie zauważyli go, uśmiechnął się nieznacznie i unosząc napitek, powiedział:
- Czy pozwolą szanowni panowie się przysiąść? Chodzę po mieście i nie mogę się nadziwić jak wiele udało się tu zachować od zniszczenia oraz jak to wszystko działa. Tylu ludzi... Możecie mi może szanowni patroni opowiedzieć co tu się ostatnimi laty zmieniło? Dawno, dawno byłem a widzę, że trochę nowości jest.
Nie wiedział kim są rozmówcy, starał się więc przejawiać zdziwienie motywowane podziwem dla miasta i ciekawość typowego przybysza z biednego południa.


- Uzi i naboje

+ medpack x2
+ kompas
+ 10 amunicji .38
+ latarka
+ lina
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Handlarze w mniejszych obozowiskach czy małych miasteczkach nad wyraz nie grzeszyli inteligencją. Byli to prości ludzie, którym można było nawet wcisnąć, że starą zapalniczką odpalał cygara sam Eastwood i sprzedać ją drożej. Ale tutaj, w centrum konglomeracji tętniącej życiem, gdzie przewijała się mieszanka kulturowa różnorakich klientów, handlarze byli znacznie bardziej obyci. Jeremy musiał zatem uciekać się do nietuzinkowych sztuczek werbalnych, aby wyjść na swoje.

Test Perswazji Jeremy'ego i Handlarza z NY (Jeremy +1 za opis)

Test zdaje Handlarz NY.

Już po minie mężczyzny, który sprzedawał pancerze Loney widział, że nie będzie łatwo. Facet kręcił bowiem głową jak tylko łowca zaczął wykładać swoje argumenty.
- Panie, jakbym ja szedł na rękę każdemu jednemu co do mnie przychodzi, już dawno poszedłbym z torbami. Cena jest konkret, nic się nie zmieni. Albo niech będzie. Zabijasz potwory, to i przydatną robotą się zajmujesz, znaczy swój chłop jesteś. Pięć gambli mniej za moje rzeczy. Nie więcej. To poważny sklep, a ja nie przekupa na targu.
Szybka i konkretna odmowa zbiła Loney'a z pantałyku. Wkrótce przekonał się, że i reszta sprzedawców pozostaje niewzruszona. Udało mu się co prawda obniżyć ceny o wspomniane pięć gambli dla każdego produktu, ale reszta ofert była konsekwentnie odrzucana. Dlatego też zakupił o dziesięć sztuk amunicji mniej niż zamierzał.
Bishop nie starał się targować. Na każdym kroku był konkretny, po prostu rzucał na ladę co miał na sprzedać i wskazywał towary, jakie go interesują. Po zakupach dwójka rozłączyła się i tak szybko jak zniknęli sobie z oczu, tak szybko dopadły ich nagłe zdarzenia...

- Wiem kim jesteś Jeremy. Znałem twojego ojca. Sam kiedyś z nim oskórowałem niejednego aligatora. Dlatego chcę ci pomóc, bo wiem, że ten wielki człowiek miał misję. Misję, którą kontynuujesz ty. Nazywam się ojciec Hest.
Mężczyzna podał Jeremy'emu potężną, niedźwiedzią dłoń. Łowca poczuł jak palce trzeszczą mu pod naporem silnego księdza.
- Musicie jak najszybciej opuścić Nowy Jork. Im bliżej jesteście celu, tym maszyny będą bardziej zdeterminowane, aby się was pozbyć. Zbożne dzieło, jakie rozpoczęło się w Bostonie stanowczo nie jest im na rękę. UWAŻAJ!
Hest wystrzelił po raz kolejny, tuż nad ramieniem rozmówcy, aż tego na chwilę ogłuszyło. Za łowcą skradali się do wejścia kolejni żebracy z prymitywnymi broniami w rękach jak lagi, zardzewiałe noże czy kastety. Mieli niewyraźne spojrzenia, zrogowaciałą, bladą skórę i choć stali przodem, istniała pewność, że na karkach noszą charakterystyczne zgrubienia. Sprawka Molocha czy nie, uczyniło to z nich mutantów, a co jak co, ale ta dwójka pobożnych mężczyzn wiedziała jak się z takimi obnosić. Przeciwników zebrało się już kilkunastu w samym przedsionku, a z zewnątrz przybywało więcej. Hest zaczął się wycofywać z powrotem do ołtarza, zachęcając także Jeremy'ego.
- A macie psubraty, poczujcie jak pan Bóg kule nosi! - krzyczał padre, nie przerywając ognia.
Grupa runęła do przodu na dwójkę. Kościół był większy, toteż można było odbić w jeden z krzyżujących się korytarzy lub zmierzyć bezpośrednio pod ołtarz, gdzie kierował się ojciec.

Bishop jechał w zadumie na tyle głębokiej, że nie zważył, którą dzielnicą kieruje się do celu. Zajęły go myśli o szpitalu i miłej pielęgniareczce, którą tam poznał. Zadbana kobieta była rzadkością w dzisiejszych czasach. Zanim się spostrzegł zatrzymała go podejrzana grupa. Jako, że granatów nie kupował do świątecznego stroika, jego palec natychmiast zmierzył, ku zawleczce.
- Takie przywitanie nie zachęca do pogaduszek. Ja sobie tutaj posiedzę na motorze z włączonym silnikiem a ty gadaj co chcesz gadać chyba że ten granat kończy temat.
Siwy mężczyzna przywołał do siebie podkomendnego szybkim skinieniem głowy. Szepnął do niego coś, tamten odpowiedział również niesłyszalnie dla Kinga. Gdy przywódca odzyskał odpowiedź rzekł spokojnie:
- A zatem to jest Bishop King. Człowiek, który ze swoją ekipą zlikwidowali Foxa. Cóż...
Uniósł Winchestera. Przez chwilę spoglądał na niego w zamyśleniu, po czym przewiesił sobie do kabury na plecach.
- ...zatem pozostaje mi pogratulować.
Stary sięgnął do torby i założył szeroki kapelusz. Z jego ronda ujął jeszcze odznakę pokrytą patyną, którą umieścił na piersi.
- Szeryf Samson, z Czwartego Oddziału Sędziów. To moi ludzie. Polowaliśmy na Foxa od jakiegoś czasu. Nie wiem na ile była to twoja zasługa, a na ile twoich kompanów, gdyż nie wiem jak wyrachowany fachowiec, nie pokonałby tego gangu w pojedynkę. Najważniejsze, że ten typ nie żyje. Jako szeroko rozpoznawalny, przynajmniej kiedyś wojownik autostrady, należy ci się nagroda. Daj spokój z tym granatem, wiem że trudno w to uwierzyć, ale na tym padole łez są jeszcze ludzie, którzy doceniają ukręcanie łbów takim patałochom jak Fox.
Szeryf wskazał na drugą stronę ulicy. Z otwartego garażu sypały się snopy iskier, w pobliżu kręciło się kilku mężczyzn w zaplamionych olejem, roboczych strojach.
- Otóż znamy w tym mieście kilka osób, które mogą wspomóc każdego, kto lubi czy to dwa, czy czterki kółka.

cv.jpg

W garażu można podrasować swój pojazd, maksymalnie wykorzystując trzy opcje. Ulepszenia mogą się powtarzać.

Elastyczna zbroja +1 pancerza
Nitro +20 km/h najwyższych osiągów
Świder +2 obrażeń
GPS
Paliwo 5 litrów dobra jakość

Enzo nie bez powodu zapytał Roscoe o pomoc. Jakby nie patrzeć był najbardziej stonowany z obecnych tych ludzi. Tacy Black czy Lucy mogliby napytać więcej problemów niż już mają, ze względu na swoją porywczą naturę. Gdy Indanin skierował się do jednego ze stolików, Enzo dosiadł się przy kilku żywo dysputujących seniorach.
- Możecie mi może szanowni patroni opowiedzieć co tu się ostatnimi laty zmieniło? Dawno, dawno byłem a widzę, że trochę nowości jest.
Ci patrzyli początkowo na gościa ze zdziwieniem. Wreszcie jeden rozpostarł szeroko ręce.
- Co się zmieniło? A prezydent nam przybył. Właśnie o tym mówiłem. Ja się pytam, po co nam taki trefniś. Bardzo dobrze prosperowaliśmy bez niego.
Drugi ze starszych panów wszedł mu w słowo.
- Ty to pewnie wolałbyś komunę, czerwona zarazo.
- Ja ci dam komucha! Ten facet okrada Fort i tylko po to tu przybył. Od roku nie było żadnej akcji przeciwko Molochowi!
- Ma ważniejsze rzeczy. Pierw musimy wprowadzić tu demokrację i naprawić gospodarkę.
- O czym ty bredzisz? Jaka demokracja, jaka gospodarka? Ja się cieszę jak mi kolejna atomówka za oknem nie pierdyknie!

Zanim zaczęły się żenujące przepychanki, trzeci z mężczyzn wziął Enzo na stronę. Ten wyglądał na sensowniejszą osobę. Nosił zniszczony frak, choć widać było po nim, że nadal o dbał o strój.
- Od razu widać, żeś pan sensowniejszy od większości obywateli. Jeśli o mnie chodzi, pozostaję neutralny. Większość z nas nawet nie zobaczy Richardson'a na oczy, więc co mi go oceniać? Co do zmian... Drogi na północ poblokowali. Dlaczego? Nieważne - Enzo znał się na ludziach i wiedział, że ostatnie słowo zostało wypowiedziane bez przekonania.
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Pan wypełnił serce Loney'a radością na poznanie przyjaciela jego ojca. A że opiekun Domu Bożego dwakroć życie jego uratował, tym bardziej Jeremy przekonany był do nowego znajomego. Ruszył za księdzem w głąb kościoła, w biegu przerzucając na plecy BARa i ścigając z prawego ramienia shotguna. W małym pomieszczeniu, przeciwko pulsującej masie bezlitosnych przeciwników, on przyda się najbardziej. Gdy dobył nowej broni obrócił się na pięcie, przytknął kolbę do ramienia i wycelował w środek i nieco w lewo przepychającej się grupy. Wystrzelił. Śrut tak ściśniętą grupę musiał poszatkować. Jeremy natychmiast ruszył lewą ręką do tyłu i z powrotem w przód, shotgun wypluł pustą loftkę. Kolejny strzał, tym razem bardziej w prawo i łowca rzucił się przez ramię ku pastorowi i ołtarzowi. Wyrwał z kieszeni kolejną loftkę, a gdy dobiegł do ołtarza, wsunął ją w zamek. Popatrzył na przeciwników - jeśli ma czas, załaduje kolejny nabój.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
Słowa (jak się okazało) sędziego były dla Bishopa po prostu miły akcentem jego "kariery". Nie robił tego ani dla sławy ani tym bardziej dla kasy, której miał znacznie więcej gdy jeździł w wyścigach. W sumie sam nie wiedział po co jeździł i nadstawiał tyłek, ale coś go tak wk*rwiało w gangerach, że nie mógł nad ich obecnością przejść do porządku dziennego. W każdym razie to co powiedział przywódca oddziału jakoś pokrzepiło Kinga. Zawsze miło było usłyszeć coś miłego o sobie. Raz tylko zgrzytną zębami i od razu odpowiedział:
-Jak to kiedyś szeroko rozpoznawalny!? Jest ktoś nowy? Jeśli mówisz o tym pedałku z Las Vegas to on nawet auta prowadzić nie umie... ah... wannabies... Dobra ja przyjadę tam jakimś wozem bo ten motor to takie dość tymczasowe rozwiązanie... Dzięki! Przy okazji... dobrze wiedzieć, że na tym świecie są jeszcze ludzie... - dziwnie mocno zaakcentował ostatnie słowo po czym udał się gdzieś zakupić jakieś auto, do którego w garażu zamontował GPS, Nitro i Świder.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
- Chyba musi być jakiś powód, po co mieliby odcinać źródło handlu z północą... - mówił niby do siebie, zastanawiając się nad owym powodem ale chcąc zachęcić tamtego do opowiadania - Szczerze mówiąc... słyszałem, że gangi jeżdżą czasem na północ, ich i tak nie obchodzi prawo jak zwykłych obywateli. Ja tam nie wiem jeszcze dobrze jak tu u was wyglądają sprawy ale zdaje się, że ten prezydent to niezły pomysł, ktoś przecież musi trzymać rękę na pulsie.
Co go poruszyło to wzmianka o braku akcji przeciwko Molochowi. Od ponad roku? Ciężko zrzucać to wyłącznie na potrzebę rozwoju i Enzo powoli zaczynał wyrabiać sobie zdanie na temat prezydenta. Chwilę jeszcze pogawędził z mężczyzną, zmieniając nawet potem temat i pytając o dobry hotel z godnymi kobietami i o miejsca godne obejrzenia. Nie chciał przecież robić wrażenina jakby zależało mu zbytnio na wyjeździe z miasta. Taką kurtuazyjną pogawędkę przeplataną rzeczowymi faktami prowadził jeszcze kilka minut, kończąc w tym czasie kufel i dając ręką znak, że pójdzie go uzupełnić. Wrócił niedbałym krokiem do grupy i sprawdził nowości, informując ich, że powinni ruszać do parku
- Musimy coś omówić - poinformował półgłosem by ponaglić ich do wyjścia. Nie wcześniej aż znaleźliby się sami w parku opowiedziałby im o zdobytych przez Marco informacjach: w skrócie - że nowy etap działań Molocha to sterowanie ludźmi. Całymi, normalnymi ludźmi, którzy jednak już nie byli ludźmi ale też nie bezmyślnymi ciałami jak do tej pory. Podzielił się swoimi rodzącymi się uwagami, że równie dobrze "pewna ważna osoba w mieście" (nie podał nazwiska) może torować drogę zwycięstwa "wroga" i że dlatego "może być tu gorąco".
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Buty zastukały o spękaną posadzkę. Jeremy oraz Hest pędzili do podestu, na którym stał ciosany w marmurze ołtarz i walący się krzyż tuż za nim. Łowca, czując dosłownie oddech wroga na plecach, obrócił się w biegu.

Test Strzelectwa Jeremy’ego (test prawie na pewno będzie udany, ale wynik definiuje jak wielu przeciwników ranisz)

Obrażenia średnie.

Tu nie było mowy o pudle. Atakowała ich chmara mutantów, także kilku oberwało, przewracając się na ziemię i wywołując zamieszanie w szeregach. Zaraz Gristham wypalił ponownie, tym razem bardziej na prawo, skąd nadbiegała najbliższa grupa.

Test Strzelectwa Jeremy’ego (jak wyżej)

Obrażenia małe.
Tym razem śrut dopadł tylko jednego z mutantów, przy samej ścianie. Reszta uderzyła właśnie w nią, rozpryskując tynk.
- Jeremy, szybko! Tutaj! – krzyknął ksiądz wskakując na ołtarz i stamtąd mierząc ze swojej strzelby.
Łowca wbiegł po schodach i natychmiast przeładował broń. Ręce trochę mu się trzęsły, ale był na tyle wprawiony, że poradził sobie i w takich warunkach. Nerwowe chwile zdawały się ciągnąć, jakby zostały zanurzone w gęstej cieczy. Dwójka stała obok siebie, opierając o plecy. Każdy wymierzył w przeciwną stronę, jednocześnie gdy najbliższe z pomutowanych kończyn sięgnęły ku nim.

Test Strzelectwa Jeremy’ego i Bijatyki Grupy mutantów

Test wygrywają mutanci. Zadają 3 punkty obrażeń/1 niwelowany przez pancerz.
Łowca poczuł mocne pociągnięcie w okolicach kostek. Nim się spostrzegł, kolejne łapy chwytały go i przyciągały do siebie. Wystrzelił w panice na oślep – gdzieś w sufit. Mutanci wpili się w ciało Loney’a, szarpiąc jego skórę, uderzając po głowie i plując zieloną śliną. W ostatnim momencie zdołał się wyrwać, dopomagając sobie kolbą shotguna, jednakże zdążył już znacznie zaznaczyć ołtarz własną krwią. Na szczęście Hestowi poszło lepiej. Rozwalał łby mutantów jeden po drugim, przetrzebiając już niemało ichnie szeregi. Niestety jego broń również nie należała do szybkostrzelnych, toteż wielu z przeciwników zaczęło wykorzystywać tą sytuację i obchodzić walczących na około.
- Na męki Pana, zaraz nas dorwą. Postaram się osłaniać nas obu, ale tylko przez chwilę. Słuchaj, dałbyś radę prędko przygotować się z tym karabinem? Potrzeba nam szybkiego ognia.

Bishop pokrzepiony sowitą propozycją uznał, że wykorzysta ją na jakimś wózku, nie Harley’u. Także zapowiadając, że jeszcze wróci do garażu, ruszył z powrotem do dzielnicy handlowej. Pamiętał, że na parkingu, otoczonym siatką z poprzetykanymi chorągiewkami, stały w rzędzie jakieś auta. Zaświtało mu, że to może być odpowiednie miejsce.

a.jpg

Gdy tylko minął wygięte fragmenty metalu, mające służyć za furtkę, z domku niewiele większego od stróżówki wyszedł właściciel aut. Pewne rzeczy się nie zmieniają. To był typowy przypadek pod tytułem ,,wiem, czego potrzebujesz”. Wypindrzony, w dobrze leżącej, skórzanej kurtce, wreszcie z drinkiem w ręku, podążał ku potencjalnemu klientowi ze swoim wystudiowanym uśmiechem numer sześć.
- Ah witam witam. Jestem Patrick Loverman. I muszę powiedzieć, że nazwisko bynajmniej nie pozostaje bez znaczenia – tu szturchnął Bishopa niby przyjacielsko, jednakże nawet będąc pozbawionym reakcji, nie przestawał terkotać – Zatem przyszliśmy kupić auto, czyż nie? Dobrze pan wybrał! U Loverman’ów już od pokoleń można kupić najlepsze wozy! Jest takie powiedzenie. Loverman przeżyje nawet Molocha. Dlaczego? Bo jesteśmy profesjonalistami! To substytut słowa ewolucja, zgadza się pan?
Nim goguś skończył swój wywód, King zdążył już obejść auta, przeglądając tym samym ofertę. Oczy aż mu się zaświeciły. Facet miał na składzie słynne Devo, powiadało się, że nie ma obecnie szybszej bryki niż ta.

MERCURY
4c0a4.png

••••••••••
  • PALIWO W LITRACH [sup](0)[/sup] MAKSYMALNA PRĘDKOŚĆ [sup](87 KM/H)[/sup] OBRAŻENIA [sup](2)[/sup]
CENA: 78 GAMBLI

CHEVY NOVA
chevy.jpg
•••••••••••
  • PALIWO W LITRACH [sup](0)[/sup] MAKSYMALNA PRĘDKOŚĆ [sup](100 KM/H)[/sup] OBRAŻENIA [sup](2)[/sup]
CENA: 95 GAMBLI

DEVO 367
devo.jpg
••••••••••
  • PALIWO W LITRACH [sup](0)[/sup] MAKSYMALNA PRĘDKOŚĆ [sup](145 KM/H)[/sup] OBRAŻENIA [sup](3)[/sup]
CENA: 155 GAMBLI

Paliwo w litrach:
Olej napędowy 2 gamble
Paliwo średniej jakości 5 gambli
Paliwo dobrej jakości 10 gambli

Obsuwa trwała już na tyle długo, aby Enzo zaczął się niecierpliwić. Zdążył jak na razie pogadać z kilkoma ludźmi w barze (Roscoe trafił najgorzej – czarnoskóra kobieta okazała się być jedynie starą matroną, wiecznie zrzędzącej na białasów) oraz wybrać do parku. Alkohol, choć nie pierwszej jakości, do jakiego było przyzwyczajone jego podniebienie, poprawił humor i pokrzepił. Park był niecodziennym miejscem. Powiedzieć, że stanowił esencję kiczu to było mało: rzekomo wiekowe jabłonie były zrobione z plastiku, a liście stanowiły niedbale pomalowane tekturki. Ktoś planował, aby choć w jednym miejscu było przytulnie, ale równie dobrze przerażająco pomalowany klaun może starać się rozśmieszyć gawiedź.
Enzo prowadził właśnie z resztą swoich towarzyszy jakąś luźną gadkę, gdy przejął go dziwny chłód. Pomyślałby, że to sprawka nadchodzących majaków, ale takie nie nastąpiły. Coś kazało mu spojrzeć w prawo, tam gdzie ciągnęła się wzdłuż zarośniętych sadzawek długa alejka. Szła nią wysoka postać w kapeluszu z szerokim rondem. Pod nim zaś ćmił się żar cygara. Idealnie skrojony garnitur przyciągał uwagę i budził respekt - przechodzący obok ludzie skrycie pokazywali nań palcami. Wasyl.
Niegdysiejszy kontrahent Enzo zatrzymał się tuż obok niego, rzucił cygaro pod but i przydepnął obcasem. Na co było mu palenie, skoro był w większości mechaniczny - nie wiadomo, prawdopodobnie robiło to za element odgrywania ludzkich zachowań, który nawet teraz wychodził mu nadzwyczaj dobrze. Pomimo niepokoju, od którego nie dało się uwolnić, gdy jeden z Y-LAWS był w pobliżu, trudno było stwierdzić z pełnym przekonaniem, że to nie człowiek z krwi i kości.
Tak zwany Rosjanin usiadł na wolnej ławce, zachęcając Enzo, aby zrobił to samo. Luca nie bez zdzwienia spostrzegł, że w pobliżu panoszy się kilku dobrze odzianych mężczyzn. Ich ręce czujnie spoczywały przy pasach, na których zapewnie znalazłby się niejedna przytroczona broń.
- Enzo, mój drogi Enzo. Powiem, że nie doceniałem cię. Trochę mi zajęło zanim cię znalazłem. Widzę, że zastałem w zdrowiu również panią Lucy oraz Roscoe. Jest nawet mój stary znajomy, Black...
W tym momencie w Phantomie coś pękło. Zwykle stonowany, teraz pozwolił, aby jego czyny były kierowany przez odruchy kierowane nienawiścią. Nic dziwnego, Y-LAWS zniszczył jego życie. Żył tylko w imię zemsty. Wyszarpnął swoją katanę i umieścił ją tuż nad głową Wasyla.
- Unicestwię cię śmieciu, tu i teraz - powiedział cedząc przez zęby.
Wasyl nawet nie drgnął.
- Oh, to byłoby wysoce niestosowne i mogłoby wywołać wiele nieprzyjemnych implikacji - ponownie spojrzał na Enzo, zupełnie nie przejmując się niemal przytkniętym do głowy ostrzem - Enzo, mam dla ciebie propozycję. Widzisz, gdybym chciał cię zabić w tym mieście, już bym to zrobił, tak jak z tym Jeremy'm, do które wysłałem parę moich... znajomych. Ta jednostka jest zbyt zapatrzona w zabobonną wiarę, która ogranicza umysł człowieka i narzuca kajdany na ludzi czynu. Już raz uciekłeś mi, pozbyłeś się chipu i w sumie dobrze radziłeś aż do teraz, dotąd. Tak twierdzą moi informatorzy. Byłbym prostym podzespołem, gdybym teraz miał cię zwyczajnie pozbawić życia. I to w imię czego? Nie chowam urazy, gdyż nawet nie potrafię jej czuć - spojrzał Enzo prosto w oczy - Jeśli twój kompan mnie unicestwi, jak to ujął, was zabije mój oddział. Nawet gdyby mnie zabrakło... jest nas więcej, to inni wypełnią plan. Maszyny nie muszą ograniczać się do pojęcia niepowtarzalnej jednostki, wszystkie informacje z jednej da się przenieść na drugą. Ale to nie dotyczy ludzi. Macie w sobie coś fascynującego. Różnicie się pod tak wieloma względami. Jedni duszą na bagnach Miami i zgrywają twardych, inni wzięli sobie szczęście za najwyższą wartość i zapominają o świecie przy hazardzie w Vegas, ktoś jeszcze chce wierzyć, że ziemia nie jest kompletnie skażona i zakłada małą farmę, gdzie osiedla się z rodziną, wierząc po cichu, że to Teksas rok 1979. Niszczymy te wszystkie wasze marzenia, kierowani mechaniczną logiką za nic mamy manieryzmy i kulturę, a wy mimo wszystko staracie się przetrwać z wytrwałością karaluchów. Wszelkie algorytmy i obliczenia twierdzą dobitnie, że dawno powinniście umrzeć. Rozumiem dlaczego, gdyż mój pierwowzór był człowiekiem i potrafię przynajmniej ogólnikowo wiedzieć na czym polegają emocje czy charakter. A ty Enzo, masz silną osobowość. Dołącz do zwycięzców, udowodniłeś już swoją wartość. Nie będzie żadnych chipów, a sam nawet zwrócę ci twoją rodzinę. Będziesz potężniejszy od... Fontaine. Y-LAWS powoli zniszczy ludzkość jak wirus zdrowy organizm, podczas gdy większość nawet nie będzie miała pojęcia jak to się dzieje. Jak myślisz, ilu ludzi chociażby na ulicach tego miasto ma chipy? Niektórzy nawet o nich nie wiedzą, tyle ci powiem. Czas uwlonić się od tkanki, która wkrótce będzie zżerana rychłą wizją porażki.
Phantom spojrzał z pogardą na całe zajście. Roscoe oraz Lucy wstali, rozglądając się po okolicy. Było bardzo możliwe, że za chwilę sprawy przybiorą wysoce niekorzystny obrót. Black nie zamierzał odstąpić.
- To wszystko podła maszyno, to twoje wielkie przemówienie? Myślisz, że Enzo to idiota i da się znów nabrać? Z resztą... Dobrze zatem, teraz moje argumenty.
Ręce kowboja poprawiły uchwyt miecza.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Nieproszony gość dziwił Enzo: co to miało właściwie znaczyć? Odpowiednią siłę ognia miał, mógł ich próbować zabić więc Luca mógł jeszcze uwierzyć, że z jakiegoś powodu jest mu potrzebny. Ale czy naprawdę liczył, że przedstawiając tak sprawę, coś osiągnie?
- Najwidoczniej nie rozumiesz wszystkiego. Ludzkość zniknie, wszyscy i wszystko? Więc po co miałbym właściwie potem mieć władzę i rodzinę, nie widzisz braku logiki? Wydaje mi się, że jest tu coś więcej - na chwilę przestał myśleć o warunkach, gdzie i z kim rozmawia i odchylił się do tyłu, rozważając krótko na głos.
- Może potrzebujesz mnie do czegoś, dobra. Ale co niby wy możecie mi dać? Obawiam się, że jedyne rzeczy, które są mi przydatne w dłuższej perspektywie, są warunkowane zniknięciem was i przetrwaniem a nawet rozwojem nas. Owszem, zostaje kwestia aktualna, życie i śmierć... Ale groźba działa tylko czasowo, na długą współpracę potrzebny jest obopólny interes. Takiego nie mamy.
Patrzył na drżącą dłoń Blacka, który widocznie nie wiedział już na kogo jest bardziej wkur***ny i był bliski zabicia Wasyla. Ale akurat tutaj on miał rację. Zabiją tego to przyjdzie inny, można raczej założyć, że dzielą ze sobą wiedzę i doświadczenia, jednostki nie są ważne. Popatrzył na Lucy, wskazując jej pojedynczym ruchem oczu stojącego obok członka ochrony; wyglądało na to, że sytuacja nie zostanie załatwiona pokojowo. Tym bardziej jednak Enzo nie mógł zrozumieć - co tamten chciał właściwie osiągnąć? Nieraz już Luca widział wymierzoną w siebie broń i nieraz jakoś udawało się pominąć całą sprawę. Tutaj nie mógł co prawda odwołać się do emocji, zastraszyć oponenta wizją tego co się z nim stanie. Mógł co najwyżej zrozumieć.
Nie próbował sięgać do kieszeni z bronią bo taki ruch byłby nazbyt oczywisty, siedział więc z dłońmi na kolanach, czekając na dalszą część i patrząc przez ramię Wasyla na spadające papierowe liście. To papierowe drzewa miały takie opcje?
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
- Najwidoczniej nie rozumiesz wszystkiego. Ludzkość zniknie, wszyscy i wszystko? Więc po co miałbym właściwie potem mieć władzę i rodzinę, nie widzisz braku logiki? Wydaje mi się, że jest tu coś więcej.
Enzo po raz pierwszy sprawił, że Wasyl na chwilę zamilkł, zanim mu odpowiedział. Nie można powiedzieć, że się nad czymś zastanawiał, toteż reakcja była tym bardziej dziwna.
- Nie pozbędziemy się wszystkich ludzi. Macie cechy, które są nam potrzebne. Grunt to zauważyć wcześniej profity, jakie można odnieść i być wobec nas lojalnym. Nie wygracie, ale część z was może współpracować.
- Ale co niby wy możecie mi dać? Obawiam się, że jedyne rzeczy, które są mi przydatne w dłuższej perspektywie, są warunkowane zniknięciem was i przetrwaniem a nawet rozwojem nas.
Wasyl przytaknął.
- A co, gdybym powiedział ci, że do pewnego stopnia to możliwe? Świat nie kończy się na Stanach. Są jeszcze inne kontynenty. Niektórzy twierdzą, że na częsci ziem ludzie nawet nie wiedzą, że tutaj toczy się wojna. Z waszym marnym zapleczem nie przepłyniecie nawet stu mil. Ale my posiadamy statki, maszyny latające. Trochę pracy dla nas, a w nagrodę - przesiedlenie.
Enzo jednakże nadal nie rozumiał, dlaczego właściwie oferowana jest mu współpraca. Zawsze ludzkość w porównaniu z Molochem była kojarzona jako żałosny pył, skazany na zagładę. A teraz jedna z maszyn przychodzi do niego osobiście i kolejny raz chce kooperacji. Tu musiało być coś jeszcze, element układanki, którego nie odkryli. Ale gdzie się ów znajdował? W trzewiach Molocha? A może na terenie Bostonu, do którego drogi był nieprzejezdne? Na razie nie miał się tego dowiedzieć.
Phantom nie wytrzymał. Miał dosyć słuchania znienawidzonego wroga, cokolwiek by ten nie obiecywał. Katana przecięła pancerz Wasyla, wnętrze ustrojstwa wypuściły kłęby dymu. Nawet się nie bronił, głowa z ciągnącymi się za nią kablami upadła z chrzęstem na liście.
- Jak u Kurosawy, mendo - rzucił Black.
W tym samym momencie padły pierwsze strzały. Lucy rozciągnęła się na ziemii i z tej pozycji zaczęła walić z obydwu luf swoich Glocków w pobliskie krzaki.
- Spiep.rzajcie stąd! Powiedziałam coś! - przekrzyczała grad kul, nadal waląc do przeciwników z broni.

Cztery drogi ucieczki (przeciwnicy są za drzewami i między krzakami w różnych miejscach wokół grupy; trudno w nagłej sytuacji powiedzieć, gdzie jest ich mniej, a gdzie więcej)

Alejka obok sadzawek - stąd przyszedł Wasyl. Kręta droga prowadzi przez kamienne mostki wiszące nad dziesiątką zbiorników wodnych. Woda jest brutna i mulasta, zapewne skażona.
Zmutowany dąb - jedyny organiczny obiekt w parku nie cieszy się wbrew pozorom dużą popularnością ze względu na plotki jakoby był niebezpieczny. Ogromne drzewo nieopodal rozrosło się wysoko w górę, ale i na boki - tworząc ze swych konarów i korzeni isnty labirynt.
Muszla koncertowa - kiedy stał tu jeszcze prawdziwy park w muszli odbywały się spektakle i koncerty. Dzisiaj jest smutną, zniszczoną pozostałością tego obiektu kultury.
Wschodnie wyjście - nieopodal znajduje się jedna z najbliższych żelaznych furtek, prowadzących na zewnątrz z parku. Problem jest jednak taki, że poprzedza ją brukowany plac, gdzie jest się ewidentnie wystawionym celem.
 

Bishop986

King of Mars
Dołączył
3 Sierpień 2008
Posty
8 886
Punkty reakcji
70
Miasto
Kraina "By żyło się lepiej"
King nie za zbytnio lubił typów tego pokroju. Byli z nich nieźli krętacze, ale w końcu przyszedł tutaj po auto a nie na randkę. Samochodom przyglądał się spokojnie bo z nie jednego pieca chleb jadł i mimo wrażenia jakie robiło Devo nie miał zamiaru skakać jak dzieciak w sklepie z zabawkami.
Przemyślał sprawę. Na najlepsze auto nie było go stać a zresztą potrzebował czegoś mniej rzucającego się w oczy. Postanowił więc postawić na Novę. Powiedział handlarzowi, że chciałby zostawić w rozliczeniu Harleya z benzyną a w zamian wziąć właśnie to auto zalane taką samą ilością benzyny. Problem polegał na tym, że zostawał niedobór paru gambli więc spytał czy facet nie opuściłby trochę ceny.
-No w końcu to taki zwyczaj co nie? - rzekł z uśmiechem
 

Haren

Nowicjusz
Dołączył
8 Grudzień 2009
Posty
492
Punkty reakcji
3
Wiek
29
Miasto
Kraków
Jeremy czuł, że nacierający przeciwnicy przewyższają jego możliwości. Jednak i tym razem Pan przyszedł mu z pomocą - Dobra, osłaniaj! - To mówiąc uderzył najbliższego wroga kolbą w szczękę, przerzucając jednocześnie rękę przez pas broni. Z drugiego ramienia zdjął BARa i przeładował, uderzając przy okazji stwora za sobą po prawej. Podniósł broń celując od dołu na wysokość twarzy i puścił szeroką serię wokół siebie. Po chociaż niewielkim oczyszczeniu przestrzeni wokół siebie zaczął puszczać celowane strzały w głowę do otaczających go przeciwników. Z tymi najbliżej pomagał sobie kolbą i mocną lufą. Jeśli Hunt nie podał kierunku - Szybko, ku wyjściu! - Jeremy rzucił się przed siebie oczyszczając drogę ucieczki z nieprzyjaciół.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Black działał odruchowo, kierował się emocjami - to takie ludzkie ale też takie...niepożądane. Teraz zaś czołgali się dzięki temu po ziemi, unikając kul kryjącego się wroga. Właśnie kiedy zdawało się, że Wasyl wreszcie powie coś sensownego - został zabity. Black właśnie stracił trochę wiarygodności w oczach Enzo ale na to był jeszcze czas.
Wyjął broń na przypadek bliskiego spotkania i odwrócił szybko by pobiec w stronę wielkiego dębu. Zmutowany czy nie, ta gęstwina obiecywała szanse ucieczki i zgubienia wroga.
- Black, drugi, Lucy, tyły - rzucił polecenia. Nie, nie był nigdy żołnierzem i pewnie wiedział o taktyce tyle co nic. A jednak nie pytał o zdanie obecnego między nimi weterana, nie było czasu i nie chciał z nim teraz gadać. Jakakolwiek nie była propozycja Wasyla, teraz już minęła i mógł tylko biec. Ściskał w prawej dłoni rewolwer skierowany ku ziemi ale nie strzelał jak w filmach za siebie tylko pochylając lekko, starał się nie tworzyć wielkiego celu, przestępując korzenie, o które nietrudno byłoby się wywrócić w takim niedobrym momencie.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Gromada mutantów nacierała ze wszystkich stron. Jeden, szczególnie zapalczywy miał właśnie zaatakować Loney'a z prawej strony, lecz łowca za pomocą kolby, szybko wyrzucił mu pomysł z głowy. Trzeba było przyznać, że ksiądz również nie zamierzał tanio sprzedawać swojej skóry - lufa jego strzelby nie stygła nawet na chwilę. Mimo tego, potworów było zbyt wiele i pozostawało kwestią czasu, aż przedrą się przez ciężki ostrzał na dobre. Dlatego też Jeremy uwinął się w maksymalnym tempie ze swoją bronią. Gdy był już gotowy, nie mierzył, nie zastanawiał się - po prostu zaczął pruć w tłum mutantów. Serie ciągnęły po rzędach kreatur, mógł mieć tylko nadzieje, że prowadzi je na tyle umiejętnie, iż żadna z nich nie przedrze się na ołtarz, nietknięta kulą.

Test Strzelectwa Jerem'yego

Obrażenia krytyczne.
Nowa broń okazała się być niczym stworzona dla łowcy. Żadna kula nie chybiła - wszystkie powalały kolejno stwory na ziemię, kilku rozsadziło łby. Dzięki temu w zastępach utworzył się szpaler.
- Szybko, ku wyjściu! - krzyknął do Hesta i zeskoczył na posadzkę.
Jak tylko obydwaj runęli między mutantami, tak pozostało im dosłownie kilka sekund, aby wybiec do przedsionka nim kolumny potworów na prawo i lewo nie zamknął się na ich drodze ucieczki. Obydwaj wylewali z siebie siódme poty, starając zmusić ciała do szaleńczego sprintu.

Test Kondycji Jeremy'ego

Test zdany.
Udało się. Jeremy sam nie wiedział w jaki sposób ten szalony plan poskutkował, ale żyli. Czuli dosłownie oddechy wroga na karku, gdy wypadali głównymi drzwiami. Na zewnątrz zebrał się już oddział lokalnej policji - mięśniaków w starych kurtach i popękanych kaskach.
- Nie spieszyli się, jego mać - rzucił Hest i natychmiast zaczął kierować się do uliczki nieopodal.
Policja wpadła do środka, część zaczęła pacyfikować mutanty, jakie wypadły na plac przed kościołem. Hest i Jeremy mieli czas, aby skryć się między budynkami.
- Musimy ich unikać. Lokalna władza nie jest godna zaufania. Słuchaj, sam widzisz co tu się dzieje. Musisz wyjeżdżać stąd jak najszybciej. Zbierz ekipę i czekaj za godzinę przy wschodnim wyjeździe z miasta. Pomogę wam, ale nie wolno dłużej zwlekać.
Jeremy +1 wybrany atrybut

Sprzedawca natychmiast skończył z manierą kiczowatego profesjonalisty, gdy usłyszał ofertę Bishopa. Zakręcił wąsa, pokiwał głową.
- Panie, toż to jeden z moich lepszych aut. Obrażałbym tą markę. Ale ale. Widzę, że uginasz się wręcz od amunicji. To się zawsze przyda. Dorzuć trzy sztuki naboi 9mm i mamy deal.
Pociągnął mały łyk ze zmrożonego drinka, oczekując na reakcję.

W parku zrobił się niemały rwetes. Jeszcze przed chwilą codzienni spacerowicze, biegali w różne kierunki, krzycząc i zawodząc coś o terrorystach. W normalnych warunkach można byłoby dojść do wniosku, że ci nabuzowani nowojorczycy, zarzekający się o posiadaniu tak wielkich serc, szybko wpadają w panikę w obliczu zagrożenia. W każdym razie Enzo nie tracił głowy, mimo dziesiątek kul szybujących mu nad nią właśnie. Bez większych problemów dopadli zmutowane drzewo. Tutaj rzeczywiście łatwiej było o schronienie - gdy weszli w cień gigantycznego dębu, powykręcanego w dziwne kształty, zostali otoczeni wymyślnym układem drewnianych badyli i narośli. Grupa ruszyła w głąb tej gęstwiny - była tak nieprzebrana, że odgłosy wystrzałów za nimi stały się teraz niewyraźne. Enzo starał się być coraz bardziej czujny, jednak wszystko działo się bardzo szybko i już za chwilę zauważył, że został sam. Czy to on pomylił drogę, a może jego towarzysze - nie miało to znaczenia. Nie zdążył ponownie wybrać kierunku, gdy zza najbliższego korzenia wyskoczył mężczyzna we fraku. Srebrny rewolwer na moment zabłysł w mdłych promykach słońca, które przebijały się przez osobliwą knieję.

Test Strzelectwa Enzo i Sługi Wasyla

Remis.
Test wygrywa Enzo. Obrażenia krytyczne.
Pierwsze pociski chybiły cel. Mężczyzna przetoczył się po listowiu i sam wystrzelił, jednak za szybko - jego atak również okazał się być nieskuteczny. W tym momencie był łatwym celem. Mafiozo poprawił uchwyt w spoconej dłoni, przymknął jedno oko i wycelował w sam środek czoła przeciwnika. Ten odskoczył jak szmaciana lalka i z obrazem ogromnego zdziwienia na twarzy, zalewanej teraz strugami krwi, zastygł wreszcie nieruchomo. A zatem człowiek. Dziwne, że nadal stał po stronie maszyn, mimo że jego bezpośredni pracodawca został zabity. Czyżby niektórzy ludzie naprawdę wierzyli w ideę walki po drugiej stronie?

Roger Security Six 2 obrażeń | 5/6 .38" | 35 gambli
Medpack +1 do Zdrowia | 10 gambli
45 gambli
Enzo +1 wybrany atrybut

Gdy Enzo opuścił okolice dębu, w parku nadal panował chaos. Na swoje szczęście odnalazł się Black oraz Roscoe. Indianin wymownie spojrzał za siebie:
- Powstrzymała resztę. Przynajmniej w tym sensie, że nie weszli nam na plecy. Walczyła z zapałem godnym prawdziwego wojownika. Może i dobrze, że tego nie widziałeś. Nieprzyjemny widok.
Black'a widocznie to nie ruszyło.
- Zabierajmy się stąd, jest coraz goręcej. Później pogadamy.

I rzeczywiście. Wszyscy spotkali się w końcu przy pomniku Richardson'a w centrum miasta. To miejsce było na tyle oczywiste, że ulotki propagandowe wręcz krzyczały jaskrawymi napisami, aby przyjść tu i popatrzeć na kamiennego przywódcę. Był tu duży plac otoczony drewnianymi ławeczkami, oddalonymi od siebie na tyle, że można było spokojnie rozmawiać. Ponownie w coraz mniejszym składzie.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
Bez słowa przyjął wiadomości, które mu przekazali i szedł na końcu, świadom, że zyskał właśnie kolejnego ducha. W pewnym sensie, wiedział, że Lucy teraz będzie już zawsze przy jego boku, wracająca i niezmienna - ale już nie w tym świecie. Nie rozczulał się, choć chciałby ale właśnie z powodu świadomości, że niedługo i tak ją zobaczy, nie potrafił.
Porównał obie bronie i schował jedną do kieszeni marynarki, drugą wkładając za pasek.
Siedząc pod ponurym pomnikiem, rozglądał się czasem czy nikt się do nich nie zbliża: może wystarczyło już atrakcji na razie. Nie przysuwał się do Blacka i Roscoe, nie w pełni rozumiejąc czemu tak właściwie nie poradzili sobie wspólnie z resztą wrogów. Tak samo jak tego, co mogło przekonać ludzi do służby maszynie - kto mógł być tak naiwny by wierzyć w wolę dotrzymania układów? Albo inaczej, kto mógł być tak cenny by wiedzieć, że nie zginie w ostatecznym rozrachunku? Pomijając oczywiście tych, którzy już nie mieli wyboru...
Rozparł się na ławce i patrzył w niebo, chłonąc chwile spokoju. Nie miał żadnego pomysłu, nie chciał mieć. Rzeczy które chciał mieć, nie mógł. Przeczytał jeszcze raz wiadomość od Marco, która teraz nie była już dla niego zbyt odkrywcza i gdy wszyscy się zebrali poinformował ich co z niej wynika: Moloch chce się stopić ze służącymi mu ludźmi. Już to zrobił. Muszą więc zakładać, że każdy człowiek, nawet najbardziej niepozorny, może być kontrolowanym pionkiem. I co lepsze, nie ma sposobu by to szybko sprawdzić ani w rozmowie ani okiem.

[+1 zastraszanie]
 
Status
Zamknięty.
Do góry