Racjonalizm

Atryda

Nowicjusz
Dołączył
10 Lipiec 2008
Posty
328
Punkty reakcji
1
Dla mnie zarówno wiara w boga jak i ateizm wyklucza całkowicie racjonalizm. Racjonalizm to opieranie się na dowodach. A te dwa poglądy nie zawierają żadnych dowodów.
Celna uwaga.
Jeden z moich największych autorytetów, Stanisław Lem, uważał, że jeśli czegoś na obecnym etapie wiedzy nie rozumiemy, to nie powód, by wyjaśniać to religią. Jego ateizm to niezgoda na chrześcijaństwo, które deklaruje możliwość rozumowego dojścia do Boga.
 

gewaraz

Nowicjusz
Dołączył
21 Grudzień 2008
Posty
75
Punkty reakcji
0
Wiek
33
Miasto
Tomaszów Lubelski
No ale człowiek musi mieć jakiś światopogląd tak czy owak. Zresztą, minie jeszcze dużo czasu zanim poznamy w dużej mierze naszą planetę i jej prawa. NIkt nie tłumaczy niewiedzy religią? Podaj przykład bo ja się oprócz fanatyzmu średniowiecznego nie spotkałem.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Ratio jest tak zawodnym narzędziem, że ufanie mu może byc zwodnicze. Problem w tym co zamiast rozumu?
Nie zamiast. Rozum to podstawa, na nim powinno się budować światopogląd. Natomiast w taki sposób, aby umiejscowić w nim na odpowiednim miejscu uczucia. Inaczej spotkamy się z dysproporcją. Myślę, że to już moje ostateczne stanowisko w tej sprawie.
 

Atryda

Nowicjusz
Dołączył
10 Lipiec 2008
Posty
328
Punkty reakcji
1
Na ile cenicie sobie zdrowy rozsądek, logikę, a na ile działacie pod wpływem chwili czyli mechanicznie? Czy uważacie, że poznanie prawdy wiedzie tylko przez czysty racjonalizm, czy jest ona ukryta w wyższych uczuciach?
Zdrowy rozsądek i logikę cenię oczywiście wysoko. Chociaż jako drogę do poznania prawdy to bardziej odpowiada mi ta jaką obrał Budda, poprzez medytację. Uważam, że w tym coś jest.
 

1699850

Chadzam sam, bez stada. Tak lubie, to mi odpowiada
Dołączył
8 Listopad 2006
Posty
6 585
Punkty reakcji
107
Wiek
37
Miasto
54.5°, 17.7°
Coś może jest, nigdy tylko na podstawie samej medytacji nie dowie się co. Szukanie odpowiedzi i prawdy w samym sobie? W różne strony może nas to zaprowadzić.
 

Atryda

Nowicjusz
Dołączył
10 Lipiec 2008
Posty
328
Punkty reakcji
1
Coś może jest, nigdy tylko na podstawie samej medytacji nie dowie się co. Szukanie odpowiedzi i prawdy w samym sobie? W różne strony może nas to zaprowadzić.
Zgadza się, to zupełnie różne poziomy poznania.

I chociaż dzięki racjonalizmowi ludzkość jest gdzie jest, to jednak pewne dziedziny życia wydają się być odporne na jego dobroczynny wpływ. Na przykład konflikty. To jest problem, którego nie rozwiążemy przy pomocy rozumu. Bo przecież ilość konfliktów nie maleje wraz z rozwojem cywilizacji.
 

1699850

Chadzam sam, bez stada. Tak lubie, to mi odpowiada
Dołączył
8 Listopad 2006
Posty
6 585
Punkty reakcji
107
Wiek
37
Miasto
54.5°, 17.7°
Konflikty tzn wojny?
Wojna to zazwyczaj - racjonalni ludzie wykorzystują nieracjonalne masy do swoich celów.
 

Atryda

Nowicjusz
Dołączył
10 Lipiec 2008
Posty
328
Punkty reakcji
1
Konflikty tzn wojny?
Wojna to zazwyczaj - racjonalni ludzie wykorzystują nieracjonalne masy do swoich celów.
Masz mnie :D. Temat o sposobach poznawania świata, a ja chciałby przy okazji rozwiązać kwestie moralne (już tak mam).

To z innej beczki. Czy przy czysto racjonalnym podejściu do świata wyniki nie będą wypaczone?
W końcu było nie było jesteśmy ludźmi, mamy określone mózgi, które działają w określony sposób.
Mamy zmysł wzroku, bez którego "świat byłby zupełnie inny".
A może jakichś zmysłów nam brakuje, o jakich nawet nam się nie śniło?
Czy będąc ludźmi poznajemy świat, czy tylko poznajemy świat ludzki, nadajemy mu własna interpretację?
Czego się nie dotkniemy zawsze będzie na tym piętno człowieka.

Brzmi sensownie?
 

1699850

Chadzam sam, bez stada. Tak lubie, to mi odpowiada
Dołączył
8 Listopad 2006
Posty
6 585
Punkty reakcji
107
Wiek
37
Miasto
54.5°, 17.7°
Moim zdaniem jak najbardziej racjonalne jest stwierdzenie, że nasze postrzeganie świata i tak zawsze będzie ułomne, tak jak i nasze zmysły.

Trudno również zakładać, że na pewno nie istnieją jakieś nieznane nam zmysły.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Zdrowy rozsądek i logikę cenię oczywiście wysoko. Chociaż jako drogę do poznania prawdy to bardziej odpowiada mi ta jaką obrał Budda, poprzez medytację. Uważam, że w tym coś jest.
Coś jest, ale ja medytację traktuje jak relaks, sposób na zebranie myśli. To raczej chwila odpoczynku dla ciała i umsyłu niż sposób na poznawanie świata. Kiedyś nieco medytowałem, przydałoby się do tego wrócić :).

Konflikty tzn wojny?
Wojna to zazwyczaj - racjonalni ludzie wykorzystują nieracjonalne masy do swoich celów.
Dobrze powiedziane.

To z innej beczki. Czy przy czysto racjonalnym podejściu do świata wyniki nie będą wypaczone?
W końcu było nie było jesteśmy ludźmi, mamy określone mózgi, które działają w określony sposób.
Mamy zmysł wzroku, bez którego "świat byłby zupełnie inny".
A może jakichś zmysłów nam brakuje, o jakich nawet nam się nie śniło?
Czy będąc ludźmi poznajemy świat, czy tylko poznajemy świat ludzki, nadajemy mu własna interpretację?
Czego się nie dotkniemy zawsze będzie na tym piętno człowieka.
Większość terminów jakich używamy to abstrakcyjne pojęcia, wymyślone przez nas samych z nadanym przez nas sensem. Dlatego racjonalizm nie jest najwyższą prawdą pozwalającą zobaczyć absolutnie cały świat w słuszny sposób. Jest na tyle prawdziwy, na ile pozwalają na to ludzkie ograniczenia. Załóżmy, że krzesło ma kolor niebieski. Gdyby jednak nasze źrenice były inaczej zbudowane powiedzielibyśmy, że jest zielone. I relatywnie rzecz biorąc, to rozwiązanie byłoby najbardziej ,,racjonalne". Przy posługiwaniu się rozumem nie można zapomnieć o sceptycyźmie.
 

Maver

Głęboko wierzący ateista
Dołączył
24 Listopad 2006
Posty
1 579
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Miasto
Szczecin
Caleb, sorry, że długo nie pisałem, ale nie bardzo wiedziałem co napisać, żeby się nie powtarzać.

I dziś mi przyszło do głowy dlaczego nie ufam uczuciom. Ponieważ - niestety - uczucia nie określają czy coś jest słuszne, tylko czy coś jest zgodne z uczuciami. Kierowanie się nimi w życiu prowadzi do spełniania naszych osobistych pragnień i niczyich więcej.
 

Atryda

Nowicjusz
Dołączył
10 Lipiec 2008
Posty
328
Punkty reakcji
1
Coś jest, ale ja medytację traktuje jak relaks, sposób na zebranie myśli. To raczej chwila odpoczynku dla ciała i umsyłu niż sposób na poznawanie świata. Kiedyś nieco medytowałem, przydałoby się do tego wrócić :).

Tak, medytacja dobra rzecz :)
Miałem tu na myśli fakt, że według koncepcji buddyzmu świat jest iluzją tworzoną przez nasze pragnienia, a konkretne techniki medytacyjne (Vipassana, stworzona przez samego Buddę) poprzez obserwację własnego wnętrza, pozwalają nam wyzwolić się z tego kręgu i doznać oświecenia. Myślę, że w tym aspekcie oświecenie można by traktować jak alternatywny dla racjonalizmu rodzaj dowiedzenia się czegoś o świecie i o nas samych.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
I dziś mi przyszło do głowy dlaczego nie ufam uczuciom. Ponieważ - niestety - uczucia nie określają czy coś jest słuszne, tylko czy coś jest zgodne z uczuciami. Kierowanie się nimi w życiu prowadzi do spełniania naszych osobistych pragnień i niczyich więcej.
Uczucia są na ogół egoistyczne. Jednakże można je także dzielić z innymi, oraz ukierunkowywać na drugie osoby. Prawdopodobnie w skryciu przed samymi sobą robimy to, aby poczuć się lepiej. Mam jednak nadzieję, że są wyjątki i na świecie zdarzają się akty dobroci, uczciwości w dosłownym znaczeniu. Następna rzecz, takowych w życu nie unikniemy. Dlatego zamiast od nich uciekać, lepiej postarać się kontrolować i sprawić, abyśmy to my wykorzystywali je(do rozwijania się, pomocy sobie i wybranym osobm), a nie one nas.

Miałem tu na myśli fakt, że według koncepcji buddyzmu świat jest iluzją tworzoną przez nasze pragnienia, a konkretne techniki medytacyjne (Vipassana, stworzona przez samego Buddę) poprzez obserwację własnego wnętrza, pozwalają nam wyzwolić się z tego kręgu i doznać oświecenia. Myślę, że w tym aspekcie oświecenie można by traktować jak alternatywny dla racjonalizmu rodzaj dowiedzenia się czegoś o świecie i o nas samych.
Jeśli oświecenie oznacza poznanie świata takim, jakim jest, to ta domena musi być zarezerwowana jedynie dla nielicznych. Świat jest relatywnie smutnym i przygnębiającym miejscem dla ludzkiego umysłu. Stąd też tendencja do samouszukiwania i zastępowania niewygodnej prawdy emocjami. Niby każdy chce dążyć do prawdy, ale mało osób jest ją gotowych przyjąć, gdyby okazało się, że ta przedstawia dla nich ponury obraz. Dlatego myślę, że jeśli istnieje droga do poznania prawdy nie wiedzie przez sprawdzone środki, techniki medytacyjne i gotowe filozofie. To raczej indywidualna ścieżka.
 

Atryda

Nowicjusz
Dołączył
10 Lipiec 2008
Posty
328
Punkty reakcji
1
Jeśli oświecenie oznacza poznanie świata takim, jakim jest, to ta domena musi być zarezerwowana jedynie dla nielicznych.
To fakt, że ta domena (oświecenia) jest zarezerwowana dla nielicznych. Bo pierwszy stopień na tej drodze to przestrzeganie zasad moralnych, co niestety nie jest proste.

Świat jest relatywnie smutnym i przygnębiającym miejscem dla ludzkiego umysłu. Stąd też tendencja do samouszukiwania i zastępowania niewygodnej prawdy emocjami. Niby każdy chce dążyć do prawdy, ale mało osób jest ją gotowych przyjąć, gdyby okazało się, że ta przedstawia dla nich ponury obraz.
Jednym z efektów oświecenia jest uwolnienie się od cierpienia (ale smęcę o tym oświeceniu, zaraz pomyślisz, że mam coś z garem :D)

Dlatego myślę, że jeśli istnieje droga do poznania prawdy nie wiedzie przez sprawdzone środki, techniki medytacyjne i gotowe filozofie. To raczej indywidualna ścieżka.
Jeżeli droga do prawdy to indywidualna ścieżka, to chyba jest ona zarezerwowana dla jeszcze węższego grona, chyba że każdy ma odkryć swoją prawdę (ale wtedy to chyba nie była by prawda).
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
To fakt, że ta domena (oświecenia) jest zarezerwowana dla nielicznych. Bo pierwszy stopień na tej drodze to przestrzeganie zasad moralnych, co niestety nie jest proste.
Co rozumiesz przez moralność? To pojęcie zostało stworzne przez człowieka, a on sam jest tylko wycinkiem rzeczywistości.

Jeżeli droga do prawdy to indywidualna ścieżka, to chyba jest ona zarezerwowana dla jeszcze węższego grona, chyba że każdy ma odkryć swoją prawdę (ale wtedy to chyba nie była by prawda).
Myślę, że to bardzo wąska ścieżka. Dla psychicznej kondycji większości ludzi niestety lepiej jest pozostawać w niewiedzy (co nie oznacza ignorancji). Natomiast sam proces poznawania trochę różniłby się z początku, motywowany od charakteru i zwyczajów danej osoby.
 

Maver

Głęboko wierzący ateista
Dołączył
24 Listopad 2006
Posty
1 579
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Miasto
Szczecin
Uczucia są na ogół egoistyczne.

Zgadzam się.

Jednakże można je także dzielić z innymi, oraz ukierunkowywać na drugie osoby. Prawdopodobnie w skryciu przed samymi sobą robimy to, aby poczuć się lepiej.

Też się zgadzam.

Następna rzecz, takowych w życu nie unikniemy. Dlatego zamiast od nich uciekać, lepiej postarać się kontrolować i sprawić, abyśmy to my wykorzystywali je(do rozwijania się, pomocy sobie i wybranym osobm), a nie one nas.

Caleb, tu pytanie: czy dzielisz emocje na pozytywne i negatywne z punktu widzenia przeżywającego? Tzn, na przyjemne i nieprzyjemne? Jeśli tak (dość prawdopodobne) to musisz wiedzieć, że ja nie postrzegam emocji w ten sposób. Dla mnie wszystkie emocje prowadzą do nieprzyjemności. Negatywne emocje są cierpieniem wtedy kiedy trwają. Pozytywne emocje stają się cierpieniem gdy przemijają i zaczynamy za nimi tęsknić - patrz: złamane serce, nuda, ogólna tęsknota za czymś. Jest to negatywny produkt pozytywnych emocji. Dlatego ja wszystkie emocje postrzegam jako prowadzące do cierpienia, i stąd nasza różnica zdań.

Nie wiem jak ty Caleb, ale ja staram się codziennie przyglądać moim pozytywnym emocjom. W ogóle to jest ciekawe, że ludzie przyglądają się tylko negatywnym emocjom, z góry zakładając, że pozytywne są... pozytywne. Bo niby po co badać pozytywne? Ale jak się tak człowiek poprzygląda, to te pozytywne wcale nie wydają się takie super. Ty uważasz, że niektóre emocje są prawdziwie pozytywne i warto je przeżywać (tak?). Ja tak po prostu nie sądzę, dlatego nie widzę sensu w przeżywaniu emocji dla siebie samego - dla własnej przyjemności.

Jeśli oświecenie oznacza poznanie świata takim, jakim jest, to ta domena musi być zarezerwowana jedynie dla nielicznych.

Błagam, nie rozmawiajmy o buddyzmie. Są od tego inne wątki.
 

Caleb

VIP
VIP
Dołączył
3 Maj 2007
Posty
8 989
Punkty reakcji
206
Caleb, tu pytanie: czy dzielisz emocje na pozytywne i negatywne z punktu widzenia przeżywającego? Tzn, na przyjemne i nieprzyjemne? Jeśli tak (dość prawdopodobne) to musisz wiedzieć, że ja nie postrzegam emocji w ten sposób. Dla mnie wszystkie emocje prowadzą do nieprzyjemności. Negatywne emocje są cierpieniem wtedy kiedy trwają. Pozytywne emocje stają się cierpieniem gdy przemijają i zaczynamy za nimi tęsknić - patrz: złamane serce, nuda, ogólna tęsknota za czymś.
Tak właśnie je dzielę, a przyjemne emocje nie muszą prowadzić do cierpienia. Ból sprawia ich brak, a nie one same w sobie. Ty od razu ropościerasz pesymistyczną wizję - że będzie tych bodźców brakowało i przejmą kontrolę. Toteż ja właśnie pisałem: nie można biernie się nimi silić. Natomiast przeanalizować swoje odczucia i nie pozwolić, aby to one decydowały za racjonalne myślenie. Brak pozytywów potrafi zmotywować do pracy nad sobą. Natomiast nieprzyjemne doświadczenia mają przydatny rozdźwięk, gdyż uczą, czego należy unikać.

Nie wiem jak ty Caleb, ale ja staram się codziennie przyglądać moim pozytywnym emocjom. W ogóle to jest ciekawe, że ludzie przyglądają się tylko negatywnym emocjom, z góry zakładając, że pozytywne są... pozytywne. Bo niby po co badać pozytywne?
Także je analizuję, mam skłonność do bycia dociekliwym nawet w najbardziej oczywistych kwestiach. Dzięki temu nabrałem obiektywizmu i dostrzegłem nasilone samolubstwo w zachowaniach uznawanych za altruistyczne.

Ty uważasz, że niektóre emocje są prawdziwie pozytywne i warto je przeżywać (tak?).
Myślę, że przy odpowiedniej dojrzałości emocjonalnej i samoświadomości możliwe jest przejście poza ,,emocjonalny egoizm".

Błagam, nie rozmawiajmy o buddyzmie. Są od tego inne wątki.
Nie mówiłem o buddyźmie.
jeśli istnieje droga do poznania prawdy nie wiedzie przez sprawdzone środki, techniki medytacyjne i gotowe filozofie. To raczej indywidualna ścieżka.
 

Maver

Głęboko wierzący ateista
Dołączył
24 Listopad 2006
Posty
1 579
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Miasto
Szczecin
Tak właśnie je dzielę, a przyjemne emocje nie muszą prowadzić do cierpienia. Ból sprawia ich brak, a nie one same w sobie. Ty od razu ropościerasz pesymistyczną wizję - że będzie tych bodźców brakowało i przejmą kontrolę.

:) Jeśli powiem, że w lodówce niedłuo zabraknie mi jedzenia i trzeba będzie iść po zakupy, to nie jest to pesymistyczna wersja, tylko dokonanie pewnej obserwacji - wyciągnięcie wniosku na podstawie dostępnych danych. Kiedy mówię, że pozytywne emocje nie są trwałe i prędzej czy później mijają, to również określam pewną ich cechę. Proszę cię, nie przypisuj mi pesymizmu. Ani optymizmu. :)

Rzecz w tym właśnie, że emocje są zmienne i to z minuty na minutę. Aby podtrzymać pozytywne odczucia trzeba się ciągle wysilać. Ten wysiłek również jest cierpieniem. Trzeba wypić, spotkać się ze znajomymi, pobrechtać się z czegoś, zjeść porządną pizzę, wtedy jest ok. Ale jest ok tak długo jak powtarzamy te działania, a one wymagają poświęcenia czasu i energii. Ten ciągły ruch w stronę przyjemnych doznań to jest cierpienie. Ta jedna chęć - chęć doznania rozkoszy - puszcza w ruch całą machinę cierpienia. Żeby mieć przyjaciół, trzeba dobrze wyglądać, nie śmierdzieć, być ładnie ubranym, więc trzeba mieć mieszkanie, pracę, itp. Żeby mieć na piwo i pizze, trzeba zarabiać, ale żeby sobie wyjechać na wycieczkę z przyjaciółmi przy których doznaje pozytywnych emocji trzeba więcej zarabiać, itd.

Ale tego już nie zauważamy.

Dlatego mówię, że pozytywne emocje powodują cierpienie nie tylko kiedy za nimi tęsknimy ale także wtedy kiedy do nich dążymy, oraz nawet wtedy kiedy trwają, ponieważ w głębi mamy świadomość, że one miną. Nietrwałość stanów emocjonalnych jest tu kluczowa. Gdyby nie ona - nie pisałbym tego.

Pozwól jeszcze, że przytoczę szybko opowieść o mnichu.

Pewien mnich nie miał nic, tylko swoją żebraczą miskę i szarfę którą się owiązywał w pasie. Ale myszy w nocy gryzły mu tą szarfę i co jakiś czas musiał kupować nową. Kupił więc sobie kota. Ale kot potrzebował mleka, więc kupił krowę. Ale krowa potrzebowała paszy, więc obsiał pole zbożem. Niestety sam nie był w stanie go uprawiać, więc zatrudnił ludzi. Nad ludźmi ktoś musiał sprawować kontrolę i mnich nie miał już czasu na medytację, więc wybudował sobie dom, gospodarstwo i poślubił żonę aby zajmowała się wszystkim. Któregoś dnia przyszedł do niego jego mistrz.
- Czy tu mieszka mój uczeń? - zapytał wchodząc do domu.
- Witaj, mistrzu. - pojawił się mnich.
- A co to ma wszystko znaczyć?
- Mistrzu, nie uwierzysz, ale to był jedyny sposób abym mógł mieć moją szarfę.

Każdy z nas ma taką swoją szarfę której utrzymanie kosztuje go gmach cierpienia.

Toteż ja właśnie pisałem: nie można biernie się nimi silić. Natomiast przeanalizować swoje odczucia i nie pozwolić, aby to one decydowały za racjonalne myślenie.

To na pewno. Od tego w ogóle bym zaczął, tyle że - jak już wiesz - na tym bym nie poprzestał.

Brak pozytywów potrafi zmotywować do pracy nad sobą.

Caleb, ty za to jesteś optymistą. Dobrze wiesz, że nie zawsze tak jest. Gdyby tak było to poradnie psychologiczne by nie istniały. Brak pozytywów jednych motywuje a innych doprowadza do jeszcze większej rozpaczy.

Natomiast nieprzyjemne doświadczenia mają przydatny rozdźwięk, gdyż uczą, czego należy unikać.

To samo. Gdyby ludzie wyciągali 100% nauki ze wszystkich poniesionych porażek, to mieszkalibyśmy w raju. Czasami muszą minąć całe dziesięciolecia żeby człowiek czegoś się nauczył, a niektórzy w kółko powtarzają te same błędy prowadzące do cierpienia, niczego się nie ucząc.
 

1699850

Chadzam sam, bez stada. Tak lubie, to mi odpowiada
Dołączył
8 Listopad 2006
Posty
6 585
Punkty reakcji
107
Wiek
37
Miasto
54.5°, 17.7°
Maver napisał:
Jeśli powiem, że w lodówce niedłuo zabraknie mi jedzenia i trzeba będzie iść po zakupy, to nie jest to pesymistyczna wersja, tylko dokonanie pewnej obserwacji - wyciągnięcie wniosku na podstawie dostępnych danych. Kiedy mówię, że pozytywne emocje nie są trwałe i prędzej czy później mijają, to również określam pewną ich cechę. Proszę cię, nie przypisuj mi pesymizmu. Ani optymizmu. smile.gif

Rzecz w tym właśnie, że emocje są zmienne i to z minuty na minutę. Aby podtrzymać pozytywne odczucia trzeba się ciągle wysilać. Ten wysiłek również jest cierpieniem.

Nie jestem pewien czy aby źle do tego nie podchodzisz... Czytając twoje słowa można dojść do wniosku, że zło tkwiące w "pozytywnych" emocjach to w zasadzie - uzależnianie się od nich.

Jeśli twierdzić, że "pozytywne" emocje są złe, ponieważ kiedyś miną i będziemy tego żałować, to równie dobrze należało by unikać... dobrego jedzenia, wszelkich wrażeń estetyczno artystycznych i ogólnie wszelkich "pozytywnych" kontaktów ze światem.
Nieszczęście o którym piszesz pojawi się tylko wtedy, gdy od danego bodźca będziemy uzależnieni.

Dlatego mówię, że pozytywne emocje powodują cierpienie nie tylko kiedy za nimi tęsknimy ale także wtedy kiedy do nich dążymy, oraz nawet wtedy kiedy trwają, ponieważ w głębi mamy świadomość, że one miną. Nietrwałość stanów emocjonalnych jest tu kluczowa. Gdyby nie ona - nie pisałbym tego.
Wszystko to uzależnienia.
Cierpienie to moim zdaniem zawsze - utrata czegoś, od czego jesteśmy uzależnieni. Intensywnośćcierpienia jest również wprost proporcjonalna do stopnia uzależnienia.

Pozbyć się cierpienia, to według mnie - pozbyć się uzależnień, a nie odcinać się od świata i od bodźców związanych z naszym życiu na nim.

BTW.
Historia mnicha świetna!
 

Maver

Głęboko wierzący ateista
Dołączył
24 Listopad 2006
Posty
1 579
Punkty reakcji
3
Wiek
39
Miasto
Szczecin
Nie jestem pewien czy aby źle do tego nie podchodzisz... Czytając twoje słowa można dojść do wniosku, że zło tkwiące w "pozytywnych" emocjach to w zasadzie - uzależnianie się od nich.

Tzn. wydaje mi się, że ja właśnie o tym mówię. :)

Jeśli twierdzić, że "pozytywne" emocje są złe, ponieważ kiedyś miną i będziemy tego żałować, to równie dobrze należało by unikać... dobrego jedzenia, wszelkich wrażeń estetyczno artystycznych i ogólnie wszelkich "pozytywnych" kontaktów ze światem.

Ja mam taką teorię, o której nie mówię zbyt głośno, bo wiem, że jest ciężka do zrozumienia i dość niecodzienna. Mianowicie, pozbywając się wszelkich "pozytywnych kontaktów" ze światem - jak to ładnie ująłeś - nie pozostanie jakaś pustka bądź zobojętnienie, lecz dopiero wtedy pojawi się spokój, a ze spokoju zrodzi się radość nieuwarunkowana posiadaniem czegoś, bądź przeżywaniem czegoś. Żywię przekonanie, że ta zwykła radość którą przeżywamy w kontakcie z rzeczami lub zjawiskami które uważamy za wartościowe, nie jest prawdziwą radością, właśnie dlatego, że pojawia się tylko przy kontakcie z nimi. Jest taką "pół-radością". A...

Nieszczęście o którym piszesz pojawi się tylko wtedy, gdy od danego bodźca będziemy uzależnieni.

... i to jest logiczne dokończenie tego o czym mówię. Zatem w gruncie rzeczy nie mamy wcale różnych zdań. :)

Kurde, lubię z wami rozmawiać, chłopaki. Wtedy przeżywam taką... półradość. Bo jak nie mam czasu wejść na forum, to jestem zirytowany.

Wszystko to uzależnienia.
Cierpienie to moim zdaniem zawsze - utrata czegoś, od czego jesteśmy uzależnieni. Intensywność cierpienia jest również wprost proporcjonalna do stopnia uzależnienia.

Oraz zdobycie czegoś, czego byśmy nie chcieli. Posłużę się definicją buddyjską, bo wydaje mi się, że trafia w sedno:

Cierpienie rodzi się z rozdzielenia z tym co kochamy, oraz z połączenia z tym czego nienawidzimy.

Pozbyć się cierpienia, to według mnie - pozbyć się uzależnień, a nie odcinać się od świata i od bodźców związanych z naszym życiu na nim.

Nasza różnica zdań bierze się chyba z jakiejś bliżej nieokreślonej nieuwagi lub braku koncentracji, ponieważ ja się z tym zgadzam. Może po prostu mówimy inaczej o tym samym?
 
Do góry