Tak właśnie je dzielę, a przyjemne emocje nie muszą prowadzić do cierpienia. Ból sprawia ich brak, a nie one same w sobie. Ty od razu ropościerasz pesymistyczną wizję - że będzie tych bodźców brakowało i przejmą kontrolę.
Jeśli powiem, że w lodówce niedłuo zabraknie mi jedzenia i trzeba będzie iść po zakupy, to nie jest to pesymistyczna wersja, tylko dokonanie pewnej obserwacji - wyciągnięcie wniosku na podstawie dostępnych danych. Kiedy mówię, że pozytywne emocje nie są trwałe i prędzej czy później mijają, to również określam pewną ich cechę. Proszę cię, nie przypisuj mi pesymizmu. Ani optymizmu.
Rzecz w tym właśnie, że emocje są zmienne i to z minuty na minutę. Aby podtrzymać pozytywne odczucia trzeba się ciągle wysilać. Ten wysiłek również jest cierpieniem. Trzeba wypić, spotkać się ze znajomymi, pobrechtać się z czegoś, zjeść porządną pizzę, wtedy jest ok. Ale jest ok tak długo jak powtarzamy te działania, a one wymagają poświęcenia czasu i energii. Ten ciągły ruch w stronę przyjemnych doznań to jest cierpienie. Ta jedna chęć - chęć doznania rozkoszy - puszcza w ruch całą machinę cierpienia. Żeby mieć przyjaciół, trzeba dobrze wyglądać, nie śmierdzieć, być ładnie ubranym, więc trzeba mieć mieszkanie, pracę, itp. Żeby mieć na piwo i pizze, trzeba zarabiać, ale żeby sobie wyjechać na wycieczkę z przyjaciółmi przy których doznaje pozytywnych emocji trzeba więcej zarabiać, itd.
Ale tego już nie zauważamy.
Dlatego mówię, że pozytywne emocje powodują cierpienie nie tylko kiedy za nimi tęsknimy ale także wtedy kiedy do nich dążymy, oraz nawet wtedy kiedy trwają, ponieważ w głębi mamy świadomość, że one miną. Nietrwałość stanów emocjonalnych jest tu kluczowa. Gdyby nie ona - nie pisałbym tego.
Pozwól jeszcze, że przytoczę szybko opowieść o mnichu.
Pewien mnich nie miał nic, tylko swoją żebraczą miskę i szarfę którą się owiązywał w pasie. Ale myszy w nocy gryzły mu tą szarfę i co jakiś czas musiał kupować nową. Kupił więc sobie kota. Ale kot potrzebował mleka, więc kupił krowę. Ale krowa potrzebowała paszy, więc obsiał pole zbożem. Niestety sam nie był w stanie go uprawiać, więc zatrudnił ludzi. Nad ludźmi ktoś musiał sprawować kontrolę i mnich nie miał już czasu na medytację, więc wybudował sobie dom, gospodarstwo i poślubił żonę aby zajmowała się wszystkim. Któregoś dnia przyszedł do niego jego mistrz.
- Czy tu mieszka mój uczeń? - zapytał wchodząc do domu.
- Witaj, mistrzu. - pojawił się mnich.
- A co to ma wszystko znaczyć?
- Mistrzu, nie uwierzysz, ale to był jedyny sposób abym mógł mieć moją szarfę.
Każdy z nas ma taką swoją szarfę której utrzymanie kosztuje go gmach cierpienia.
Toteż ja właśnie pisałem: nie można biernie się nimi silić. Natomiast przeanalizować swoje odczucia i nie pozwolić, aby to one decydowały za racjonalne myślenie.
To na pewno. Od tego w ogóle bym zaczął, tyle że - jak już wiesz - na tym bym nie poprzestał.
Brak pozytywów potrafi zmotywować do pracy nad sobą.
Caleb, ty za to jesteś optymistą. Dobrze wiesz, że nie zawsze tak jest. Gdyby tak było to poradnie psychologiczne by nie istniały. Brak pozytywów jednych motywuje a innych doprowadza do jeszcze większej rozpaczy.
Natomiast nieprzyjemne doświadczenia mają przydatny rozdźwięk, gdyż uczą, czego należy unikać.
To samo. Gdyby ludzie wyciągali 100% nauki ze wszystkich poniesionych porażek, to mieszkalibyśmy w raju. Czasami muszą minąć całe dziesięciolecia żeby człowiek czegoś się nauczył, a niektórzy w kółko powtarzają te same błędy prowadzące do cierpienia, niczego się nie ucząc.