Witam. W pracy znajduję różne rzeczy. Czasem są to portfele. Do tej pory znalazłem 3.
W pierwszym było kilkadziesiąt złotych bez dokumentów. Podzieliliśmy się wtedy z moim dobrym kolegą, z którym akurat wtedy pracowałem.
W drugim były dokumenty, ale nie było pieniędzy. W ciągu kilkudziesięciu minut zgłosiła po niego właścicielka i była zmartwiona brakiem pieniędzy. Najprawdopodobniej ktoś wyjął pieniądze z portfela zanim my go znaleźliśmy.
Trzeci portfel znalazłem kilka dni temu. Od razu pochwaliłem sie koledze, z którym wtedy pracowałem, bo nie spodziewałem się, że aż takie będę miał z tym problemy. Gdy już wiedział, że go znalazłem, obejrzałem portfel bez jego obecności. Powiedziałem mu, że jest w nim komplet dokumentów i blisko 2000 zł. Jego decyzja była szybka: jeśli nikt się nie zgłosi, to kasę dzielimy, a dokumenty wysyłamy pocztą do właścicielki. Potem jeszcze on obejrzał dokumenty od samochodu. Stwierdził, że jeśli studentka jeździ 7-letnim samochodem, to na pewno nie jest biedna. Na koniec powiedział, żebym nikomu o tym nie mówił, nawet "starym" (czyli rodzicom). Wziąłem portfel do domu i na spokojnie go przejrzałem. Znalazłem kartę honorowego krwiodawcy, zezwolenie na pobranie narządów oraz kilka katolickich obrazków. Potem on jeszcze do mnie dzwonił trzy razy i zapewniał mnie, że sprawa przycichła, że nikt się nie zgłasza. Ja zaproponowałem, żebyśmy wzięli po 200 zł na głowę, a resztę oddali. Powiedział - moim zdaniem nawet całkiem słusznie - że minęło już tyle czasu, że teraz nawet głupio by było przynać się. Dodał też "znalezione nie kradzione". I cały czas powtarzał, żebym nikomu o tym nie mówił.
- Przyjęte jest u nas w firmie, że znaleziskami się dzielimy po połowie. Tylko ciekawe, czy on by się podzielił, gdyby znalazł 2000 zł.
- Czy być lojalnym wobec kolegi z pracy czy raczej wobec zupełnie obcej dziewczyny? Dodam, że to właściwie nie jest mój kolega. Po prostu przypadkowy koleś, z którym pracuję.
- Jeśli chodzi o nie mówienie nikomu o tej sprawie, to dałem mu się sterroryzować. Mam problem, bo nie mam z kim o tym porozmawiać i muszę szukać pomocy na forum internetowym. On wiedział, co robi, bo gdybym się poradził rodziców, to pewnie by kazali oddać. A on pewnie już wszystkim kumplom się pochwalił, że niedługo skapnie mu tysiączek od frajera z roboty.
- Boli mnie, że kasą muszę się podzielić akurat z tym gościem. Już zapowiedział, że kaska mu się przyda na wakacje. Sam ubiera się w ciuchy Nike, DC, Nervous. Pali papierosy, pije alkohol. Wolałbym podzielić się z innym kolegą, z którym znaleźliśmy pierwszy portfel. Tamten buduje dom i jemu pieniądze by się przydały - wydałby je rozsądnie, a nie przetańczył.
- Kiedyś oglałem film, w którym bezdomny znajdował różne rzeczy i mówił, że jeśli ktoś je zgubił, to znaczy, że nie jest godzien, by je mieć. To takie głupie usprawiedliwianie się.
- Z jednej strony chciałbym oddać pieniądze, ale wiem, że jeśli nie oddam, to dostanę połowę. To jest kusząca perspektywa.
- Czy to, że "na biednego nie trafiło" jest jakimkolwiek usprawiedliwieniem?
- Czy "znalezione nie kradzione" jest jakimkolwiek usprawiedliwieniem? Ale jeśli znam jej nazwisko, adres i mam możliwość oddania zguby, a z premedytacją tego nie robię, to tak jakbym ukradł?
- Wpadłem też na pomysł, żeby dziewczynę znaleźć na fejsie i powiedzieć, że mamy jej portfel i żeby się zgłosiła, ale nie mówiła, że jej dałem cynk. Wtedy byśmy oddali. Czy to jest głupi pomysł?
- Czy może lepiej pojechać do tej dziewczyny do domu? To jest drugi koniec Polski, ale będzie przygoda.
W pierwszym było kilkadziesiąt złotych bez dokumentów. Podzieliliśmy się wtedy z moim dobrym kolegą, z którym akurat wtedy pracowałem.
W drugim były dokumenty, ale nie było pieniędzy. W ciągu kilkudziesięciu minut zgłosiła po niego właścicielka i była zmartwiona brakiem pieniędzy. Najprawdopodobniej ktoś wyjął pieniądze z portfela zanim my go znaleźliśmy.
Trzeci portfel znalazłem kilka dni temu. Od razu pochwaliłem sie koledze, z którym wtedy pracowałem, bo nie spodziewałem się, że aż takie będę miał z tym problemy. Gdy już wiedział, że go znalazłem, obejrzałem portfel bez jego obecności. Powiedziałem mu, że jest w nim komplet dokumentów i blisko 2000 zł. Jego decyzja była szybka: jeśli nikt się nie zgłosi, to kasę dzielimy, a dokumenty wysyłamy pocztą do właścicielki. Potem jeszcze on obejrzał dokumenty od samochodu. Stwierdził, że jeśli studentka jeździ 7-letnim samochodem, to na pewno nie jest biedna. Na koniec powiedział, żebym nikomu o tym nie mówił, nawet "starym" (czyli rodzicom). Wziąłem portfel do domu i na spokojnie go przejrzałem. Znalazłem kartę honorowego krwiodawcy, zezwolenie na pobranie narządów oraz kilka katolickich obrazków. Potem on jeszcze do mnie dzwonił trzy razy i zapewniał mnie, że sprawa przycichła, że nikt się nie zgłasza. Ja zaproponowałem, żebyśmy wzięli po 200 zł na głowę, a resztę oddali. Powiedział - moim zdaniem nawet całkiem słusznie - że minęło już tyle czasu, że teraz nawet głupio by było przynać się. Dodał też "znalezione nie kradzione". I cały czas powtarzał, żebym nikomu o tym nie mówił.
- Przyjęte jest u nas w firmie, że znaleziskami się dzielimy po połowie. Tylko ciekawe, czy on by się podzielił, gdyby znalazł 2000 zł.
- Czy być lojalnym wobec kolegi z pracy czy raczej wobec zupełnie obcej dziewczyny? Dodam, że to właściwie nie jest mój kolega. Po prostu przypadkowy koleś, z którym pracuję.
- Jeśli chodzi o nie mówienie nikomu o tej sprawie, to dałem mu się sterroryzować. Mam problem, bo nie mam z kim o tym porozmawiać i muszę szukać pomocy na forum internetowym. On wiedział, co robi, bo gdybym się poradził rodziców, to pewnie by kazali oddać. A on pewnie już wszystkim kumplom się pochwalił, że niedługo skapnie mu tysiączek od frajera z roboty.
- Boli mnie, że kasą muszę się podzielić akurat z tym gościem. Już zapowiedział, że kaska mu się przyda na wakacje. Sam ubiera się w ciuchy Nike, DC, Nervous. Pali papierosy, pije alkohol. Wolałbym podzielić się z innym kolegą, z którym znaleźliśmy pierwszy portfel. Tamten buduje dom i jemu pieniądze by się przydały - wydałby je rozsądnie, a nie przetańczył.
- Kiedyś oglałem film, w którym bezdomny znajdował różne rzeczy i mówił, że jeśli ktoś je zgubił, to znaczy, że nie jest godzien, by je mieć. To takie głupie usprawiedliwianie się.
- Z jednej strony chciałbym oddać pieniądze, ale wiem, że jeśli nie oddam, to dostanę połowę. To jest kusząca perspektywa.
- Czy to, że "na biednego nie trafiło" jest jakimkolwiek usprawiedliwieniem?
- Czy "znalezione nie kradzione" jest jakimkolwiek usprawiedliwieniem? Ale jeśli znam jej nazwisko, adres i mam możliwość oddania zguby, a z premedytacją tego nie robię, to tak jakbym ukradł?
- Wpadłem też na pomysł, żeby dziewczynę znaleźć na fejsie i powiedzieć, że mamy jej portfel i żeby się zgłosiła, ale nie mówiła, że jej dałem cynk. Wtedy byśmy oddali. Czy to jest głupi pomysł?
- Czy może lepiej pojechać do tej dziewczyny do domu? To jest drugi koniec Polski, ale będzie przygoda.