O! Wybaczam - nie myślę o tobie źle, nie wałkuję swojej krzywdy, nie próbuję się mścić, nie wypominam, zwracam się do ciebie z szacunkiem, wysyłam ci życzenia na imieniny, nie mówię o tobie źle.
Ale czy kontynuuję związek - to inna sprawa. Inaczej jest, gdy mamy "chodzenie" inaczej - wieloletnie narzeczeństwo, inaczej - małżenstwo z dziećmi. Przy wieloletnim związku może warto zainwestować miesiące/lata w akceptację sytuacji, terapię, pogodzenie się z faktem. Bo to że ja chcę, zeby było jak dawniej nie znaczy, że to jest możliwe. Czy chęć utrzymania związku będzie silniejsza niz brak zaufania, utrata poczucia bezpieczeństwa, utrata poczucia wlasnej atrakcyjności a nawet wstręt fizyczny. Każdy reaguje inaczej. Hipokryzją byłoby wybaczenie i ukrywanie złych emocji. A wybaczenie też potrzebuje czasu. Jestem katoliczką - ale nie jestem automatem. Mogę otworzyć się na możliwość wybaczenia: nie mścic się, nie podgryzać, nie nakręcać sama siebie rozważaniem o swoim nieszczęściu i podłości zdradzacza. Gdy emocje opadną, gdy poradzę sobie z nimi - prawdopodobnie wybaczę. Gdy emocje wyprę (bo wewnętrzny głosik piszczy: no wybacz, no wybacz, no, szybciej, bo to nie po chrześcijańsku) - będzie to nieuczciwe. Gdy będę udawać miłość - której po zdradzie już nie ma - będzie to także nieuczciwe.
Myślę, że trzeba zrobić tyle, ile można - przede wszystkim nie nienawidzić. I tu kończy się religia, zaczyna psychologia. Powrót do stanu wyjściowego to długa i intensywna praca obu stron.