Dobra, zostawmy kwestię pana Rysia Dawkinsa. Jedni częściowo podzielają jego zdanie inni je negują i niech tak pozostanie.
Chciałbym jednak poruszyć kwestię obecnego sensu istnienia systemów religijnych. Generalnie większość z nich skupia się wokół określonych instytucji, czerpiących zysk kosztem wierzących. Wierzących pozyskują ingerując w ich życie wcześnie, kiedy są jeszcze słabi i mało świadomi sensu wiary, kiedy łatwo wpoić im ideologię, trudną do późniejszego odrzucenia, ze względu na strach przed poważnymi konsekwencjami (wszelkie wizje piekła/potępienia).
Byłem ostatnio w kościele, na mszy z udziałem dzieci przygotowywanych do komunii i ksiądz zadawał dzieciom rozmaite pytania. Na większość pytań, w których chodziło o osobę, dzieci odpowiadały: Jezus Chrystus (nawet gdy poprawną odpowiedzią była mama, dziadek czy piekarz). Uświadomiłem sobie wtedy, że najmłodszym wiara nie jest do niczego potrzebna, nie rozumieją jej, nie czują potrzeby głębszych rozmyślań nad istotą wszechrzeczy. Natomiast ich naturalną ciekawość świata można zaspokoić stopniową edukacją i rozbudzaniem jej tak, by chciały wiedzieć więcej, by chciały dalej się edukować. Prymitywne wytłumaczenie dziecku takich zagadnień jak pochodzenie człowieka, życie społeczne czy moralność, spłyca je. Dziecko nie będzie czynić drugiemu źle nie dlatego że będzie potrafiło wyobrazić sobie co ten drugi czuje, tylko ze strachu przed potępieniem. Nie będzie świadome moralności w odniesieniu do funkcjonowania w społeczeństwie, tylko w odniesieniu do kodeksu Biblijnego (tak ma być bo Bóg tak powiedział, koniec, kropka).
Innego razu, będąc w kościele, miałem okazję słuchać listu od jakiegoś biskupa. Zazwyczaj słucham księdza uważnie, gdyż rzadko bywam w kościele i ciekawi mnie co takiego ma on swoim parafianom do przekazania. Jednak ten list tak mnie znudził, że przestałem go słuchać, tylko tępo wpatrywałem się w księdza i zacząłem rozmyślać: jak to możliwe, że człowiek z krwi i kości, taki jak każdy inny, może być uważany za łącznika między Bogiem a ludźmi, może mieć taki posłuch wśród mas, a wręcz władzę nad tym, co inni mają myśleć. I wtedy przypomniałem sobie jak ten wcześniejszy ksiądz opowiadał dzieciom, że tak niewielu decyduje się na zostanie księżmi (napomknął coś o posługach kobiecych, żeby dziewczynki nie poczuły się zupełnie pominięte), że miło byłoby gdyby któryś z chłopców wybrał tę drogę edukacji, że powołaniu trzeba pomóc itp. Temat przeszedł na miejsce nauczania przyszłego kleru - seminaria duchowne. Jeden chłopczyk zadał pytanie w stylu: a co się w tym seminarium robi? No i ksiądz mu odpowiedział zgodnie z prawdą: przyszli księża mieszkają tam razem i zajmują się następującymi rzeczami: po wstaniu z łóżka modlitwa, potem nauka, modlitwa, obowiązki (sprzątanie, gotowanie, pranie), modlitwa, czas wolny i modlitwa przed snem.
Dotarło do mnie wtedy, że w sumie to ten człowiek czytający wtedy list, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Miał niezbyt ciekawą młodość, może być sfrustrowany wiecznym brakiem bliskości z kobietą, dużą część życia spędził na recytowaniu formułek, a jednocześnie jest niebywałym autorytetem dla rzeszy ludzi. Wierni wyznają mu swoje złe uczynki, proszą o wyznaczenie pokuty, wierzą że to co mówi jest właściwe. Pomyślałem: przecież sam mógłbym ukończyć seminarium duchowne, by móc stawać przed ołtarzem i transformować chleb w ciało i wino w krew Chrystusa. Wystarczyłoby, żebym dużo się modlił i zgłębił arkana teologii, aby posiąść taką władzę. Jednak po głębszym zastanowieniu stwierdziłem, że nie mógłbym wmawiać ludziom czegoś, czego sam nie wiem na pewno, nie mógłbym wysłuchiwać ich grzechów i wyznaczać za nie kary, jakoby pośrednicząc między grzesznikiem a Bogiem, w końcu nie mógłbym dawać im do zjedzenia opłatka, mówiąc że to ciało Chrystusa. Nie dałbym rady, bo patrząc na te twarze bez wyrazu, śpiewające monotonnym głosem wzniosłe pieśni, recytujące wyuczone formułki bez prób zrozumienia ich treści, czułbym się jak hipokryta albo zwyczajnie wybuchnąłbym w końcu obłąkańczym śmiechem.
Księża zatem muszą być osobami o ogromnej sile woli i poczuciu humoru jednocześnie aby taki ciężar unieść. Poniżej dowód na to, że miewają jednak chwile słabości:
http://www.youtube.com/watch?v=iAuTSlQ1ybw
Podałem przykład KrK, lecz większość wyznań ma swoich hierarchów i przepisy. Układ ten przypomina mi politykę, tyle że polityków wybiera naród, a hierarchowie duchowi wybierają siebie nawzajem.