Wychowywanie w wierze przez rodziców,czy babcie,dziadków, wujków,trudno nazywać nawracaniem.
Wychowywanie tak. To coś innego. To coś gorszego niż próby nawracania. Ochrzczenie dziecka zanim osiągnie świadomość i będzie potrafiło samo decydować za siebie powinno być uznane za grzech. W końcu Chrystus miał już swoje lata, gdy poszedł nad Jordan, prawda? A dziecko? Nie. Chrzest ma przegonić efekt grzechu pierworodnego - w takim razie ludzie żyjący przed Chrystusem lub przedstawiciele innych wyznań nie mają wstępu do Edenu? Nawracanie ma to do siebie, że pozostawia wybór (oczywiście pomijam sytuacje rodem ze średniowiecza i nowożytności). Wychowanie w wierze nie daje wyboru, i gdy ktoś wiarę odrzuci jest mu to wypominane, że nie może być przecież niewierzący, skoro został ochrzczony i tak wychowany.
Z nawracaniem mamy do czynienia,kiedy robią to ludzie obcy.
Dlaczego tylko obcy?
Czy szkoła zajmuje się nawracaniem ? Raczej nie ,przynajmniej ja się z tym nie spotkałem.Osoby,które nie chodziły na religię nie były do niej zmuszane,ba nawet nie były w jakiś sposób zachęcane.
Racja, nie zajmuje się tym. Szkoła z reguły zakłada, że każdy, kto nie przyniósł papierka, jest katolikiem. Oczywiście świadomie wiedzą, że nie każdy nim jest, ale wolą przemilczeć tę kwestię. Fakt faktem, jakoś nigdy nie byłem zmuszany do tego, by chodzić na religię. Ani przez nauczycieli, ani przez księdza. Jedynie wychowawczyni coś tam narzekała, że mógłbym choć raz zajść na religię, bo jest sporo nieobecności, a od jakiejś tam liczby zachowanie leci w dół (teoretycznie). Ksiądz natomiast jedynie stwierdzał, że w końcu się pojawiłem, a potem zaczynał jęczeć, żeby nie chodzić na papierosa do parku przez jego plebanię (tamtędy było najszybciej). Nie czepiał się też, że nie mówię pacierza razem z resztą przed i po zajęciach. Zwyczajnie wstawałem i czekałem, aż skończą. Jedyne niemiłe sytuacje związane z moją niewiarą miały styczność z polonistką, która nie życzyła sobie, bym choć raz wymówił nawet słowo "Bóg". W innych szkołach nie wiem jak jest. U mnie nawracania nie było. Jedynie te nieprzyjemności na polskim, które zawsze skutkowały poprawkami.
Jeśli chodzi o kościół,to nikt nikogo nie zmusza do przychodzenia na mszę,czytania prasy katolickiej lub oglądania telewizji Trwam,czy słuchania Radia Maryja.Tutaj mamy do czynienia z propagowaniem katolicyzmu,ale trudno aby było odwrotnie i proponowano ateizm.
Z tymi dyrdymałami odnoście Radia Maryja się ciągle spotykałem w pewnej parafii, gdy tam chodziłem na mszę. To wszystko jest kwestią podejścia proboszcza - nie ma reguły. Zmuszania też nie ma do chodzenia na msze, jednak są pewnego rodzaju "zachęcenia", gdy ksiądz chodzi po kolędzie w postaci "a Ciebie to ja dawno w kościele nie widziałem". Jednak mnie już nie ma w tym dniu w domu, dopóki ksiądz sobie nie pójdzie i nikomu już to nie przeszkadza.
Ateizm był proponowany przez rząd komunistyczny. Polecanie go w kościele raczej jest nielogiczne.
Jeśli chodzi o stosunki miedzyludzkie to czasami zdarza się,że ktoś chce kogoś przekonać do swojego,ale działa to w obydwie strony.
Zgadza się. Chrześcijanin powie, by wierzyć w Boga, ateista, by w niego nie wierzyć. Każdy będzie podawał argumenty, które rzadko będą słyszane przez drugą stronę.
Jak często słyszę z ust mojej babci, to za komuny radio i telewizja miała ten przywilej,że mogła propagować ateizm.A wyboru wtedy nie było,gdyż był tylko jeden program.Mówiono wtedy,że człowiek niewierzący to osoba bardziej świadoma,że należy walczyć z ciemnotą i zacofaniem.
Przywilej, czy obowiązek?
Oczywiście, ta forma komunizmu, która w PRL istniała, rzeczywiście była bardzo postępowa
Teraz człowiek słysząc słowo "komunizm" myśli sobie o syfie, jaki miał miejsce. Żałosne. Podziękujmy za to Leninowi.