sophie, czy uważasz, że jesteś w stanie posiąść tyle wiedzy, aby całkowicie się zaspokoić i powiedzieć sobie: wypracowałam ideał i jestem spełniona? Wątpię.
Tak samo jest z wierzącymi. Wierzą, ale mało który z nich ma tej wiary tyle, by na tym poprzestać. Wszyscy wierzą i szukają nawet jeśli im się wydaje,że już znaleźli.
Wiedzy łaknie się więcej i więcej (choć może nie każdy).Z wiarą jest podobnie
No widzisz. Czyli znalazłaś kolejną cechę wspólną między religią a kultem nauki.
A poza tym, co w tym złego? Taka postawa zapewnia rozwój. W przypadku nauki jest to oczywiste. Jeśli chodzi o religię to przecież człowiek także w ciągu życia się zmienia, dorasta, nabywa nowych doświadczeń i wtedy jego wiara też ewoluuje/zanika/rozbudza się [niepotrzebne skreślić]. Moim zdaniem jest to naturalny proces, bardzo potrzebny zresztą.
To,że pan szpak123 mnie atakuje, jakbym była zażartą w boju katoliczką - to normalne. Ale Tobie Sophie wyjaśnię, że jestem agnostyczką.
Ależ ja Cię nie atakuję!
Po prostu chciałam Ci dokładnie wyjaśnić mój punkt widzenia. Chociaż przyznaję, poczułam się trochę oceniona i zaszufladkowana Twoim podsumowaniem:
"Marne".
Czytuję Biblię, religijne źródła, książki naukowe, rozwijam się, poszerzam wiedzę, ale cóż z tego? Nie skłaniam się ku jakiejkolwiek ze stron. I znowu scio me nihil scire. Po prostu nie potrafię sama siebie ograniczyć.
To bardzo dobrze dla Ciebie. Jednak mój umysł potrzebuje pewnego rodzaju uporządkowania. Więc założyłam sobie, że prawdziwe jest tylko to co można zbadać, dotknąć, udowodnić. Zawracanie sobie głowy innymi sprawami jest trochę bez sensu, bo nie daje żadnych doraźnych korzyści.
Przyznaję, kiedyś także wierzyłam w jakiegoś tam boga i ta wiara dawała mi oparcie, nadzieję, poczucie bezpieczeństwa, ale potem przestało mnie to zadowalać, bo zwyczajnie brakowało jego istnieniu racjonalnego potwierdzenia lub chociażby maleńkiej szansy, by to racjonalne potwierdzenie w najbliższym czasie znaleźć. Więc jak już ktoś wyżej wspomniał, równie dobrze mogłabym sobie wierzyć w trole i krasnoludki. Miałoby to takie samo uzasadnienie jak wiara w boga - czyli żadne a co za tym idzie, byłoby całkowicie bezwartościowe i nie wnosiło niczego konkretnego, na czym mogłabym realnie oprzeć swój świat.
Dlatego wolę wierzyć w coś co daje mi rzeczywiste możliwości udoskonalenia mojego [i nie tylko] życia: tutaj, teraz, zaraz. Jeżeli ktoś mi kiedyś udowodni, że Bóg istnieje to też zacznę wierzyć w jego siłę i moc
Ale wątpię, że to się kiedyś stanie.
Może i trochę ogranicza to moje przeżycia duchowe, ale przynajmniej wiem na czym stoję
P.S. Teraz mnie taka refleksja naszła.. Jak to jest możliwe, że ludzi, którzy wierzą w krasnoludki [lub nie daj boże je widzą!] uznaje się za wariatów a ludzi, którzy wierzą i widzą Boga - za świętych?
Ludzkość jest doprawdy irracjonalna.