Cześć, chciałbym się z Wami podzielić moją historią. Spróbuję zacząć od początku..
Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu w piaskownicy. Moją ulubioną zabawką wówczas był wóz strażacki, więc jako dziecko chciałem go cały czas trzymać przy sobie(...)
Dobra, po zastanowieniu przejdę do rzeczy. Jestem obecnie w trwałym związku (od 4 miesięcy) z dziewczyną starszą ode mnie o 2 lata. Dla mnie to oznacza Liceum, dla niej już studia. Studiuje dziennie, więc z czasem przeznaczonym dla mnie bywa różnie. Nasze plany zajęć nie do końca ze sobą współgrają, to sprawia nam przykrość co jakiś czas. I w zasadzie to regularnie.
Tęsknota potrafi naprawdę dać w kość, kiedy któreś z nas wieczór spędza na obserwowaniu fusów w herbacie przez refleksy załamującego się światła na łzach we własnych oczach. Ma zielone oczy. Z żółtymi otoczkami dokoła kocich źrenic. Cała jest kocia. Zupełnie jak Jennifer Connelly (ta "Marion z Requiem Dla Snu").
Ja jestem ćpunem. To chyba niedobrze, ale nie mogę znaleźć potwierdzenia tej tezy w rzeczywistości. Tylko bezmyślny powtarzany przez innych slogan. Ale nie o tym..
Wie sporo o mojej przeszłości, ale w obrazie mojej teraźniejszości ma braki. To moja zasługa/ujma (niepotrzebne skreśl, I'm confused). Ale ukrywam tylko prochy. Zanim nasz związek wystartował pełną parą przyjaźniliśmy się dosyć długo. Lecz nigdy zwyczajnie. Jak ją tylko zobaczyłęm, było w niej coś znajomego. Znajomego w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jakbyśmy coś dzielili, jakbyśmy mieli wspólny sekret. Nie wiem, czemu. Po prostu tego chciałem. Z drugiej strony była wtedy dziewczyną mojego przyjaciela. Nieważne, już nie..
Można o mnie powiedzieć, że jestem troskliwym, kochającym, ciepłym, silnym facetem, ale na pewno nie tolerancyjnym. Mam tu na myśli jedną konkretną cechę: jestem zazdrosny. Przystawianie się do mojej dziewczyny wywołuje u mnie silną agresję, na pewno nie do końca normalną. Nie jestem też paranoikiem, nie, nie pomyślcie tak. To defekt, ale nie choroba. Nie rośnie, ale też nie maleje. Nie jestem ideałem. A telewizja kłamie.
Te szczątki informacji, próba opisu nas jako duetu grającego w rytm jakiejś piosenki o miłości (niech to będzie coś Michaela Jacksona) to okoliczności. Ale to okoliczności czynią sytuację, prawda?
Przez chwilę zwątpiłem, do czego zmierzam. Słowa zniekształcają myśli.
Czasem czuję obojętność, czasem strach, czasem szczęście i beztroskę. Najbardziej lubię to.. pierwsze.
I tylko to sieje zwątpienie. Całe życie patrzyłem na świat przez pryzmat krwistoczerwonych wzruszeń jednym okiem, drugim realne szare barwy poddawane suchym kalkulacjom i rachunkowi prawdopodobieństwa. To mi pomagało żyć wspaniale. Problem powstał dopiero teraz, gdy w mojej głowie coraz częściej gości wizja.. oświadczyn. Tak osobliwa i intymna, piękna i szczęśliwa.
Tak zobowiązująca. Oskarowa scena.. nie mam pojęcia skąd się wzięła.
Jak? Jak człowiekowi takiemu jak ja ma udać się związać z nią na zawsze? Jak podjąć decyzję i jak przy niej trwać? Nigdy wcześniej bym nie zadał tego pytania. Czy to krok w dobrą stronę?
Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu w piaskownicy. Moją ulubioną zabawką wówczas był wóz strażacki, więc jako dziecko chciałem go cały czas trzymać przy sobie(...)
Dobra, po zastanowieniu przejdę do rzeczy. Jestem obecnie w trwałym związku (od 4 miesięcy) z dziewczyną starszą ode mnie o 2 lata. Dla mnie to oznacza Liceum, dla niej już studia. Studiuje dziennie, więc z czasem przeznaczonym dla mnie bywa różnie. Nasze plany zajęć nie do końca ze sobą współgrają, to sprawia nam przykrość co jakiś czas. I w zasadzie to regularnie.
Tęsknota potrafi naprawdę dać w kość, kiedy któreś z nas wieczór spędza na obserwowaniu fusów w herbacie przez refleksy załamującego się światła na łzach we własnych oczach. Ma zielone oczy. Z żółtymi otoczkami dokoła kocich źrenic. Cała jest kocia. Zupełnie jak Jennifer Connelly (ta "Marion z Requiem Dla Snu").
Ja jestem ćpunem. To chyba niedobrze, ale nie mogę znaleźć potwierdzenia tej tezy w rzeczywistości. Tylko bezmyślny powtarzany przez innych slogan. Ale nie o tym..
Wie sporo o mojej przeszłości, ale w obrazie mojej teraźniejszości ma braki. To moja zasługa/ujma (niepotrzebne skreśl, I'm confused). Ale ukrywam tylko prochy. Zanim nasz związek wystartował pełną parą przyjaźniliśmy się dosyć długo. Lecz nigdy zwyczajnie. Jak ją tylko zobaczyłęm, było w niej coś znajomego. Znajomego w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jakbyśmy coś dzielili, jakbyśmy mieli wspólny sekret. Nie wiem, czemu. Po prostu tego chciałem. Z drugiej strony była wtedy dziewczyną mojego przyjaciela. Nieważne, już nie..
Można o mnie powiedzieć, że jestem troskliwym, kochającym, ciepłym, silnym facetem, ale na pewno nie tolerancyjnym. Mam tu na myśli jedną konkretną cechę: jestem zazdrosny. Przystawianie się do mojej dziewczyny wywołuje u mnie silną agresję, na pewno nie do końca normalną. Nie jestem też paranoikiem, nie, nie pomyślcie tak. To defekt, ale nie choroba. Nie rośnie, ale też nie maleje. Nie jestem ideałem. A telewizja kłamie.
Te szczątki informacji, próba opisu nas jako duetu grającego w rytm jakiejś piosenki o miłości (niech to będzie coś Michaela Jacksona) to okoliczności. Ale to okoliczności czynią sytuację, prawda?
Przez chwilę zwątpiłem, do czego zmierzam. Słowa zniekształcają myśli.
Czasem czuję obojętność, czasem strach, czasem szczęście i beztroskę. Najbardziej lubię to.. pierwsze.
I tylko to sieje zwątpienie. Całe życie patrzyłem na świat przez pryzmat krwistoczerwonych wzruszeń jednym okiem, drugim realne szare barwy poddawane suchym kalkulacjom i rachunkowi prawdopodobieństwa. To mi pomagało żyć wspaniale. Problem powstał dopiero teraz, gdy w mojej głowie coraz częściej gości wizja.. oświadczyn. Tak osobliwa i intymna, piękna i szczęśliwa.
Tak zobowiązująca. Oskarowa scena.. nie mam pojęcia skąd się wzięła.
Jak? Jak człowiekowi takiemu jak ja ma udać się związać z nią na zawsze? Jak podjąć decyzję i jak przy niej trwać? Nigdy wcześniej bym nie zadał tego pytania. Czy to krok w dobrą stronę?