sewanna napisał:
Właśnie obecnie kobieta,która chce zaistnieć w polityce musi mieć sto razy większą siłę przebicia niż każdy nawet nie zbyt wybitny facet w tym względzie.
Nieuprawniona teza. Pomijając, że logicznie nie ma sensu, osobiście znam przynajmniej jedną kobietę-polityka, która nie musiała mieć sto razy większej siły przebicia by mieć setną część tej siły przebicia. Po prostu ma się taką siłę przebicia... jaką się ma. Wspomniana kobieta chciała i wpływała na decyzje instytucji, w których funkcjonowała osiągają spektakularne efekty. Czy jako kobieta masz mniej do powiedzenia? Nie. Czy jako kobiecie jest Ci trudniej przekonać otoczenie, by Cię poparło? Nie. Twoja teza nie pasuje mi w ogóle do rzeczywistości. Odnośnie zaś możliwości wprowadzania zmian przez świeżo włączonych do partii polityków - jest niezależna od płci i znikoma, to jasne. Myślisz, że gdyby Twoja kuzynka była Twoim kuzynem to nagle wszyscy zaczęliby się
jej go słuchać? Nic z tych rzeczy.
Warte odnotowania jest jednak, że kobieta zachowująca się jak mężczyzna może osiągać mniej, niż kobieta, która nikogo nie udaje i niczego nie musi udowadniać, jest naturalna. Naturalność jest w cenie. Spójność przekonuje. Inaczej więc będzie funkcjonowała kobieta, a inaczej mężczyzna. Kto nie zechce tego zrozumieć i wykorzystać, będzie sam sobie winien. Podobnie jak masywny bokser szukający uparcie swej szansy w szybkości, czy słaby bezrefleksyjnie stawiający na siłę. Jest to również w określonych okolicznościach zwyczajnie śmieszne. Generalnie udawanie kogoś, kim się nie jest stawia człowieka w złym świetle, daje sygnał niepewności siebie, świadomości własnej niższości - takie sygnały nie pozostają zwykle bez odzewu - wykorzystania zaprezentowanej słabości.
Feldmarszałek_Duda napisał:
Ale na miłość Boską, ja nie wprowadzam różnic w wartościowaniu tych uzdolnień. Uważam, że są one różne, ale warte tyle samo.
Aby porównać wartości z założeniem uzyskania tego rezultatu należałoby tutaj włączyć jakąś metodę oceny... i to nie pierwszą lepszą z brzega, ale taką, która da nam jednakowe wyniki dla obydwu przypadków "uzdolnień". Pytanie o celowość wydaje się być na miejscu - nie potrzebujemy do niczego, prócz poprawności politycznej, stwierdzać czegokolwiek w materii abstrakcyjnie ujętej wartości uzdolnień(teoretycznie jest zawsze równa 0 - po co uzdolnienia, gdy nie bierzemy przez pryzmat zastosowań?). Słowem - jest to niepotrzebne.
Iron Duke napisał:
Jeśli udowodnisz, że posiadaczy blond włosów oddziela od innych ludzi bariera gentyczna porównywalna z tą, między ludźmi a szympansami, wtedy zgoda. Muszą mieć zagwarantowane miejsca w Parlamencie.
Taka bariera genetyczna dzieli np. ludzi i szympansy. Nie widzę więc powodów, by nie oddać im części mandatów poselskich. Losowość decyzyjna miałaby niewielkie szanse zaszkodzić, a być może inicjatywy czysto propagandowe(skazane na porażkę w głosowaniu ale wprowadzane jako "Patrz mój ludu, oto
chcieliśmy uczynić to i owo") nieco by się przerzedziły. Może nawet legislatura zostałaby... ustabilizowana. Już na poważnie - kryterium różnicy genetycznej jest arbitralnie postawione, nie ma powodu by uznać je za jedynie słuszne.
Parytety zaś kłócą się i z wolnością gospodarczą i z demokracją, podobnie jak bezmyślne stawianie tamy na dużej rzece skończą się wypaczeniami i poszukiwaniem obejść, np. zatrudnianiem kobiet jako fikcyjnych członków rad czy zarządów, aby osiągnąć okolice 50% i mieć spokój. Tworzenie tej klasy prawa doskonale przestudiowały USA w pierwszej połowie XX wieku, mówię o zakazie obrotu alkoholem, który na przestrzeni lat obowiązywania przyniósł znacznie więcej wypaczeń, aniżeli pożądanych skutków.
Reasumując: Równouprawnienie zawodowe kobiet - tak, żyjemy w świecie demokracji, więc odwołajmy się do wolności wyboru. Tak jak równością jest to, że wszyscy głosujemy wedle uznania, tak wolnością jest prawo równo opisujące reguły zawierania umów o pracę niezależnie od płci. W szczególności jest to istotne dlatego, że prawa "kobiet" zwykle działają przeciw nim, czyniąc z nich mniej wydajnych pracowników wbrew ich woli. Socjalizm tak ma - zwykle sam wzmacnia problemy, które miał rozwiązać.