Lorellai napisał:
Chwilami czułam się na żywo z nim cudownie, chwilami znowu żałowałam że go poznałam bo ranił mnie właśnie tym, że czułam się przy nim jak pod babilonem (brak porozumienia, jakbyśmy mówili dwoma różnymi językami)
Przeczytaj sobie, co na początku mówiłaś - że wasz związek był idealny... ot, czasami się kłóciliście, ale to przecież normalne, a poza tym wszystko było perfekcyjnie. Porównaj to z tym, co piszesz teraz. Widzisz różnicę w tym jak na to patrzysz? Na pewno. Wiesz, z czego bierze się ta różnica? Z tego, że powolutku spadają Ci z oczu różowe okulary i zaczynasz patrzeć na wszystko nie przez pryzmat idealizacji podyktowanej zakochaniem, ale realistycznie - dostrzegając to, co faktycznie tam było. Wcześniej pewnie też pewne rzeczy dostrzegałaś, ale Twoje uczucia oślepiały Cię na tyle, że momentalnie wypierałaś te rzeczy z pamięci i nie zwracałaś na nie uwagi. Teraz to robisz, a to dobrze.
Pomyśl sobie tak - już teraz inaczej na to patrzysz, a to dopiero początek drogi. Wyobraź sobie jak odmienne podejście do niego będziesz miała np. za rok?
kate2 napisał:
Niepotrzebnie żyjesz jego życiem zamiast swoim. Gdy się człowiek ogląda za przeszłością (nie mogąc się od niej oderwać, jak żona Lota ) zostaje sparaliżowany , nie może wykonać ruchu w celu budowania lepszej przyszłości i własnego rozwoju.
Dokładnie. Autorko - musisz przestać analizować to, co on robi i to, co to oznacza. To już nie Twoja sprawa. To już nie jest Twój chłopak. W tej chwili to dla Ciebie ktoś obcy, kto zapewne nawet nie chce Cię znać. Rozumiem sentyment, ale jego decyzje, zachowania i problemy naprawdę już Ciebie nie dotyczą. Skupiając się na tym, co on robi teraz odrywasz się tylko od zajmowania się sobą, a to właśnie to - a nie jego kretyńskie i niedojrzałe akcje względem jakiś 13-latek, powinny być Twoim głównym zmartwieniem.
Z tego też powodu, ja już nawet nie będę wiecej wchodził w analizowanie jakichkolwiek wątków dotyczących jego osoby. Pora oddzielić to grubą kreską i skupić się na sobie.
Lorellai napisał:
Śniło mi się, że ma inną, lepszą. Że w sumie rzucił mnie dla niej. Pojechałam w tym śnie do jego pracy o tym pogadać. Stałam przed nim i ryczałam, o Boże jak ja ryczałam. Oczywiście obudziłam się z płaczem a trzęsłam się jakbym miała padaczkę... Ten sen był okropny. On i inna laska, lepsza ode mnie. On mówiący jaka jest za***ista i ode mnie lepsza.
Na trzeźwo też o tym myślisz?
Jeżeli tak to po co w ogóle zastanawiasz się, czy ma kogoś i czy ten ktoś jest lepszy od Ciebie? Przede wszystkim, ciężko powiedzieć, że ktoś jest "lepszy" a kto inny "gorszy" - to zależy w czym i w stosunku do kogo. Po drugie... To naprawdę są już teraz tylko i wyłącznie jego sprawy. Poza tym, nawet jeżeli on ma kogoś "lepszego" to skąd wiesz, że w jakiejś przyszłości Ty nie będziesz z kimś dużo lepszym od niego?
Lorellai napisał:
Cóż, chyba zaopatrzę się w nowe książki.
A czytałaś te artykuły, które Ci swego czasu poleciłem? Przeczytaj. Naprawdę warto.
greggxx napisał:
Przecież ten koleś ma ewidentne problemy, nie tylko emocjonalne. Napisałaś wystarczająco dużo, by można było wyrobić sobie mniej więcej jakieś zdanie, w części ukierunkowałaś jego charakter.
Też jestem tego zdania. Moim zdaniem ten chłopak potrzebuje pomocy psychologa i naprawdę sporej lekcji życia oraz dojrzałości. W obecnym stanie ja jakoś nie widzę tego, żeby on był w stanie budować z kimkolwiek zdrowe relacje. Podobnie zresztą jak autorka. Moim zdaniem oboje zainteresowanych ma spore problemy ze swoją psychiką i dojrzałością, ale... No, różnica jest taka, że autorka potrafi być (nawet za bardzo) autokrytyczna i potrafiła przyznać się, że potrzebuje pomocy chociażby tu na forum, więc w jej przypadku są szanse, że z czasem te problemy da się rozwiązać.
Lorellai napisał:
Ale widzisz, ze mną jest znowu taki problem, że ja jestem wrażliwa, uczuciowa. Bardzo łatwo się zakochuję. Wstyd mi o tym pisać ale taka jest prawda! Wstydzę się tego. Zakochuję się, przywiązuję bardzo szybko i mocno. Więc potem kiedy ktoś odchodzi, przeżywam - bo jestem wrażliwa i uczuciowa.
A moim skromnym zdaniem... Ty nie tyle szybko się zakochujesz, co na tyle czujesz potrzebę bycia kochaną, że sama sobie te uczucie narzucasz. Innymi słowy, tak bardzo chcesz stworzyć z kimś udany związek, że kiedy tylko pojawia się ktoś, z kim jest to możliwe to rzucasz się na tę szansę jak wygłodniały pies na mięso, potem to Cię obezwładnia i tracisz dystans, aż w końcu w taki lub inny sposób kończy się to źle i przeżywasz.
Moja rada dla Ciebie... Jest prosta - zanim zaczniesz szukać kogoś nowego, najpierw zajmij się sama sobą. Moim zdaniem, w przeciwieństwie do kolegi, teraz nie jest dobry moment, żebyś sobie kogoś szukała. Raz, że zasypywanie dziury po kimś uczuciami do kogoś nowego nie jest zazwyczaj szczere i często kończy się tym, że w zasadzie się kogoś zwyczajnie wykorzystuje do zapomnienia, a nie rzeczywiście buduje się z nim zdrową relację (innymi słowy - nie jest się z kimś, bo się tego faktycznie chce, ale jest się z kimś, bo ten ktoś jest zamiennikiem dla kogoś innego). Dwa, że moim zdaniem w tej chwili jesteś w takim miejscu w swojej głowie, że ciężko Ci będzie stworzyć udany związek.
Dlatego ja bym radził to, abyś teraz zajęła się SOBĄ i zbudowała swój własny świat w oparciu o siebie, a nie znowu szukała kogoś, kto będzie fundamentem tego świata i wokół kogo będzie się kręcić swoje życie. Wyjdź do ludzi, pielęgnuj i rozwijaj istniejące kontakty, a także poznawaj nowe osoby. Szukaj nowych pasji i rozwijaj obecne. Skup się na tym, żeby poznać samą siebie - podnieść swoją samoocenę, poznać swoje faktyczne potrzeby i pragnienia, także w temacie związku. Postaraj się polubić sama siebie i swoje życie - to życie, które masz sama i w którym sama powinnaś czuć się dobrze, bez obezwładniającej potrzeby posiadania kogoś. Spróbuj nauczyć się cieszyć się swoim zyciem w pojedynkę, a dopiero potem szukaj kogoś, kto te życie DOPEŁNI.
I tak - dopełni. Ty w tej chwili, odnoszę wrażenie, masz taki problem, że potrzebujesz kogoś, żeby być szczęśliwa - jak jesteś sama to nie potrafisz za bardzo czuć się komfortowo we własnym życiu, a to wcale nie o to chodzi, aby jakiś człowiek stał się kluczowym elementem Twojego życia, wokół którego wszystko będzie się kręcić i z którego bedzie wynikać całe Twoje szczęście. Nie. Oczywiście, partner musi być ważną częścią Twojego świata - ale mimo wszystko tylko częścią, a nie całym światem, partner musi dawać Ci szczęście, ale nie może być jego jedynym bądź głównym źródłem. Mam nadzieję, że rozumiesz, o czym mówię.
Jeżeli uda Ci się to zrobić to po pierwsze, będziesz miała większą świadomość w wyborze partnera - bo nie będzie Ci on bezwzglednie potrzebny i nie będziesz wiązać się z kimś, bo musisz i bo bez tego nie możesz być szczęśliwa, ale dlatego, że ktoś naprawdę będzie Ci wiele dawał i będzie czynił Cię dużo bardziej szczęśliwą niż już wtedy sama z siebie będziesz, a więc będziesz chciała (a nie musiała) budować z tym człowiekiem coś więcej. To pozwoli Ci nabrać trochę dystansu w tym wszystkim. Po drugie, jak lepiej poznasz siebie, zbudujesz fundamenty swojego zycia w oparciu o samą siebie i będziesz wiedziała czego chcesz to dużo łatwiej będzie Ci zbudować udaną relację - będziesz w stanie temu partnerowi dać więcej, ale w taki sposób, że nie będziesz się ubezwłasnowolniać i popadać w obsesję. Będziesz też zdolna do tego, aby bardziej walczyć o swoje i nie pozwalać komuś na to, aby robił sobie z Ciebie wycieraczkę.
Jak więc widzisz... Moim zdaniem masz w tej chwili bardzo dużo rzeczy, nad którymi sama powinnaś popracować. Jesteś młoda i na związki przyjdzie jeszcze czas. Nie mówię, że masz się od czegokolwiek odcinać, ale nie szukaj teraz kogoś na siłę. Spokojnie i powolutku pracuj nad sobą, rozwijaj się, a kiedyś pojawi się w Twoim życiu ktoś naprawdę warty grzechu. Być może, w pewnym sensie, te rozstanie jest dla Ciebie nie klęską, ale SZANSĄ na to, abyś stała się lepszą osobą i kiedyś była gotowa na to, aby z tym jednym, jedynym zbudować naprawdę udany związek? Może dzięki temu, co teraz się stało uda Ci się spojrzeć wgłąb siebie i zidentyfikować problemy, z którymi zmagałaś się całe życie i które sprawiały, że Twoje dotychczasowe związki nie były udane? Kto wie.
Ważne jest to, abyś spróbowała to zrobić, a nie rzucała się w kolejny związek, w którym całkowicie się zatracisz, bo to naprawdę nie tędy droga.
greggxx napisał:
Jeśli uda Ci się spojrzeć nieco głębiej w to, co chcesz, czego oczekujesz, za czym podążasz, czego pragniesz, będziesz mogła nad pewnymi skłonnościami zapanować. Nie staniesz się zimna, ale bardziej konkretna. Bardziej świadoma. Mniej podatna na problemy, których tak naprawdę można uniknąć. To pozwoli oddzielić dwie sfery, które w Twoimi przypadku po prostu się nakładają. Sferę własnych wyobrażeń i tego co chcesz widzieć, do czego się przywiązujesz oraz sferę świata realnego. Który jak wiadomo jest brutalny i niesympatyczny
Właśnie. Jak będziesz lepiej wiedziała, co tak naprawdę chcesz odnaleźć w związku to będziesz mogła faktycznie to znaleźć. Cieżko jest znaleźć coś, jeżeli nie wie się, co to nawet jest. Moim zdaniem jest tak jak pisałem wyżej - Ty nie budujesz związku, bo coś Ci to autentycznie daje, ale dlatego, że nie chcesz być sama i desperacko chcesz stworzyć udany związek i być kochana... Choć sama tak naprawdę nie do końca wiesz, jak ten związek ma wyglądać i czego Ty byś od niego chciała. Dlatego najpierw zajmij się sobą - poznaj siebie i swoje potrzeby, a dopiero potem poszukaj kogoś, kto faktycznie będzie dla Ciebie odpowiedni.
Mi się wydaje, że Ty jesteś naprawdę dobrą i fajną dziewuchą, więc... jak trochę ogarniesz swoją własną głowę to spokojnie dasz radę kiedyś zbudować zdrowy związek. Tylko ten związek musi być rozwinięciem Twojego już dobrego życia, a nie całym Twoim życiem.
kate2 napisał:
Wystarczy , że rzucę okiem na pobliskie podwórko rodziny czy znajomych by wysnuć wniosek, że mąż/żona nie wyszli za mąż za współmałżonka a za swoje oczekiwania, które nie znalazły odbicia lustrzanego w realu
To się wszystko bierze z tego, że... No, to dość długa historia, ale tak w telegraficznym skrócie - to wina ślepej wiary w tę "chemię". Zakochanie/zauroczenie czyli właśnie ta "chemia" i "motylki w brzuchu" to nie jest miłość. To przejściowy, krótkotrwały stan zaburzenia równowagi hormonalnej wywołany różnymi bodźcami. Niestety, ludzie tak ślepo w to wierzą, że są bezkrytyczni i z automatu przypisują osobie, do której czują "chemię" cechy swojego idealnego partnera i czynią z niej osobę, która spełnia ich wszystkie oczekiwania oraz marzenia. Taka idealizacja sprawia, że ludzie brną w daną relację na ślepo i potem właśnie jest tak, że kiedy zakochanie opadnie, kiedy ta chemia się wyczerpie (bo musi - dla naszego organizmu to jest jak choroba i kiedyś musi się skończyć) to okazuje się, że ludzi tak naprawdę niewiele łączy i wcale nie są tak udaną parą.
TO, ŻE DO KOGOŚ CZUJEMY CHEMIĘ NIE OZNACZA, ŻE TA OSOBA JEST TĄ WŁAŚCIWĄ.
Dlatego potrzebny jest tutaj dystans i umiejętność kontrolowania własnych emocji. Dzięki temu możemy spojrzeć na wszystko bardziej obiektywnie i po pewnym czasie przekonać się, czy ktoś jest dla nas odpowiedni, czy też tym razem te uczucia były skierowane w kierunku nie tej osoby, co trzeba (bo to bardzo często się zdarza). Stąd też taka rada dla autorki - nie snuj planów tak szybko i nie myśl o slubie i wspólnym życiu po tak krótkim czasie. Aby kogoś poznać i naprawdę ocenić, czy dany związek ma sens potrzeba dużo więcej czasu i doświadczeń.
Najlepsze możliwe podejście to jak pojawi się chemia - próbować, ale starać się zachować do tego dystans i działać spokojnie, powolutku... Jeżeli z czasem ta relacja stanie się głębsza i przestanie być oparta na obezwładniającym uczuciu, a zacznie być budowana na wspólnych wartościach - porozumieniu, zaufaniu, wspieraniu siebie nawzajem, umiejętności wspólnego przezwyciężania problemów, zgodności charakterów, etc... Wtedy możemy tak naprawdę, z perspektywy czasu, ocenić czy dany partner i związek spełnia nasze oczekiwania i marzenia. Jeżeli z czasem ta burza uczuć się uspokoi, a my i tak dojdziemy to wniosku, że na kimś ZALEŻY nam na tyle, iż stał się on/ona ważną częścią naszego życia i chcemy, aby dalej w nim był/-a to wtedy możemy mówić, że pojawiła sie ta dojrzała i prawdziwa miłość, a nie prosta i płytka "chemia". I wtedy można myśleć o tym, aby z tego było coś więcej. Tylko... żeby się przekonać, czy to nastąpi to trzeba czasu.
kate2 napisał:
trzeżwym okiem ocenić sytuację i drugiego człowieka, by po raz kolejny nie marnotrawić swojego czasu, zdrowia i zaangażowania
Żeby to zrobić... To albo trzeba poczekać aż ta "chemia" przygaśnie, albo trzeba umieć na tyle panować nad własnymi prymitywnymi uczuciami i emocjami, żeby być w stanie. Warto zwrócić uwagę na to, że na początku związku uczucia są zawsze bardzo silne i prowadzą do osłabienia naszych zdolności do osądu, lub wręcz właśnie do tego, że człowiek nie potrafi w ogóle spojrzeć na coś obiektywnie i po prostu tę drugą stronę, bez względu na swoje starania, idealizuje. A to nie jest dobre.
W sprawach związkowych... Za często patrzymy tylko na to, co mówi serce, a ignorujemy to, co podpowiada rozum. A wbrew pozorom, z racji tego, że rozum jest z reguły mądrzejszy od serca, warto czasami jego też posłuchać.
Elen napisał:
I powiem Ci jedno- niemozliwym jest, zeby w milosci "twardo stapac po ziemi." I kazdy kto choc raz byl szalenczo, spontanicznie zakochany potwierdzi moje slowa. Szczegolnie w poczatkowej fazie zakochania. Owszem z czasem kiedy uczucie ewoluuje i przechodzi na kolejne etapy relacji powoli schodzi sie na ziemie. Milosc to ... taniec na cienkiej linie. Czasami sie spadnie.
To kwestia nie popadania w skrajności. Ani ja, ani (jak mniemam) Greg, nie mówimy, żeby kierować się wyłącznie rozumem. Uczucia też są ważne i potrzebne, a zakochanie faktycznie ma to do siebie, że ciężko jest myśleć trzeźwo i czasami popełnia się błędy pod wpływem natłoku emocji. Z tym, że można do tego albo podchodzić kompletnie bezkrytycznie tj. na zasadzie "jest chemia = mój partner jest idealny, na pewno nam się uda, etc.", albo próbować się chociaż trochę hamować w tej idealizacji, szaleństwie i spontaniczności, żeby w trakcie rozkoszowania się uczuciami umieć także dostrzec wady naszego partnera i móc ocenić, czy tak naprawdę do siebie pasujemy czy nie.
Racjonalne weryfikowanie własnych uczuć jest potrzebne, choć zgodzę się z Tobą, że jest trudne i w większości przypadków wymaga czasu, bo często dopiero po jakimś czasie uczucia opadają na tyle, by człowiek nabrał zdrowego dystansu.
greggxx napisał:
Warto być tego świadomym. Trzeba odróżnić poszczególne etapy i co najważniejsze - miłość nie spada z nieba, tylko trzeba ją BU-DO-WAĆ. To nie tylko wyjątkowe chwile, ale również i codzienność. Tam trzeba ją żywić i pielęgnować. Zaangażować się obustronnie i starać się podtrzymywać ten ogień tak dobrze jak się da. Z własnej woli. Doskonale to znam, mnie nie musisz tego mówić - spontaniczne i szalone uczucie - jasne! Jak najbardziej, to bywa wręcz pożądane dla udanego związku, ale co dalej? Co za tym idzie? Zauroczenie to nie wszystko, to nawet nie jest fundament, ani miłości, ani czegokolwiek. Dlatego ja bym z tym pojęciem "Miłość" nie rzucał na lewo i prawo. To jest zbyt potężne słowo.
Dokładnie! Ta chemia, zauroczenie czy zakochanie - zwał jak zwał... To w najlepszym wypadku doskonały impuls do tego, aby dwoje ludzi się do siebie zbliżyło i się poznało. Warto jest być tego świadomym i mieć taki zdrowy dystans - to, że na widok kogoś czuje się motylki w brzuchu i że jest cudownie, zwłaszcza na początku relacji (kiedy oboje jesteśmy napędzani przez hormony) naprawdę nic nie znaczy. Ważne jest to, czy ludzie w tym wszystkim zbudują taką wzajemną wieź, którą będą chcieli pielęgnować i rozwijać, gdy te gwałtowne emocje miną.
Lorellai napisał:
Nigdy poważnie na żaden temat nie rozmawialiśmy, jak zostałam rzucona to czasami w biegu rzucił jakiś tekst typu, że będzie okej, że S. był dupkiem itd. albo robił miny by mnie rozbawić. Ale porozmawiać, usiąść razem przy kawie, nie.
To może właśnie tego Ci tak naprawdę brakuje - może to, że tak łatwo się zakochujesz i tak desperacko potrzebujesz bycia "kochaną" wynika w części z tego, że Twój ojciec, choć oczywiście się o Ciebie troszczy, nie daje Ci właśnie takiego poczucia i potrzebujesz jakoś wypełnić tę lukę?