Jeśli wierzyć temu, co piszecie, to ukończenie podstawówki było więcej warte niż teraz liceum, czy Wy trochę nie przesadzacie? Kto Wam nagadał takich głupot, że teraz w szkołach niczego się nie robi? W takim razie, co można powiedzieć o szkołach na zachodzie, np. USA? Oczywiście, nie neguję, kiedyś średnie wykształcenie na pewno było trudniej zdobyć niż dziś, był wyższy poziom z matmy, polskiego. Z drugiej jednak strony leżały języki, geografia najczęściej też ograniczała się do znajomości długości rzek, wysokości szczytów, masa cyferek. Teraz na geografii przerabia się takie rzeczy, że moi rodzice za głowy się łapią. Podobnie było z historią za komuny, nie uczono niczego, bo wszędzie czaiło się niebezpieczenstwo, ze ludziom w głowach się pomiesza i zechcą się buntować. W swojej wypowiedzi bazuję na znanych mi osobach. Uważam, że szczytem polskiej edukacji były lata 90, czytając podręczniki mojego brata jestem pełen podziwu, tam poziom ze wszystkich przedmiotów był odpowiednio wysoki. To tyle odnośnie edukacji, takie jest moje stanowisko.
Tak jeszcze na marginesie. Jestem teraz w liceum, uważam, że mimo wszystko dość sporo czasu zajmuje mi nauka. Jeżeli kiedyś poziom był aż taki wysoki, czy nie było trochę tak, że młodzi zajmowali się wkuwaniem książek na pamięć, zamiast rozwijaniem zainteresowań? Przecież, jeżeli tyle musieli się uczyć, to nie mieli możliwości oddać się pasjom, a myślę, że wielu ludzi w wyborze swojej drogi życiowej kieruje się zainteresowaniami. Dla przykładu, znam świetnego mechanika, który miał gdzieś te wszystkie książki i całe dnie dłubał w autach i innych tego typu. Obecnie jest cenionym fachowcem, z dobrymi zarobkami i mało męczącą pracą - sam mówi, że woli siedzieć w warsztacie, niż nudzić się w domu.
Czy przypadkiem takie osoby nie są bardziej pożyteczne od omnibusów, którzy wiedzą wszystko, ale tak naprawdę w niczym się nie specjalizują?