Witajcie, chciałabym podzielic sie z Wami swoim problemem i w jakis sposób wygadac sie, prosic o rade. Mam 27 lat i od kiedy pamietam mój wlasny ojciec miał mnie za nic. Kiedy rodzice sie rozwiedli, ja zamieszkałam nim. Nie z własnego wyboru,a dlatego,ze przed rozwodem postawili dom i mama nakazała mi "pilnowac rodzinnego majatku, bo to wszystko bedzie kiedys moje..." Zamieszkalam wiec z ojcem i tak mieszkamy razem juz 7 lat. Nigdy nie usłyszałam od niego,ze mnie kocha albo,ze jest ze mnie dumny. Jedyne co potrafi mi powiedzieć to: "idz sobie lepiej poczytaj" albo "nie bede z toba dyskutował". Na kazdym kroku stara sie pokazac mi jaki to on jest niezastąpiony,mądry, inteligentny,idealny. Kiedys powiedział mmi "Bo ja jestem idealny", na co odp mu,ze niestety idealnych ludzie nia ma,a ona mi odp "Ja jestem ". W dzien mojego slubu nazwywywał mnie,za duzo wypił. Bardzo czesto kiedy za duzo wypił wyzywał mnie i mówił co tak naprawde o mnie mysli. Mówił,ze jestem "cielakiem" , "nieudacznikiem" albo, że "mało inteligentna". Poucza mnie nawet w tematach, które doskonalne znam,bo sie o tym ucze albo tym interesuje. Jestem dorosła,mam juz męza i dziecko. Oczywiscie mieszkamy z ojcem,bo mama tak nam "doradziła". Kiedy powiedzielismy kiedys,ze chcemy sie wyprowadzic to wybuchła afera. Tatus przepraszał za wszystko,a mama namawiała zeby zostac. Argumentowała to tym,ze jak ja sobie poradzę na wynajmowanym, to wszystko takie drogie jest,a przeciez mam gdzie mieszkać i zebym to doceniła... Doceniam i wiem,ze mam gdzie mieszkac,ale jak? Ojciec kiedy moje dziecko zapłacze,jak to kazde dziecko robi ze mnie potwora, bo nie umiem dziecku okazac czułości i dobroci...Tak jest za kazdym razem kiedy mała płacze... Za kazdym razem po kłótni z nim płaczę,bo juz nie mam siły. Czasem zaciskam zęby i staram sie nie myśleć o tym co on mówi,a za serce chwyta. Szukalam juz pomocy u mojej matki,ale ona widzi tylko materialna część tego wszystkiego. Sama odeszła od niego,bo nie dawała juz rady,a ode mnie oczekuje,ze ja w końcu się z nim dogadam. Powiem Wam szczerze,ze jak kazdy mam swoje za uszami,ale jestem dobra córką. Pomimo tego,ze pracuje i mam dziecko to ugotuje,posprzeatam, pójde do ogródka pielic czy sadzic kwiaty.jak tatus wraca z pracy to herbatke i kawke ma gotowa, obiad w niedziele pod nos podstawiony, czasem nawet mu sie zmywac nie chce,bo uwaza,ze on juz sie w zyciu narobił...Dochodzi nawet do takich sytuacji,ze jak kupie alkohol do domu np. wino i piwo,które zreszta on wypija,bo ja nie lubie to pózniej dowiaduje sie od mamy,ze "pieniadze wydaje na alkohol". Zdarzała sie pare razy,ze grzebał w moich rzeczach, szafkach w sypialni i bezczelnie potrafil mi powiedziec, ze mogłabym w swoich rzeczach porządek zrobic... Zero prywatnosci, " Pan i władca świata"... Czasem mam ochote olać to wszystko, wyprowadzic sie i zyc tak jak ja chce,a wtedy moja mama interweniuje i gada i gada i gada,a ja zaczynam wątpic w to czy mi sie uda... Nie wierze w siebie,w swoje mozliwosci, jestem zakompleksiona,bo niby jak ma byc inaczej skoro dla mojego ojca bylam zawsze najgorsza,nigdy nie potrafił mnie docenic, nigdy...