Metallica przez tyle lat istnienia stała się po prostu marką.
I to marką, która wiele znaczy w przemyśle muzycznym, przynajmniej w sferze metalowej.
Fakt, nie są prekursorami, tylko jednym z wielu garażowych zespołów z Bay Area, ale akurat im
udało się wybić i osiągnąć to co mają.
Z jednej strony- wielki zespół, potęga wyznaczająca swego rodzaju trendy w muzyce metalowej wiele lat temu.
Z drugiej- dojrzali faceci, którym kilka lat temu zacięła się maszynka do robienia pieniędzy (film Some Kind of Monster) i za bardzo nie wiedzieli co zrobić żeby ją odblokować (zmiana basisty, odwyk Jamesa...).
Dla mnie Metallica zawsze będzie największym zespołem świata, synonimem wielkiego sukcesu,
kapelą przyciągającą na swoje koncerty dziesiątki tysięcy ludzi i zapełniającą stadiony.
Fakt, pierwszych trzech albumów nic nie przebije, load i reload to totalna kaszana, chociaż i tam kilka kawałków jest mega, chociażby King Nothing i Until it sleeps i Fuel (moje skromne zdanie), ale każdy zespół, nawet największy, nie musi wszystkiego przekuwać w złoto. Nie udały im się te dwa, potem próba ratowania sytuacji koncertami z orkiestrą (pomysł super, wykonanie gorsze, już lepiej wyszło chłopcom z KISS) i Garage, Inc.
O St.Anger mam dobre zdanie, bo to od niego zaczęła się moja fascynacja Metalliką (gdzieś zobaczyłem teledysk do Unnamed Feeling) i chociaż album nie kopie tak jak powinien, to mam do niego sentyment.
Death Magnetic... jeśli ktoś ma porównanie z wersją albumu studyjną i remixem do Guitar Hero... ta druga zdecydowanie lepsza.
Dziękuję Ci Metallico za 16 czerwca 2010... spełnienie marzeń i najpiękniejszy wieczór w życiu