Jaki film ostatnio zobaczyliście?

C

Czart

Guest
Wielkie piękno 10/10

Zaczyna się wystrzałem z armaty, dalej leci z impetem pocisku i trudno wyobrazić sobie dla tej opowieści lepszy początek. Opis fabuły zapowiada bowiem historię starzejącego się dziennikarza błąkającego się po Rzymie w poszukiwaniu podniet i wzruszeń – może coś w rodzaju "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" Gabriela Garcíi Márqueza. Zanim ktokolwiek zdąży się zastanowić, czy ma ochotę na nostalgię, liryczny nastrój i egzystencjalne refleksje, Paolo Sorrentino trzyma go na haku i ciągnie przez pierwszą, zaskakująco dynamiczną i niewiarygodnie gęstą sekwencję. Sama w sobie stanowi ona dzieło zamknięte, które można by pokazywać jako samodzielną krótkometrażową wizytówkę Rzymu. Drepczą turyści i Rzymianie, słychać sakralną muzykę, która podkreśla tylko to, co widoczne jest gołym okiem – jeśli to miasto zbudował człowiek, działo się to w czasach, gdy był doskonalszym stworzeniem i miał lepszy kontakt z wyższymi bytami. Kamera płynie, kręci piruety, w końcu przenosi się na dziką imprezę, tonącą w alkoholu, kokainie i morzu rozdygotanych ciał. Odmóżdżająca, jednostajna muzyka nie pozostawia wątpliwości, że trafiliśmy z nieba do piekła. Inaczej trudno byłoby wytłumaczyć, dlaczego wszyscy tak doskonale się tu bawią.

Brzydcy, przemijający ludzie na tle pięknego, wiecznego miasta – to zestawienie wracać tu będzie raz po raz. Język tej opowieści opiera się na kontraście między przerysowaną brzydotą a tytułowym "Wielkim pięknem" bezskutecznie poszukiwanym przez głównego bohatera. Nie bez powodu po premierze filmu krytycy zestawiali go z postacią graną przez Marcello Mastroianniego w "Słodkim życiu" – dziennikarzem bratającym się z gwiazdami, świetnie zapowiadającym się pisarzem, który zatracił się w pędzie życia. Byłby dziś on nieco starszy od obchodzącego właśnie 65. urodziny Jepa Gambardelli, który budzi się w południe tylko po to, by po kawie zapaść w drzemkę. Popołudnie umila sobie wywiadami, podczas których upokarza młodych, pretensjonalnych artystów, a gdy porządni Rzymianie kładą się spać, on udaje się na kolejną pijacką orgię, by błyszczeć intelektem, temperować towarzystwo cynicznym dowcipem, a nad ranem zwlec się do domu z łóżka jakiejś przygodnie poznanej piękności.

O fabule trudno mówić – Sorrentino zabiera swoich widzów na wycieczkę po Rzymie, która jest jednocześnie wycieczką po duszy bohatera. Sacrum ciągle świetnie dogaduje się z tutaj z profanum, cudotwórcy siadają przy jednym stole z hochsztaplerami, a nocą Wieczne Miasto zamienia się w tymczasowe centrum wszechświata. Marcello zamieniając się w Jepa, nie zmienił się zbyt mocno. Intensywna seksualna terapia wyleczyła go ze zbytniej wylewności wobec pięknych kobiet i odkrył, że nie może tracić więcej czasu na rzeczy, których nie chce robić. Jego twarz zdradza, że przegryzł naturę wszechświata i nabrał bezwzględnej pewności, że pod spodem zieje pustka, a życie jest drogą do śmierci, którą można jedynie sobie umilać erudycyjnymi żarcikami. Ale jemu także przydarzy się bolesny moment trzeźwości i niepokoju, gdy podczas jednego z porannych powrotów do domu spotka na klatce schodowej obcego mężczyznę, który przyniesie mu wiadomość o niespodziewanej śmierci.

Kierowany żądzą bohater Felliniego rzucał się zachłannie na życie i jego ucieleśnienie odnalezione w zmysłowej hollywoodzkiej aktorce. "Sylvio, jesteś wszystkim. Jesteś pierwszą z kobiet. Jesteś matką, siostrą, kochanką, przyjaciółką. Jesteś aniołem, diabłem, ziemią, domem. Tym właśnie jesteś: domem" – wielbi ją w tańcu. Ta scena ma swój odpowiednik u Sorrentino, który pokazuje facecika wykonującego kompulsywny balet u stóp tancerki. Wielbi ją i zaklina na własny sposób. "Będę cię rżnął" – syczy raz po raz.

Jeśli czytać "Wielkie piękno" jako portret włoskich elit kulturalnych, to byłby to obraz skrajnie pesymistyczny, bo Sorrentino dzieli jej przedstawicieli na pretensjonalnych głupców i cynicznych mędrców. To jednak byłoby za proste – wystarczyłoby bowiem wylać tę skisłą śmietankę towarzyską do kibla, by kawa odzyskała swój głęboki smak, a ludzkość mogła powrócić do mitycznego raju. Film dostarcza mniej więcej tyle społecznej diagnozy, co "Boski", w którym Sorrentino opowiadał o karierze Giulio Andreottiego. Czy to elity kształtują rzeczywistość czy rzeczywistość elity? Gdzieś poza kadrem istnieją przecież jacyś tak zwani "dobrzy, prości ludzie" (Jep spotyka dwa takie okazy i zachwyca się nimi, jakby obserwował w zoo słodkie małe pandy). Ale skoro tak wygląda szczyt drabiny społecznej, jakie szanse mają ci, którzy stanowią jej podstawę?

W "Wielkim pięknie" ważniejsza od diagnoz i fabuły jest jednak forma i pod tym względem filmowi bliżej do "8 i ½" niż do "Słodkiego życia". Trwa pochód dziwaków, obrazy kotłują się, przekształcają co chwila w coś nowego. Reżyser przeciska rzeczywistość przez grube sito, by wycisnąć z niej wodę i zagęścić do granic możliwości. Wszystko jest tu przejaskrawione, pociągnięte ostrą i grubą kreską na zbyt mocno rozciągniętym płótnie. Nawet miły uśmiech zmienia się w dziwaczny grymas, zza którego wyłania się jednak coś prawdziwego. Narzędzia, które dają realizm, czasem okazują się zbyt ubogie, by opowiadać o rzeczywistości. U Felliniego za feerią cudaczności, nawet gdy zahaczała o brzydotę, zawsze czaiło się życie. U Sorrentino jest to raczej śmierć.
http://www.youtube.com/watch?v=q-j0Y7HH0FE
 

Barbarella

Nowicjusz
Dołączył
28 Listopad 2013
Posty
12
Punkty reakcji
1
Obietnica - polski film o współczesnej młodzieży i relacjach między nastolatkami oraz między nastolatkami a rodzicami. Spore pole do własnej interpretacji zdarzeń i sytuacji z filmu, świetny debiut Elizy Rycembel, filmowej Lili. Bardzo dobry. 9/10
 

Iluvfantasy

Moderator
Członek Załogi
Moderator
Super Moderator
Dołączył
5 Lipiec 2007
Posty
3 067
Punkty reakcji
245
Kumple od kufla - 6/10
Oldboy (2013) - 5/10
Cudowne tu i teraz - 8/10
 

Mrówa85

Nowicjusz
Dołączył
2 Październik 2011
Posty
210
Punkty reakcji
6
Miasto
wawa
Obietnica 8+/10

Film z ambicjami jak to zawsze w rodzimym kinie, ale tutaj z sukcesem.
 
C

Czart

Guest
Gloria 8,5/10

"Gloria" jest wszystkim, czym nie była "Święta rodzina", pełnometrażowy debiut Sebastiána Lelio. Tamten film stanowił świadectwo artystycznej niedojrzałości. Był nieudolną kalką duńskiej Dogmy; wyważającą otwarte drzwi, epatującą pseudo-transgresjami, ubraną w szarpaną, histeryczną formę. Mamy jednak niezbity dowód, że Lelio zmienił się jako reżyser; dziś zresztą podpisuje się nawet innym nazwiskiem (wówczas był znano jako Sebastián Campos). "Gloria" to dorosły, subtelny, słodko-gorzki film z cudowną rolą Pauliny Garcii w centrum.

Już sam wybór tematu i bohaterki, świadczy o dojrzałości reżysera. Gloria (Garcia) to 58-letnia rozwódka, która stara się wciąż żyć pełnią życia. Wszelkie znaki na niebie i ziemi są jednak przeciwko niej. Dzieci dorosły, wyprowadziły się z domu i nie spieszno im do kontaktowania się z matką. Okulista diagnozuje u kobiety jaskrę i grozi, że jej kontakt ze światem zewnętrznym będzie się z czasem ograniczał. Ona nie chce się jednak poddać. Wieczorami regularnie odwiedza klub dla osób w średnim wieku, gdzie ma nadzieję poznać kogoś, kto dotrzyma jej towarzystwa. Którejś nocy spotyka Rodolfo, z którym zaczyna romansować. Z czasem zaczynają się do siebie zbliżać, ale Gloria zaczyna wątpić, czy mężczyzna – wbrew swoim deklaracjom – jest w stanie zaangażować się w prawdziwy związek.

W wielkich okularach, za którymi ukrywa się Gloria, można zobaczyć symbol jej niezgody na osuwanie się w metaforyczną (ale i dosłowną – patrz: pogarszający się wzrok) smugę cienia. Bohaterka i jej rówieśnicy niby dyskutują o Facebooku i Twitterze, ale stosują przy tym retorykę "my – oni", lokując siebie samych po odklejonej od rzeczywistości stronie. Spacerując ulicą, Gloria mija jakieś młodzieżowe protesty, ale sfera polityki, tego, co na czasie, również wydaje się być poza jej bezpośrednim doświadczeniem. Samotność kobiety dodatkowo potęguje fakt, że jej córka decyduje się opuścić kraj. W istocie bardziej namacalny kontakt niż z własnymi dziećmi ma Gloria z sąsiadem z góry, którego nocne lamenty nie pozwalają jej spać i którego kot regularnie odwiedza jej mieszkanie.

Lelio bardzo czujnie punktuje kolejne bolączki życia swojej bohaterki, ale mimo to nie popada w czarnowidztwo. Skok na bungee, sesja paintballu, koślawo zrobiona asana na zajęciach jogi – Gloria stara się, jak może. Walczy o każdy uśmiech, każdą chwilę szczęścia. Taką jak ta uchwycona w najbardziej pamiętnym ujęciu filmu, gdy kamera razem z bohaterką wiruje na karuzeli. To tylko kilkanaście sekund z szalonej nocnej wyprawy, która skończy się wraz z nadejściem świtu. Ale ten moment pozwala oderwać się od codziennych rozterek, zatracić.

Tak silnie oparty na głównej postaci film byłby niczym bez grającej ją aktorki. Na szczęście Paulina Garcia – słusznie nagrodzona za tę kreację Srebrnym Niedźwiedziem na Festiwalu w Berlinie – tworzy tu niesamowitą kreację. Nie boi się pokazać Glorii w jej najbardziej podatnych momentach, ujawniać śladów po ugryzieniach zęba czasu. Przede wszystkim jest jednak niezwykle subtelna. Lelio nie tylko świetnie ją obsadził – również doskonale wzmacnia jej grę. Leitmotivem filmu są długo trzymane kadry z jadącą samochodem bohaterką, która oddala się od jakiejś intensywnej sytuacji: a to konfrontacji z kochankiem, a to pożegnania z córką. Wynalazek Godarda z "Do utraty tchu" - cięcie w środku ujęcia – pozwala Lelio wydobyć niemal niezauważalne zmiany na twarzy aktorki, płynnie przepływającej między sprzecznymi emocjami. W drodze tak ścisłej współpracy reżysera i jego aktorki rodzi się intymny, niepozorny, wyjątkowy film.
http://www.youtube.com/watch?v=h9PrVESAYeA
 

Sugar40

Nowicjusz
Dołączył
25 Luty 2014
Posty
10
Punkty reakcji
1
Oglądałam ostatnio "Wałęsa-człowiek z nadziei". Długo nie mogłam się przemóc, żeby ten film obejrzeć, gdyż nie darzyłam p.Wałęsę zbytnią sympatią. Po tym filmie moje spojrzenie na tą postać zmieniło się diametralnie! Film bardzo dobrze oddał prostotę i wierę w siebie naszego Lecha. Poza tym genialna reżyseria, muzyka i scenariusz. Zero patetyczności, matrylologii. Polecam!
 
C

Czart

Guest
Życie jest piękne 10/10

Holocaust to niewątpliwie temat trudny. Fala zła i nienawiści, z jaką zetknęli się Żydzi w czasie II wojny światowej, jest nie do pojęcia dla współczesnego człowieka. Żeby choć w części zrozumieć to, co się wtedy działo, czytamy wstrząsające wspomnienia osób, którym udało się przetrwać to piekło. Również kinematografia nieraz sięgała po ten trudny temat, aby w jakiś sposób rozliczyć się z trudną przeszłością (jak choćby "Lista Schindlera" czy "Wybór Zofii"). Jednak to film Roberto Benigniego "Życie jest piękne"opowiedział tę straszną historię w sposób najoryginalniejszy. Choć bez patetycznych i brutalnych scen, to i tak chwyta za serce i wzrusza do łez.

Dla Guida Orefice (Roberto Benigni) życie jest niekończącą się, radosną przygodą. Jego przyjazne usposobienie i nieodłączny uśmiech są sposobem na życie. A otaczająca go rzeczywistość wcale do najciekawszych nie należy. W faszystowskich Włoszech Mussoliniego właśnie zaczynają się pierwsze prześladowania osób żydowskiego pochodzenia, do których Guido również się zalicza. Jednak dla niego najważniejsi są: jego ukochana żona Dora (Nicoletta Braschi) i synek Giosue. Pewnego dnia ojciec i syn zostają wysłani transportem do obozu koncentracyjnego. Guido postanawia za wszelką cenę ochronić nie tylko życie swego dziecka, lecz również ustrzec jego świadomość i niewinność przed brutalną prawdą.

Według mnie film nie ma żadnego słabego punktu. Roberto Benigni pokusił się o naprawdę trudną rzecz. Postanowił opowiedzieć koszmarną historię Holocaustu w formie niemal komediowej. Nie oglądamy tu żadnych brutalnych scen, możemy sobie tylko wyobrażać, co się tam naprawdę działo na podstawie rozmów bohaterów. Reżyser skupił się przede wszystkim na tym, by pokazać nam piękną historię o wielkim poświęceniu i ogromnej afirmacji życia. Dla Guida (jak dla wszystkich) ogrom zbrodni przekracza wszelką zdolność pojmowania. Jedynym motywem do walki o przetrwanie jest chęć ocalenia bliskich bez względu na koszty. Iluzja, jaką buduje wokół swojego synka, chroni biedne dziecko przed uświadomieniem sobie skali otaczającego go zła i zamienia traumatyczny pobyt w obozie w przedziwne zadania, za wykonanie których czeka nagroda.

Piękne zdjęcia, znakomita muzyka i wspaniałe aktorstwo dopełniają całości. Wszystkie te elementy złożyły się na dzieło kompletne. Film, który powstał, łączy w sobie elementy komediowe z prawdziwie tragicznymi. Pewnie dlatego całość daje tak wstrząsający efekt. W świecie pełnym bezsensownego okrucieństwa tylko jedna siła może mu się przeciwstawić i obrócić wniwecz wszelkie podłe działania. Jest to miłość. Miłość do drugiej osoby. Umiłowanie życia. Być może dla wielu "Życie jest piękne" pozostaje kontrowersyjnym filmem o Holocauście. Dla mnie to przede wszystkim przepiękny obraz, który udowadnia, że życie ludzkie we wszystkich jego przejawach zawsze pozostanie najwyższą wartością, której należy się szacunek.
http://www.youtube.com/watch?v=pysuUJhOnv4
 
A

alfabeta11

Guest
Job czyli ostatnia szara komórka - 6/10 - klasyk polskiego kina można powiedzieć. Film napakowany różnymi gadami. Niektóre zabawne inne mniej. Ogólnie mi się podoba.
 

Zuetamiush

Bywalec
Dołączył
13 Grudzień 2009
Posty
420
Punkty reakcji
39
Wiek
31
Miasto
Tychy
Fantastyczny Pan Lis - BARDZO trudno mi przytoczyć drugą tak genialnie zrobioną animację jak ten film. Zrealizowany na podstawie książki film o tytułowym Panu Lisie, która postanawia, jak to lisy mają z zwyczaju podkraść troszku zbiorów pobliskim trzem wielkim farmerom, którzy potem postanawiają się go pozbyć, wraz z rodziną. Po obejrzeniu tego filmu jeszcze bardziej lubię pana Wesa Andersona, który wyreżyserował ten film i zresztą podłożył głos jednej z postaci. 10/10
 

Iluvfantasy

Moderator
Członek Załogi
Moderator
Super Moderator
Dołączył
5 Lipiec 2007
Posty
3 067
Punkty reakcji
245
Fantastyczny Pan Lis - 8/10
Człowiek słoń - 8/10
Siedem dusz - 7/10
 

ropucha_89

Nowicjusz
Dołączył
11 Marzec 2014
Posty
131
Punkty reakcji
6
"Duże, złe wilki" - izraelski thriller z nutką czarnego humoru. Dość brutalny, ale warty obejrzenia.
 
C

Czart

Guest
Melancholia 10/10

"To będzie piękny koniec świata" - głosił polski plakat "Melancholii", ostatniego filmu Larsa von Triera. Dystrybutor nie łgał. Istotnie, jest on piękny w "Melancholii" we wszelkich możliwych aspektach. I mimo że po obejrzeniu można nazwać dzieło duńskiego reżysera "apokaliptyczny", to przymiotnik ten zostanie użyty jako jeden z ostatnich. Kontrowersyjnego filmowca nie interesuje masowa panika, zbiorowe chowanie się w schronach, bezsensowna ucieczka przed nieuchronną zagładą - zbliżającą się ku Ziemi kolizyjnym torem, tytułową planetą. U von Triera najważniejsza jest jednostka. A "koniec świata" rozpatrywany być może całkowicie odmiennie, zależnie od perspektywy konkretnej osoby. Tak mocno osobiste podejście reżysera zaowocowało doskonałym filmem.

"Melanchoia" podzielona została na dwa rozdziały, które poprzedza wystylizowany wstęp z pozornie niepowiązanych ze sobą, maksymalnie spowolnionych obrazów, do podniosłej muzyki Ryszarda Wagnera (podobny zabieg oglądaliśmy w poprzednim filmie Duńczyka, głośnym "Antychryście"). Pierwsza część, "Justine", przedstawia wesele tytułowej dziewczyny (Kirsten Dunst). Faktycznie, jest to znakomite studium kiełkującej depresji. Bohaterka, mówiąc w dużym uproszczeniu, jest nieszczęśliwa. Ślub wydaje się jej ostateczną próbą znalezienia owego mistycznego szczęścia, lecz spełza na niczym. Justine pogrąża się w melancholii, nie potrafi sobie poradzić z wewnętrzną pustką, rzeczywistość przygniata ją. Przeżywa swój własny koniec świata. Z jakiego powodu? A czy musi być jakiś?

Gehenna Justine udziela się także widzowi. Przez godzinę miota się ona wraz z bohaterką w kotle obłudy, zakłamania, spieniężenia i zepsucia, w którym chochlą przygnębienia z lubością miesza von Trier. Żadne słowo, zachowanie, gest czy grymas Justine nie jest tu przypadkowy. Duński filmowiec perfekcyjnie ukazuje rodzącą się w dziewczynie depresję, która spowija jej umysł i duszę niczym całun splinu. Nikt nie może jej pomóc, bo i ona nie chce pomocy. Claire (Charlotte Gainsbourg) - siostra, najbliższa osoba - próbuje dotrzeć do niej wszelkimi sposobami. Ale jest bezradna. Melancholia powoli zbliża się do Ziemi.

Część druga, opatrzona imieniem siostry Justine, została przedstawiona z jej punktu widzenia. Akcja skupiona jest na tytułowej planecie, która nie jest już tylko jaśniejącym punkcikiem na firmamencie. Claire z każdym dniem niepokoi się coraz bardziej. Zmuszona do zajmowania się siostrą, której depresyjny stan osiągnął apogeum, z rosnącą obawą spogląda w niebo. Nie docierają do niej słowa męża (Kiefer Sutherland), który przekonuje ją, że Melancholia nie zagraża Ziemi. Także i on przeżyje personalną zagładę, spowodowaną iście romantyczną konfrontacją - niewytłumaczalnego przekonania żony o zbliżającym się końcu z niepotwierdzonymi informacjami naukowymi.

W zderzeniu z ostatecznością w Claire i Justine obudzą się najgłębiej uśpione behawiory. Wola przetrwania tej pierwszej zostanie brutalnie wyparta obezwładniającą bezradnością. Justine zaś w obliczu śmierci odzyska wewnętrzny spokój - koniec świata przyniesie ulgę, ukoi. Przecież to nie pierwszy w jej życiu.

Lars von Trier stworzył film bardzo osobisty i bardzo intymny. Niejednokrotnie podkreślał w wywiadach, że sam zmaga się z depresją. Można więc traktować "Melancholię" jak pewien rodzaj autoterapii reżysera. Bez względu na to, film jest doskonały. Porażająco pięknie zrealizowany, pierwszorzędnie zagrany (grająca rolę Justine - Dunst, słusznie zdobyła Złotą Palmę dla najlepszej aktorki tegorocznego, majowego festiwalu w Cannes, a myślę, że i w wyścigu po Oscary nie jest bez szans), poetycko opowiedziany, dający - jak to zwykle u von Triera bywa - szerokie spektrum możliwych interpretacji. Bez wątpienia jeden z filmów roku.
http://www.youtube.com/watch?v=wzD0U841LRM
 
Do góry