pisofszit
Nowicjusz
- Dołączył
- 25 Sierpień 2013
- Posty
- 33
- Punkty reakcji
- 0
- Wiek
- 28
Nie chce mi się rozpisywać (gdyby mi się chciało, mógłbym pisać powieś za powieścią, bo potrafię rozpisać) i Was zamęczać nudną pseudockliwą historyjką, jak to mi źle, smutno itp. W skrócie: mam już dość tego syfu, który mnie otacza. Mam ogromną ochotę odejść gdzieś, nieważne gdzie, byle przed siebie. Byle zdala od tego wszystkiego, w spokojne miejsce. Gdzieś, gdzie jest cicho, gdzie nie znalazłbym tych wnerwiających zwierząt zwanych ludźmi. Wyrwać się od tej obłudy, od tego syfu i sobie żyć. Choćby przez ten tydzień żyć. Nie interesują mnie warunki tego bytu, wolę jakikolwiek syf natury od tego syfu cywilizacji. Problemy polegają, na tym, że: po pierwsze jestem tchórzem - boję się umrzeć tam, a jednocześnie wolę to niż skonać za 60 lat tutaj; po drugie nie chcę zostawić mojej babci i matki zdanych na siebie. Wiem, że by się strasznie martwiły, wiem, że moja pomoc w domu jest im potrzebna - niestety ("niestety" w wypadku tej historii) jestem altruistą. Jednak ta chęć zamienia się w potrzebę i brnie do przeminy w mus, a to wszystko jest podsycane desperacją i odczuwaniem bezsensu tego wszystkiego. Liczę, że znajdzie się ktoś, kto mnie zrozumie i doradzi cokolwiek sensownego. Jeśli doczytałaś/eś to do końca to gratuluję, jeśli odpowiesz dziękuję. Koniec.