bati999
Macierz Diagonalna
Po Jarvanie przebiegł dreszcz podniecenia. Oblizał dolną wargę, na jego całkowicie zacienionej twarzy widać było wręcz chamski uśmiech.
- Dajesz, Master. - Nie mógł opanować trzęsienia rąk.
Raptory. Pamiętał, jak ciął takie na Rdzawych Polach razem z Kate, podczas jednej z ich pierwszych podróży. Co prawda, miał wtedy srebrne ostrze, przez co ich twarda skóra topiła się jak owady w gorącym ołowiu, jednak teraz było to bez znaczenia. Jego idealnie wymierzony cios poradzi sobie z jednym potworem. W końcu, nie raz z nimi walczył, doskonale wiedział jak uderzyć, aby zabić.
Gdy tylko snajper wychylił się i puścił strzałę, Jarvan razem z nią popędził w kierunku stworów. Joshua dzielnie leciał za nim, jednak z perspektywy trzeciej osoby - Co osoba w bogatych szatach, która całe życie spędziła w mieście, mogła wiedzieć o szybkich biegach i skokach? Nie mógł go dogonić.
A potem żerca wpadł w wir. Dosłownie.
Biegnąc, obrócił się i wyciągnął ostrze, wybijając się od murku, rotował w wietrze, niczym szalony tancerz. Nadał sobie w ten sposób niesamowitej prędkości, tylko idealnie wymierzona strzała mogłaby go teraz powstrzymać. Ale nikt do niego nie celował.
W pewnym momencie wyprostował się, podciągnął zgięte w kolanach za siebie, to samo zrobił z mieczem, trzymając go oburącz. Kątem oka zobaczył jeszcze twarz starego Soldata, który coraz bardziej rozszerzał wzrok. Mimo, że wszystko trwało nie więcej niż kilka sekund, wystarczyło, aby przekonać się, że Jarvan to jeden z największych profesjonalistów w swoim fachu.
Wymierzył cios prosto w kark, odgiął się pod dziwnym kątem. Głowa raptora odleciała kilka metrów dalej, nerwy przeszły po martwym już ciele, rzucając się w spazmach i pogrążając w kałużach krwi.
Jarvan w tym czasie, dzięki szybkiemu skuleniu głowy i podniesieniu nóg w górę, wylądował na zgiętych kolanach, niczym asasyn podcinający gardło z ukrycia. Wstał. Odsapnął, znowu oblizał wargę. Wyprostował ramię, strzepując brudną krew z ostrza, a potem schował go do pochwy, którą upodobał sobie nosić na plecach.
Było już po wszystkim. Moment zaskoczenia dla splugawionych okazał się ich największym przekleństwem. Ale były to tylko stwory bez duszy, nic nie warte, po śmierci nie spotkały nic.
Wstrzymał się z przemówieniem do zmartwionych ludzi, ledwo uratowanych z opresji. Czekał, aż zrobią to oni, albo Joshua. Bardzo napalił się na walkę.
- Dajesz, Master. - Nie mógł opanować trzęsienia rąk.
Raptory. Pamiętał, jak ciął takie na Rdzawych Polach razem z Kate, podczas jednej z ich pierwszych podróży. Co prawda, miał wtedy srebrne ostrze, przez co ich twarda skóra topiła się jak owady w gorącym ołowiu, jednak teraz było to bez znaczenia. Jego idealnie wymierzony cios poradzi sobie z jednym potworem. W końcu, nie raz z nimi walczył, doskonale wiedział jak uderzyć, aby zabić.
Gdy tylko snajper wychylił się i puścił strzałę, Jarvan razem z nią popędził w kierunku stworów. Joshua dzielnie leciał za nim, jednak z perspektywy trzeciej osoby - Co osoba w bogatych szatach, która całe życie spędziła w mieście, mogła wiedzieć o szybkich biegach i skokach? Nie mógł go dogonić.
A potem żerca wpadł w wir. Dosłownie.
Biegnąc, obrócił się i wyciągnął ostrze, wybijając się od murku, rotował w wietrze, niczym szalony tancerz. Nadał sobie w ten sposób niesamowitej prędkości, tylko idealnie wymierzona strzała mogłaby go teraz powstrzymać. Ale nikt do niego nie celował.
W pewnym momencie wyprostował się, podciągnął zgięte w kolanach za siebie, to samo zrobił z mieczem, trzymając go oburącz. Kątem oka zobaczył jeszcze twarz starego Soldata, który coraz bardziej rozszerzał wzrok. Mimo, że wszystko trwało nie więcej niż kilka sekund, wystarczyło, aby przekonać się, że Jarvan to jeden z największych profesjonalistów w swoim fachu.
Wymierzył cios prosto w kark, odgiął się pod dziwnym kątem. Głowa raptora odleciała kilka metrów dalej, nerwy przeszły po martwym już ciele, rzucając się w spazmach i pogrążając w kałużach krwi.
Jarvan w tym czasie, dzięki szybkiemu skuleniu głowy i podniesieniu nóg w górę, wylądował na zgiętych kolanach, niczym asasyn podcinający gardło z ukrycia. Wstał. Odsapnął, znowu oblizał wargę. Wyprostował ramię, strzepując brudną krew z ostrza, a potem schował go do pochwy, którą upodobał sobie nosić na plecach.
Było już po wszystkim. Moment zaskoczenia dla splugawionych okazał się ich największym przekleństwem. Ale były to tylko stwory bez duszy, nic nie warte, po śmierci nie spotkały nic.
Wstrzymał się z przemówieniem do zmartwionych ludzi, ledwo uratowanych z opresji. Czekał, aż zrobią to oni, albo Joshua. Bardzo napalił się na walkę.