Moja mama jest z zawodu fryzjerką i zanim jeszcze nie otworzyła zakładu, pracowała właśnie jako fryzjer domowy. W sumie to teraz też okazyjnie odwiedza klientów w domach.
Standardowo zaczynała od opowiadania o swojej ofercie znajomym, a ci przekazywali to dalej... Potem przerzuciła się na mały druk wizytówek, żeby można było dorwać kontakt do niej. Mieszka w miejscowości z 12 tys. mieszkańców, ale objeżdża też samochodem okoliczne miejscowości. Z samego fryzjerstwa domowego nie miała jakoś zbyt dużych zysków, a na początku wydatki na sprzęt były dość znaczne. Wystarczy tylko wspomnieć, że same najprostsze nożyczki fryzjerskie (nie mówię o degażówkach), kosztują od 180 zł w górę, a trzeba liczyć dwie pary tych zwykłych, dwie degażówek o różnym rozstawie ząbków, brzytwy do cieniowania... Do tego dochodzą peleryny do strzyżenia i farbowania, klipsy do włosów, pędzle do farbowania, rozjaśniacze, utrwalacze, wałki, szczotki, prostownice, dwa rodzaje lokówek i tysiąc pięćset produktów chemicznych. Jedyne, czego nie robiła mama kiedy tylko jeździła po domach, to kupowanie farby do włosów: to zostawiała klientkom, ona mogła co najwyżej wcześniej doradzić/odradzić kolor i firmę.
Wydatki na początek takiej pracy są dość znaczne, więc trzeba sobie zdawać sprawę, że to nie zabawa na krótki czas, no i potrzeba do tego obeznania w zawodzie.