Witam wszystkich,
Może komuś się nudzi i przeczyta te moje wypociny i spojrzy trzeźwym okiem na cała sytuacje. Sprawa dotyczy mojego związku, w którym niestety nie dzieje się najlepiej. Z moim mężczyzna jesteśmy razem pd 3 lat. Na początku jak to na początku było jak w bajce. Ja dla niego zmieniłam swoje zycie o 180 stopni, z małej miejscowości od rodziców przeprowadziłam sie do Warszawy, Rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam 4 lata. Nowe życie. Randki, romantyczne spacery, całe noce zarwane na gadaniu, namiętność. Myślałam, ze spotkałam swojego księcia. Co ja bede mowić kazdy wie jak jest na początku związku. Choć uważam ze to były naprawdę magiczne chwile. Nagle wkradła sie rutyna - nieuniknione. Ale ten książę też przestawał nim być, okazało sie ze ma wady i to całkiem sporo. Typowo. Nie bede pisała wszystkiego. Zaczęliśmy sie kłócić o bzdury, przełomowym momentem w którym książę przestał nim byc była awantura o przypalone kotlety i słowa w stylu do niczego sie nie nadajesz. Potem tęsknota za bliskimi, potem rozmyślania czy dobrze zrobiłam, brak znajomych, tęsknota za byłym. Okazało sie, ze moj książę ma poważne problemy z hormonami, a co za tym idzie huśtawki nastrojów, problemy z libido. Było cholernie cieżko, ale przetrwałam to, choć przyczyniło sie to do tego, ze zaczęłam żałować i zaczęłam go olewać to była moja tarcza przed jego chamskimi odzywkami. Pakowanie siebie albo jego było mniej więcej raz na dwa tygodnie. Kazdy mówił "dotrzecie sie". Bardzo mu ufałam, ale zauważyłam, ze sie zmienił. Zaczęłam po cichu szukac przyczyny i niestety znalazłam była to koleżanka z pracy. Twierdził, ze mu sie podoba, ale to ona na Noego leci i ze moglby ale nie wykorzystał "szansy" zaliczenia jej lub nawet zostawienia mnie dla niej choć miał takie myśli. Było cieżko ale wybaczyłam. Stwierdziłam, ze dużo mojej w tym winy. Choć teraz z perspektywy czasu uważam jednak, ze jego charakter i chamskie odzywki generowały moje zachowanie i suma sumarum widzę w nim tez sporo winy. Dodam jeszcze ze czasem miałam kontakt z byłym i wiem, ze gdybym zechciała to moglibyśmy do siebie wrócić i moj facet twierdzi, ze to go zniszczyło. Wtedy przełomowym momentem i nieznanym dotąd uczuciem, które sie pojawiło był brak zaufania, wtedy jeszcze myslalm, ze juz gorzej byc nie moze. Chciałam ratować ten związek, pojechaliśmy na zagraniczne wakacje, zaszłam w ciąże. Cieszyłam sie. Było w miarę ok, choć zauważyłam ze ma ochotę na wyjścia beze mnie i do czasu az mojemu facetowi nie zachciało sie wyjsć z kolegami do klubu. Stoczyliśmy o to kilka wojen ale on wygrał, obiecał ze wszystko bedzie w porządku, zaufałam. Kiedy zadzwoniłam ok 20 dostałam zjebe, ze mu przeszkadzam i ze żadna dziewczyna nie dzwoni do swojego chłopaka tylko ja. Miał wrócić o 2. Nie mogłam zasnąć wiec czekałam z brzuchem na tatusia az skończy sie bawić. Oczywiście nie wrócił na czas, zaczęłam dzwonić - nic. Zadzwoniłam do jego kumpla. Po telefonie szybko wrócił do domu, wszystko byłoby ok ale usta i pol twarzy miał w czerwonej szmince... Ponoć całowały go striptizerki, które tańczyły, bo był to wieczór kawalerski dla jasności żadnego jego kumpla, bo nawet na ślub nie był zaproszony. No cóż, taka zabawa. Bardzo mnie to zraniło, najbardziej dlatego, że czekałam jak głupia az tatuś skończy imprezę i głaskałam sie po ciążowym brzuchu. Ale to tez wybaczyłam. Myslalm, ze żałuje, ze mu głupio, ze mnie skrzywdził. Moje zaufanie runęło jak World Trade Center razem z godnością i honorem. Tak wiem ludzie przezywają gorsze dramaty. Ale wtedy to był dla mnie koniec świata. Nie wyobrażałam sobie jak mam życ z taką osobą, jednak go kochałam i kocham lecz wtedy podjęłam decyzje ze względu na małego człowieczka w brzuchu. Ktoś mądry kiedys powiedział, ze czas leczy rany i to prawda ale blizny zostają. Wszystko moze byłoby dobrze gdyby nie fakt, że nie ma żadnej poprawy. Choć obiecywał to zamiast lepiej jest coraz gorzej. Syn ma juz 5 miesięcy, przeprowadziliśmy sie do moich rodziców, zeby było łatwiej finansowo. Wspomnę jeszcze, ze moj facet jest z patologicznej rodziny, miał bardzo ciezkie dzieciństwo i uważam, ze swietnie sobie poradził i nie ukrywam, ze myslalm, ze taka osoba bardziej doceni, ze ma teraz rodzine, ze bedzie dbał o mnie, o nas nawet nie tyle co finansowo, ale obdaruje duża miłością. Nie jestem święta i nie byłam. Wiem, ze mam trudny charakter. Zdarzyło mi sie, ze uderzyłam go w twarz. Chyba zbyt czesto mi sie zdarzyło. Nie wiem co z tym robic. Aktualnie sytuacja wyglada tak, ze przyłapałam go na siedzeniu na czacie w dziale mężowie i żony. Od jakiegoś czasu lubi sobie wypić, czasem sa naprawdę ostre awantury, padają rożne słowa, których nigdy wolałabym nie słyszeć. Sporo mowi o kobietach. Czesto mnie oszukuje nawet w błahych sprawach. Woli spędzać czas z kolegami niz ze mną i synem. Ma ochotę na wyjście z kolegami do klubu. Ale mowi ze bardzo mnie kocha. Chyba jestem głupia i naiwna ze w to wierze, a moze raczej chce wierzyć. Kocham go i wiele bym oddała zeby tylko było dobrze miedzy nami, żebyśmy było szczęśliwa rodzina. Mi na ta chwile zależy tylko na spokoju, bezpieczeństwie i stabilności. Nie umiem do niego dotrzeć, płacz, krzyk, smutek, olewanie nic juz na niego nie działa. Ale nie potrafię tez zapomnieć o tym wszystkim od tak i zacząć od nowa, juz zbyt wiele razy sie zawiodłam. On mowi mi żebym wyluzowała, ale ja nie umiem. To jakaś paranoja do tego stopnia ze założyłam mu w telefonie gps i po 2 dniach okazało sie ze mnie okłamał, powiedział, ze idzie spac a ruszył gdzies do centrum miasta rzekomo tak sobie pojeździć i na kebaba. Ja juz sama przestaje sobie radzić z ta sytuacja, co chwila to jakies nowości. Szczerze to ja chyba sama juz nie wierze w to, ze cos sie poprawi o czuje, ze prędzej czy pózniej wywinie mi taki numer, ze nie bede mogła na niego patrzeć. Proszę Was o poradę, sama nie wiem o co, moze poprostu chciałam sie wygadać... Pozdrawiam
Może komuś się nudzi i przeczyta te moje wypociny i spojrzy trzeźwym okiem na cała sytuacje. Sprawa dotyczy mojego związku, w którym niestety nie dzieje się najlepiej. Z moim mężczyzna jesteśmy razem pd 3 lat. Na początku jak to na początku było jak w bajce. Ja dla niego zmieniłam swoje zycie o 180 stopni, z małej miejscowości od rodziców przeprowadziłam sie do Warszawy, Rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam 4 lata. Nowe życie. Randki, romantyczne spacery, całe noce zarwane na gadaniu, namiętność. Myślałam, ze spotkałam swojego księcia. Co ja bede mowić kazdy wie jak jest na początku związku. Choć uważam ze to były naprawdę magiczne chwile. Nagle wkradła sie rutyna - nieuniknione. Ale ten książę też przestawał nim być, okazało sie ze ma wady i to całkiem sporo. Typowo. Nie bede pisała wszystkiego. Zaczęliśmy sie kłócić o bzdury, przełomowym momentem w którym książę przestał nim byc była awantura o przypalone kotlety i słowa w stylu do niczego sie nie nadajesz. Potem tęsknota za bliskimi, potem rozmyślania czy dobrze zrobiłam, brak znajomych, tęsknota za byłym. Okazało sie, ze moj książę ma poważne problemy z hormonami, a co za tym idzie huśtawki nastrojów, problemy z libido. Było cholernie cieżko, ale przetrwałam to, choć przyczyniło sie to do tego, ze zaczęłam żałować i zaczęłam go olewać to była moja tarcza przed jego chamskimi odzywkami. Pakowanie siebie albo jego było mniej więcej raz na dwa tygodnie. Kazdy mówił "dotrzecie sie". Bardzo mu ufałam, ale zauważyłam, ze sie zmienił. Zaczęłam po cichu szukac przyczyny i niestety znalazłam była to koleżanka z pracy. Twierdził, ze mu sie podoba, ale to ona na Noego leci i ze moglby ale nie wykorzystał "szansy" zaliczenia jej lub nawet zostawienia mnie dla niej choć miał takie myśli. Było cieżko ale wybaczyłam. Stwierdziłam, ze dużo mojej w tym winy. Choć teraz z perspektywy czasu uważam jednak, ze jego charakter i chamskie odzywki generowały moje zachowanie i suma sumarum widzę w nim tez sporo winy. Dodam jeszcze ze czasem miałam kontakt z byłym i wiem, ze gdybym zechciała to moglibyśmy do siebie wrócić i moj facet twierdzi, ze to go zniszczyło. Wtedy przełomowym momentem i nieznanym dotąd uczuciem, które sie pojawiło był brak zaufania, wtedy jeszcze myslalm, ze juz gorzej byc nie moze. Chciałam ratować ten związek, pojechaliśmy na zagraniczne wakacje, zaszłam w ciąże. Cieszyłam sie. Było w miarę ok, choć zauważyłam ze ma ochotę na wyjścia beze mnie i do czasu az mojemu facetowi nie zachciało sie wyjsć z kolegami do klubu. Stoczyliśmy o to kilka wojen ale on wygrał, obiecał ze wszystko bedzie w porządku, zaufałam. Kiedy zadzwoniłam ok 20 dostałam zjebe, ze mu przeszkadzam i ze żadna dziewczyna nie dzwoni do swojego chłopaka tylko ja. Miał wrócić o 2. Nie mogłam zasnąć wiec czekałam z brzuchem na tatusia az skończy sie bawić. Oczywiście nie wrócił na czas, zaczęłam dzwonić - nic. Zadzwoniłam do jego kumpla. Po telefonie szybko wrócił do domu, wszystko byłoby ok ale usta i pol twarzy miał w czerwonej szmince... Ponoć całowały go striptizerki, które tańczyły, bo był to wieczór kawalerski dla jasności żadnego jego kumpla, bo nawet na ślub nie był zaproszony. No cóż, taka zabawa. Bardzo mnie to zraniło, najbardziej dlatego, że czekałam jak głupia az tatuś skończy imprezę i głaskałam sie po ciążowym brzuchu. Ale to tez wybaczyłam. Myslalm, ze żałuje, ze mu głupio, ze mnie skrzywdził. Moje zaufanie runęło jak World Trade Center razem z godnością i honorem. Tak wiem ludzie przezywają gorsze dramaty. Ale wtedy to był dla mnie koniec świata. Nie wyobrażałam sobie jak mam życ z taką osobą, jednak go kochałam i kocham lecz wtedy podjęłam decyzje ze względu na małego człowieczka w brzuchu. Ktoś mądry kiedys powiedział, ze czas leczy rany i to prawda ale blizny zostają. Wszystko moze byłoby dobrze gdyby nie fakt, że nie ma żadnej poprawy. Choć obiecywał to zamiast lepiej jest coraz gorzej. Syn ma juz 5 miesięcy, przeprowadziliśmy sie do moich rodziców, zeby było łatwiej finansowo. Wspomnę jeszcze, ze moj facet jest z patologicznej rodziny, miał bardzo ciezkie dzieciństwo i uważam, ze swietnie sobie poradził i nie ukrywam, ze myslalm, ze taka osoba bardziej doceni, ze ma teraz rodzine, ze bedzie dbał o mnie, o nas nawet nie tyle co finansowo, ale obdaruje duża miłością. Nie jestem święta i nie byłam. Wiem, ze mam trudny charakter. Zdarzyło mi sie, ze uderzyłam go w twarz. Chyba zbyt czesto mi sie zdarzyło. Nie wiem co z tym robic. Aktualnie sytuacja wyglada tak, ze przyłapałam go na siedzeniu na czacie w dziale mężowie i żony. Od jakiegoś czasu lubi sobie wypić, czasem sa naprawdę ostre awantury, padają rożne słowa, których nigdy wolałabym nie słyszeć. Sporo mowi o kobietach. Czesto mnie oszukuje nawet w błahych sprawach. Woli spędzać czas z kolegami niz ze mną i synem. Ma ochotę na wyjście z kolegami do klubu. Ale mowi ze bardzo mnie kocha. Chyba jestem głupia i naiwna ze w to wierze, a moze raczej chce wierzyć. Kocham go i wiele bym oddała zeby tylko było dobrze miedzy nami, żebyśmy było szczęśliwa rodzina. Mi na ta chwile zależy tylko na spokoju, bezpieczeństwie i stabilności. Nie umiem do niego dotrzeć, płacz, krzyk, smutek, olewanie nic juz na niego nie działa. Ale nie potrafię tez zapomnieć o tym wszystkim od tak i zacząć od nowa, juz zbyt wiele razy sie zawiodłam. On mowi mi żebym wyluzowała, ale ja nie umiem. To jakaś paranoja do tego stopnia ze założyłam mu w telefonie gps i po 2 dniach okazało sie ze mnie okłamał, powiedział, ze idzie spac a ruszył gdzies do centrum miasta rzekomo tak sobie pojeździć i na kebaba. Ja juz sama przestaje sobie radzić z ta sytuacja, co chwila to jakies nowości. Szczerze to ja chyba sama juz nie wierze w to, ze cos sie poprawi o czuje, ze prędzej czy pózniej wywinie mi taki numer, ze nie bede mogła na niego patrzeć. Proszę Was o poradę, sama nie wiem o co, moze poprostu chciałam sie wygadać... Pozdrawiam