Przyjaźnię się z chłopakiem od 4 lat. Niestety problem w tym, że on się we mnie zakochał. I to nie jest zwykła miłość, jakieś zauroczenie, ponieważ to już trwa 3 lata, od 3 lat jest we mnie tak mocno zakochany. Jest on miły, grzeczny, bardzo lubię spędzać z Nim czas, mamy podobne poczucie humoru i często się razem śmiejemy. Nigdy nie robiłam mu żadnej nadziei, że kiedykolwiek będziemy razem. Z tego powodu( nie chciałam go już ranić swoją osobą) próbowaliśmy zerwać kontakt 3 razy ale za każdym razem kończy się tak samo i nadal go utrzymujemy. Najdłużej wytrzymaliśmy 4 miesiące. Nie wiem dlaczego tak jest, nie potrafimy żyć bez siebie. Ale ja go nie kocham, tzn kocham go jak brata, jak przyjaciela. Jego miłość do mnie jest ogromna a ja nigdy w życiu nawet nie byłam zakochana. Powiedział mi, że on może nawet latami na mnie czekać i że on nie zwraca uwagi na inne dziewczyny. Ale ja nie chce żeby czekał, mam już dostateczne wyrzuty sumienia z tego że go ciągle ranie i bardzo bym chciała aby on znalazł sobie jakąś dziewczynę, z którą będzie szczęśliwy. On twierdzi, że tylko ja mogę go uszczęśliwić. Ostatnio nasza sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła, bo on jest praktycznie załamany. Napisał mi ostatnio, że lepiej będzie jak nie będziemy się na razie spotykać. Nie wiem co mam robić
wiem, że mogłabym być z Nim szczęśliwa ale strasznie się boje. Próbowałam go pokochać, jakoś tak zmusić się w sobie do niego ale to nie działa. Czasami jest tak, że chciałabym z nim być ale to tylko rzadko. Nie chce go już więcej ranić i nie wiem co mam zrobić w tej sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że jestem głupią gówniarą, która nie dojrzała do związku ani do niczego, ale też mi jest ciężko w tej sytuacji i jestem bezradna.
Kilka lat temu miałam podobną sytuację. Znałam tego chłopaka od zerówki, ale dopiero w szkole średniej tak jakoś 'bardziej' zaczęliśmy kolegować się. Lubiłam go i to bardzo. Zawsze mieliśmy o czym pogadać, pośmiać się. W sumie wtedy to ja nigdy nie byłam zakochana. Nie znałam tego uczucia. Nie wiedziałam jak to jest być zakochanym. Na początku nawet sobie sprawy z tego nie zdawałam, że może się zakochać. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Nom, po jakimś czasie zauważyłam, że coś jest nie tak, że chyba nie traktuje mnie jako koleżanki. Czasem dawał takie delikatne sygnały i zaczęłam od niego uciekać, unikać, peszyłam się w jego obecności, nie umiałam mu spojrzeć w oczy, bo on mi tak zaglądał w moje. Pamiętam jak kiedyś poszłam z tym dylematem do przyjaciółki (ona znała i mnie bardzo dobrze i jego) na początku wyśmiała mnie. Powiedziała, że wymyślam sobie... Po niedługim czasie moja psiapsióła przyznała mi racje. Ten mój kolega na nic nie naciskał, zawsze był dla mnie cierpliwy, wyrozumiały, ciepły...jak ograniczyłam z nim kontakt to on chyba myślał, że byłam nieśmiała (w sumie trochę byłam, ale raczej nie to nie blokowało). On nakręcał się jeszcze bardziej, pisał, proponował spotkania, a ja kolejne wymówki... Nom i przyszła jego studniówka. Zaprosił mnie i miałam kolejny wielki dylemat, no ale moja kumpela nagadała mi, że idź może akurat będzie fajnie i w ogóle on to dobry i w miarę przystojny chłopak... no i zgodziłam się. 2 tygodnie później (miesiąc przed jego studniówką) spotkałam kogoś w kim później bardzo silnie zauroczyłam się i w sumie ten człowiek mimo to, że zranił moje uczucia to dużo mu zawdzięczam i fajnie że był.
Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Poszłam z tamtym na studniówkę i po niej zerwałam kontakt, bo chciałam być w porządku. Później jeszcze trochę miał nadzieje, ale nie naciskał. Chyba kulminacyjny moment naszej znajomości odbył się na mojej studniówce i w końcu zrozumiał, że my nigdy razem nie będziemy. Od tej pamiętnej nocy chyba już go więcej nie widziałam, nie pisał, nie dzwonił. Na początku było mi przykro, bo nie chciałam go ranić. Złośliwi powiedzą, że ciągałam, go za nos przez tyle czasu (ale tak naprawdę to on nigdy nie postawił sprawy jasno, bo wiedział, że na pewno powiem NIE). Po 2 miechach dowiedziałam się, że ma dziewczynę i że podobno w końcu jest szczęśliwy. No i jak już o tym dowiedziałam, się to poczułam ulgę(?) już nie było mi tak bardzo smutno i żal jego, że jego zraniłam bo chłopak nie próżnował i miał kogoś w 'rezerwie' :]
Kiedyś, jak te wydarzenia były moją teraźniejszością to nie wiedziałam, dlaczego tak postępuje. Nie rozumiałam siebie. Rozum podpowiadał zupełnie co innego niż serce.
Czego brakowało w tej relacji z moim kolegą? Nie pociągał mnie fizycznie. Nie zmusiłabym się nawet by jego pocałować, a przecież związek to również fizyczność.
Jeśli mam autorce mam jej coś poradzić to niech odpowie sama sobie czy ten jej kolega pociąga ją fizycznie? Nie odsuwa się kiedy patrzy jej w oczy, nie wyrywa się kiedy próbuje jej dotknąć, nie brzydzi ją myśl o pocałunku z nim.
Boisz się podjąć decyzji? Dlaczego? Nie żałuj dziewczyno, NIE ŻAŁUJ! Idź przed siebie. Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji
P.S. Złośliwi powiedzą, że reguła sprawdza się (kobiety kochają niegrzecznych facetów). Nie w moim wypadku nie sprawdziło się. Dziś jestem tego pewna