Samin Feathalion
Nowicjusz
Lavena:
Konny przemknął tuż obok niej. Czuła podmuch lecz nie było to tak nieprzyjemne uczucie jak przy spotkaniu z upiorem w lesie. Gdy odwróciła się patrząc za nim zobaczyła że jego atak był skierowany nie na nią lecz na kogoś o krok za nią. Czarna postać ziejąca pustymi oczodołami i szczerząca groteskowe oblicze pełne kłów została kopnięta w pierś przez konia co posłało ją w białawy opar snujący się po wilgotnej ziemi. Zbrojny zręcznie zeskoczył z rumaka i przygwoździł zmorę do ziemi swoim wyszczerbionym ostrzem. Widmo szarpnęło się lecz było już za późno i zdołało tylko rozpaść się w pył. Przez moment buchnął kłąb czarnego dymu i nastała cisza. Zbrojny wstał i schował miecz do pochwy u swego boku. Zdjął hełm i zwrócił swe oblicze na Lavenę. Jego poorana zmarszczkami twarz biła dostojeństwem i mimo iż nie cechowała jej urodziwość młodzieńca to było to oblicze wypróbowane przez czas… było w nim coś co nadawało mu ponadczasowego majestatu… była to twarz godna rycerza. –Witaj młoda damo. Od kiedy to tak młody wędrowiec ducha podróżuje bez swojego mistrza?- Zapytał głębokim głosem który mimo iż tamten poruszał ustami zdawał się pochodzić z nieokreślonego źródła.
Cralin:
Ogromne kocie oblicze zdawało się uśmiechać do krasnoluda lecz czy koty mogły się uśmiechnąć? –Wiem że dla śmiertelnych obecność istoty boskiej jest niepokojąca i nie będę owijać w bawełnę że nasze spotkanie nie miałoby miejsca gdyby wszystko było w porządku. Moje drogie dzieci zostały powiązane z tobą przy użyciu starej magii i te które są w twoim pobliżu czują potrzebę twojego towarzystwa. Mój wpływ na nie pozwala trochę złagodzić wpływ zaklęcia jednak sposobu na jego złamanie musisz szukać sam.- Oczy kotki rozbłysły wewnętrznym blaskiem i na barkach Cralina zawisł ciężar koszulki kolczej. Na kolczudze pojawił się lekki, zielony kaftan ze znakiem Hormidala. Na około jego nadgarstków zmaterializowały się dwa karwasze z utwardzanej skóry lecz złota obręcz wciąż była na swoim miejscu. –To mała pomoc w twym przymusowym zadaniu… a teraz śpij dobrze i uważaj na siebie.- Wizja rozmyła się i przed wojownikiem rozciągała się teraz trawiasta równina lekko falująca przy podmuchach lata. W oddali majaczyły góry… prawdziwy dom krasnoludzkiego rodu. Aster poczuł udzielający się spokój krajobrazu. Ptak przelatujący nad jego głową głośno zamiauczał i poszybował po bezkresnym błękicie. –MIAU?- Krasnolud otworzył oczy i zobaczył parę migdałowych ślepi patrzących na niego. –Miau-
Kaj:
Manewr udał się lepiej niż można się było tego spodziewać w gęstym lesie. Kapłan zwinnie odbił się od drzewa tuż za plecami herszta bandytów i akurat gdy ten odwrócił się zdezorientowany akrobacjami przeciwnika dostał podeszwą stopy prosto w twarz co spowodowało że ze sporym impetem poleciał na ziemie. Do uszu mnicha doszedł głuchy odgłos czaszki trafiającej na korzeń drzewa. Łotr leżał nieruchomo i raczej nie było szans by przeżył taki cios nie będąc wprawnym wojownikiem. –To musiało boleć zanim rozbił sobie czaszkę. Choć niewątpliwie zasługiwał na to by cierpieć dłużej.- Zza drzewa wyszła odziana w skóry postać. Był to dojrzały mężczyzna o ogorzałej twarzy i siwiejących już włosach które jednak wciąż były gęste i sięgały mu do ramion. Niektóre zaplecione były w drobne warkoczyki i przyozdobione koralikami i drobnymi kostkami. Na ramiona zarzucony miał krótki płaszcz z szaro-czarnego futra. Na nadgarstkach i szyi miał bransoletki z paciorków, kostek oraz wyrzeźbionych z rozmaitych materiałów, czaszek różnych zwierząt. Jedną z bransoletek stanowiły kości jakiegoś węża nanizane na rzemyk tak by wyglądał jak jego żywy odpowiednik tyle że pozbawiony wszystkiego poza kośćmi. Kolejnym obiektem na jego nadgarstku była złota obręcz Nieznajomy na głowie miał maskę przedstawiającą czaszkę kruka. Teraz ‘unikalna’ przyłbica była uniesiona tak by nie przesłaniała ludzkiego oblicza wymalowanego w białe symbole. Mężczyzna dzierżył w dłoni przyozdobiony piórami kostur z zatkniętą na końcu czaszką jelenia. –Ach.. złe kości złego człowieka nie uczynią dobrego amuletu.- pożalił się spoglądając na łotra. Przykucnął nad nim i długim nożem rozciął jego ramię. Kilka sprawnych cięć i jedna z kości znalazła się w jego dłoni. Ocenił ją pod kątem i zawinął w płótno a później schował w obszerną torbę przewieszoną przez jego ramię. Następnie wyciął kości z jednego palca i również schował je w torbę. Wytarł dłoń w ubranie umarłego i wyprostował się. –Złe kości to czarna magia i klątwy.- Spojrzał teraz na mnicha jakby dopiero teraz go zauważył. –Ach! Witaj podróżniku! Wdzięczni ci jesteśmy za szybką śmierć właściciela złych kości… to o jednego niegodziwca mniej… Ale nie przedstawiliśmy się a to nie dobrze. Nie nie! Jesteśmy Erling Skulldancer… zwą nas szamanem czaszek bo przywołujemy duchy przez kości i zaklinamy czaszki… ale nie lękajcie się gdyż my zła dobrym wyrządzać nie wyrządzamy o nie nie.- Świetnie! Jeszcze pomylony szaman na to wszystko. Ta bransoletka musiała być przeklęta! Można było usłyszeć zbliżające się sapanie dwóch osiłków pędzących co sił za swoim szefem.
Wszebor:
Mężczyzna za kontuarem spojrzał na wchodzącego elfa i gdy ten skończył już mówić odpowiedział. –Witajcie podróżniku. Nie trafiła wam się najlepsza pogoda na wędrówkę po tych stronach. Siadajcie przy ogniu i wysuszcie się trochę. Mamy gorący bigos i świeży chleb a wino jakieś na pewno się znajdzie. Dziesięć miedziaków razem z noclegiem… pokój może szlachecki nie jest ale łóżko jest wygodne i na czystą pościel.- Mówił serdecznym tonem i równocześnie nalewał wina z małej beczułki pod ścianą. Postawił kielich na kontuarze i zabrał się za nakładanie z kociołka parującego bigosu. Na brzeg drewnianej misy położył cztery pajdy chleba i postawił je obok wina. Zapach dotarł do nozdrzy Wszebora i ten dopiero teraz poczuł jak bardzo był głodny. –Pojadajcie i opowiedzcie co was w nasze strony sprowadza.- Elf dopiero teraz zauważył że w izbie nie ma nikogo poza nim i karczmarzem
[Wybaczcie tak długi brak odpisu. Wiele się działo i nie miałem kiedy pomyśleć nad tym]
Konny przemknął tuż obok niej. Czuła podmuch lecz nie było to tak nieprzyjemne uczucie jak przy spotkaniu z upiorem w lesie. Gdy odwróciła się patrząc za nim zobaczyła że jego atak był skierowany nie na nią lecz na kogoś o krok za nią. Czarna postać ziejąca pustymi oczodołami i szczerząca groteskowe oblicze pełne kłów została kopnięta w pierś przez konia co posłało ją w białawy opar snujący się po wilgotnej ziemi. Zbrojny zręcznie zeskoczył z rumaka i przygwoździł zmorę do ziemi swoim wyszczerbionym ostrzem. Widmo szarpnęło się lecz było już za późno i zdołało tylko rozpaść się w pył. Przez moment buchnął kłąb czarnego dymu i nastała cisza. Zbrojny wstał i schował miecz do pochwy u swego boku. Zdjął hełm i zwrócił swe oblicze na Lavenę. Jego poorana zmarszczkami twarz biła dostojeństwem i mimo iż nie cechowała jej urodziwość młodzieńca to było to oblicze wypróbowane przez czas… było w nim coś co nadawało mu ponadczasowego majestatu… była to twarz godna rycerza. –Witaj młoda damo. Od kiedy to tak młody wędrowiec ducha podróżuje bez swojego mistrza?- Zapytał głębokim głosem który mimo iż tamten poruszał ustami zdawał się pochodzić z nieokreślonego źródła.
Cralin:
Ogromne kocie oblicze zdawało się uśmiechać do krasnoluda lecz czy koty mogły się uśmiechnąć? –Wiem że dla śmiertelnych obecność istoty boskiej jest niepokojąca i nie będę owijać w bawełnę że nasze spotkanie nie miałoby miejsca gdyby wszystko było w porządku. Moje drogie dzieci zostały powiązane z tobą przy użyciu starej magii i te które są w twoim pobliżu czują potrzebę twojego towarzystwa. Mój wpływ na nie pozwala trochę złagodzić wpływ zaklęcia jednak sposobu na jego złamanie musisz szukać sam.- Oczy kotki rozbłysły wewnętrznym blaskiem i na barkach Cralina zawisł ciężar koszulki kolczej. Na kolczudze pojawił się lekki, zielony kaftan ze znakiem Hormidala. Na około jego nadgarstków zmaterializowały się dwa karwasze z utwardzanej skóry lecz złota obręcz wciąż była na swoim miejscu. –To mała pomoc w twym przymusowym zadaniu… a teraz śpij dobrze i uważaj na siebie.- Wizja rozmyła się i przed wojownikiem rozciągała się teraz trawiasta równina lekko falująca przy podmuchach lata. W oddali majaczyły góry… prawdziwy dom krasnoludzkiego rodu. Aster poczuł udzielający się spokój krajobrazu. Ptak przelatujący nad jego głową głośno zamiauczał i poszybował po bezkresnym błękicie. –MIAU?- Krasnolud otworzył oczy i zobaczył parę migdałowych ślepi patrzących na niego. –Miau-
Kaj:
Manewr udał się lepiej niż można się było tego spodziewać w gęstym lesie. Kapłan zwinnie odbił się od drzewa tuż za plecami herszta bandytów i akurat gdy ten odwrócił się zdezorientowany akrobacjami przeciwnika dostał podeszwą stopy prosto w twarz co spowodowało że ze sporym impetem poleciał na ziemie. Do uszu mnicha doszedł głuchy odgłos czaszki trafiającej na korzeń drzewa. Łotr leżał nieruchomo i raczej nie było szans by przeżył taki cios nie będąc wprawnym wojownikiem. –To musiało boleć zanim rozbił sobie czaszkę. Choć niewątpliwie zasługiwał na to by cierpieć dłużej.- Zza drzewa wyszła odziana w skóry postać. Był to dojrzały mężczyzna o ogorzałej twarzy i siwiejących już włosach które jednak wciąż były gęste i sięgały mu do ramion. Niektóre zaplecione były w drobne warkoczyki i przyozdobione koralikami i drobnymi kostkami. Na ramiona zarzucony miał krótki płaszcz z szaro-czarnego futra. Na nadgarstkach i szyi miał bransoletki z paciorków, kostek oraz wyrzeźbionych z rozmaitych materiałów, czaszek różnych zwierząt. Jedną z bransoletek stanowiły kości jakiegoś węża nanizane na rzemyk tak by wyglądał jak jego żywy odpowiednik tyle że pozbawiony wszystkiego poza kośćmi. Kolejnym obiektem na jego nadgarstku była złota obręcz Nieznajomy na głowie miał maskę przedstawiającą czaszkę kruka. Teraz ‘unikalna’ przyłbica była uniesiona tak by nie przesłaniała ludzkiego oblicza wymalowanego w białe symbole. Mężczyzna dzierżył w dłoni przyozdobiony piórami kostur z zatkniętą na końcu czaszką jelenia. –Ach.. złe kości złego człowieka nie uczynią dobrego amuletu.- pożalił się spoglądając na łotra. Przykucnął nad nim i długim nożem rozciął jego ramię. Kilka sprawnych cięć i jedna z kości znalazła się w jego dłoni. Ocenił ją pod kątem i zawinął w płótno a później schował w obszerną torbę przewieszoną przez jego ramię. Następnie wyciął kości z jednego palca i również schował je w torbę. Wytarł dłoń w ubranie umarłego i wyprostował się. –Złe kości to czarna magia i klątwy.- Spojrzał teraz na mnicha jakby dopiero teraz go zauważył. –Ach! Witaj podróżniku! Wdzięczni ci jesteśmy za szybką śmierć właściciela złych kości… to o jednego niegodziwca mniej… Ale nie przedstawiliśmy się a to nie dobrze. Nie nie! Jesteśmy Erling Skulldancer… zwą nas szamanem czaszek bo przywołujemy duchy przez kości i zaklinamy czaszki… ale nie lękajcie się gdyż my zła dobrym wyrządzać nie wyrządzamy o nie nie.- Świetnie! Jeszcze pomylony szaman na to wszystko. Ta bransoletka musiała być przeklęta! Można było usłyszeć zbliżające się sapanie dwóch osiłków pędzących co sił za swoim szefem.
Wszebor:
Mężczyzna za kontuarem spojrzał na wchodzącego elfa i gdy ten skończył już mówić odpowiedział. –Witajcie podróżniku. Nie trafiła wam się najlepsza pogoda na wędrówkę po tych stronach. Siadajcie przy ogniu i wysuszcie się trochę. Mamy gorący bigos i świeży chleb a wino jakieś na pewno się znajdzie. Dziesięć miedziaków razem z noclegiem… pokój może szlachecki nie jest ale łóżko jest wygodne i na czystą pościel.- Mówił serdecznym tonem i równocześnie nalewał wina z małej beczułki pod ścianą. Postawił kielich na kontuarze i zabrał się za nakładanie z kociołka parującego bigosu. Na brzeg drewnianej misy położył cztery pajdy chleba i postawił je obok wina. Zapach dotarł do nozdrzy Wszebora i ten dopiero teraz poczuł jak bardzo był głodny. –Pojadajcie i opowiedzcie co was w nasze strony sprowadza.- Elf dopiero teraz zauważył że w izbie nie ma nikogo poza nim i karczmarzem
[Wybaczcie tak długi brak odpisu. Wiele się działo i nie miałem kiedy pomyśleć nad tym]