Do któregoś momentu w życiu uważałam, że choć sama nie podjęłabym się takiego zabiegu/czynu/morderstwa (jak to nazwać?) to jest to jednak indywidualny wybór kobiety za którym zawsze stoją jakieś dramaty, zawirowania życiowe... Moje życie akurat ułożyło się tak, że po prostu nie wchodziłoby to w grę: brak nieodpowiedzialnego seksu, nieodpowiedzialnego faceta (a to ma moim zdaniem często decydujące znaczenie w takich sprawach) a z drugiej strony jakieś kompletnie naiwne marzenie o dzieciach z mojej strony już w ogólniaku...
Tak więc - ja bym po prostu nie mogła.
Natomiast od kiedy sama jestem w ciąży zmienił się mój pogląd na tę drugą kwestię - wolnego wyboru "wolnej" kobiety.
Nie potrafiłabym w jakikolwiek sposób ocenić kobiety, która usunęła dziecko po gwałcie albo w ochronie własnego zdrowia lub życia - myślę, że nikt kto sam tego nie przeżył nie miałby prawa do takiej oceny, ale z drugiej strony mamy tu już jednak dziecko, które już zaistniało i żyłoby...
Sama nie usunęłabym dziecka, które miałoby jakieś wady i nikt mi nie wmówi, że matka usuwająca taką ciążę robi to z miłości lub litości - myślę zresztą, że te dwa stany wzajemnie się wykluczają i powodem jest właśnie brak miłości i szacunku do dziecka jako istoty odrębnej wartościowej samej w sobie a nie ze względu na to, że ma ona spełnić czyjeś oczekiwania - być okazem zdrowia i otrzymać 10pkt w skali apgar. Czym innym jest usunięcie ciąży na samą wiadomość o nieprawidłowościach a czym innym donoszenie ciąży i danie naszemu dziecku szansy na podjęcie czynności życiowych po urodzeniu i np decyzja o odłączeniu od aparatury podtrzymującej życie dopiero w sytuacji gdyby wszystko zawiodło a dalsze zabiegi nie skutkowałyby poprawą lecz przysparzałyby tylko cierpienia. Być może na pierwszy rzut oka nie ma w tym logiki - podtrzymanie ciąży po to aby potem dziecko i tak zmarło, ale przecież nigdy do końca nie przewidzimy tego co się zdarzy, nie możemy na 100% stwierdzić, że to dziecko umrze ponieważ wiele razy kiedy lekarze dają pacjentowi 1% na poprawę życie przewrotnie wykorzystuje właśnie ten jeden procent i wygrywa ze śmiercią...
W ostatnich latach rozwija się psychologia prenatalna, która mówi nam, że dziecko pragnie kontaktu, bliskości, że czuje kiedy jest kochane a kiedy odrzucane i, że to jak i ile zainwestujemy w relacje z dzieckiem w jego życiu płodowym będzie rzutowało na jego dalszy rozwój po urodzeniu. Myślę, że nieuleczalnie chore dzieci także zasługują na to, żeby przejść przez ten etap, żeby w swym być może zbyt krótkim życiu chociaż przez 9 miesięcy czuć miłość rodziców i więź z nimi. Ale właśnie ta jedyna najcenniejsza rzecz, którą mogliby ofiarować rodzice często okazuje się zbyt wygórowana - łatwiej jest "usunąć" płód, którego nie zobaczymy na żywo, który nie zapłacze, nie zaprotestuje przeciw rozrywaniu na części - łatwiej i mniej boleśnie niż patrzeć na umieranie dziecka już narodzonego. A przecież śmierć to tylko najskrajniejszy przypadek, wiele dzieci żyje i funkcjonuje prawie normalnie np z zespołem Downa, z powodu którego jest i będzie tyle aborcji.
Straszliwie się rozpisałam i chociaż mogłabym tak jeszcze długo na razie się odrywam; resztę refleksji zostawiam na kiedy indziej.