No, Doroti:
(stosuję pogrubienia, bo przekroczyłbym limit cytatów...
Podejrzewam, że zostanę zlinczowana za moją wypowiedz... no, ale...
Nie zgadzam się z większością Twojej wypowiedzi, Doroti, to prawda, ale bardzo cieszę się, że ją napisałaś
Masz pełne prawo do własnego zdania, szanuję to i chętnie podyskutuję z Twoimi argumentami. Broń boże, abym kogokolwiek linczował za poglądy inne od moich
Nikt nie jest alfą i omegą!
Moim zdaniem samotność wcale nie jest czymś złym. Często to właśnie ona stymuluje ludzi pod względem intelektualnym i zmusza ich do rozwoju, dokonania zmian w swoim życiu.
To bardzo tendencyjne stwierdzenie. Wszystko zależy od bardzo wielu czynników, jak wiek, status społeczny, charakter, wizja idealnego życia etc. osoby dotkniętej ową samotnością. Jeżeli ktoś jest człowiekiem młodym, niezależnym, skoncentrowanym na karierze, a na dodatek nie ma żadnych problemow z radzeniem sobie samemu, to wówczas nie posiadając partnera, faktycznie ma więcej czasu, aby skupic się na sobie.
Niemniej, w pewnym wieku - z tego, co słyszałem, człowiek zaczynia bac się tego, że zostanie sam. Najbliższa rodzina się starzeje, pojawia się wizja, że rodzice umrą, a rodzeństwo zakłada swoje własne rodziny, którym będzie poświęcac miażdzącą ilośc swojego czasu, podobnie w przypadku kolegów i znajomych... W dodatku pojawia się presja społeczna ze względu na ów wiek.
Z drugiej strony, ileż można robic coś tylko dla siebie? W końcu osiągnie się tyle, że zachce się z kimś podzielic i przy założeniu, że otoczenie takiej przykładowej osoby, której los rozważamy, będzie zajęte swoimi rodzinami, to nie ma za bardzo z kim.
Poza tym, człowiek z natury jest zwierzęciem stadnym i poza pewnymi wyjątkami, źle się czuje bez partnera/partnerki. Posiadanie takowej osoby jest kwestią naszego instynktu samozachowawczego.
Co do samych ludzi, to są też takie osoby, które nie potrafią po prostu byc same.
Zmierzam do tego, iż jeżeli komuś owa samotnośc absolutnie nie uwiera (a jest dużo takich osób!), to wtedy faktycznie może zrobic dużo dla siebie, jednak - to dosyc częste, że smutek spowodowany tą samotnością raczej paraliżuje niż dodaje motywacji do pracy nad sobą (pomijam sytuacje, w których jest nadzieja na skończenie z samotnością, jeśli...).
Brak partnera/ partnerki to jeszcze nie koniec świata.
Oczywiście. Brak partnera/partnerki to nie powód do zabijania się, czy rezygnowania z marzeń, jednak... to zdecydowanie coś przykrego dla większości osób.
Zwłaszcza, że niestety większość związków kończy się szybciej niż się zaczęła...
To akurat żaden argument przeciwko zwiazkom. Fakt, wiele się kończy, ale sporo przechodzi próbę czasu. Poza tym, wszystko kiedyś się kończy, więc idąc Twoim tropem myślenia, po co w ogóle coś zaczynac? Tysiące, setki tysięcy ludzi są codziennie w Polsce, na świecie zwalniani z pracy, więc... Czemu w ogóle starac się o tą pracę? Powiesz mi, że praca jest potrzebna, a ja powiem, że większości ludzi bycie z kimś jest potrzebne nie mniej
a nawet jeżeli dochodzi do ślubu to po jakimś czasie uczucie, które połączyło małżonków wygasa.
Jeżeli związek jest zbudowany tylko na idiotycznym zakochaniu i buzowaniu hormonów to jest olbrzymia szansa, że skonczy się tragedią. Jeżeli natomiast dwoje ludzi zwyczajnie do siebie pasuje i potrafią ufac sobie oraz doceniac fakt obecności drugiej osoby to wówczas taki związek jest trwały, bez znaczenia czy z zakochaniem czy nie.
Tak kiedyś bliscy sobie ludzie ranią się wzajemnie... nie uważacie, że to straszne ? że miłość nie powinna tak wyglądać ?
Masz rację, nie powinna tak wyglądac. To jednak kwestia psychiki ludzkiej i wychowania, a nie wina uczucia samego w sobie.
czy małżeństwo z 30-letnim stażem spod 6 naprawdę jest szczęśliwe, czy też udaje ? a może zwyczajnie ów małżonkowie nie wiedzą o sobie wszystkiego ? może żyją w kłamstwie ?
Wiesz... Odbywałem praktyki w szpitalu w te wakacje i widziałem małżeństwo, a nawet kilka, z 50-letnim stażem i widziałem, jak Ci ludzie na siebie reagują, jak ważni są dla siebie i jak bardzo się kochają mimo upływu lat. Może i szanse są marne, ale jak dla mnie - obudzic się za 50 lat przy ukochanej kobiecie, z którą spędziłem całe życie, odchowałem dzieci to coś zdające się byc cudownym doświadczeniem.
Bo przecież wszyscy kłamiemy. W sprawach mniej lub bardziej ważnych, rzadziej, lub częściej, ale jednak robimy to. Oszukujemy innych aby nie stracić ich zaufania, nie zranić ich, zataić niewygodną prawdę... to takie..ludzkie.
Prawda, ale kłamstwo kłamstwu nierówne. Jeżeli ktoś kłamie, żeby kogoś chronic (pomijając sytuację, w których chce w ten sposób ochronic kogoś przed świństwami, które sam zrobił), to jest bardziej moralnie usprawiedliwiony niż ktoś, kto kłamie, żeby mu było lepiej... Jednak, fakt faktem, że wszysyc kłamią i co z tego? Mamy nie ufac nikomu? Życ w świecie, w którym każdy dybie na nasze dobra emocjonalne i materialne. Toż to jakaś paranoja...
Możecie się ze mną zgodzić lub nie, ale większość ludzi nie potrafi kochać.
Tak szczerze... Prawda, większośc nie potrafi. Lecz ja bym powiedział, że to bardziej wina pop-kultury, aniżeli naszych naturalnych predyspozycji.
Bo popatrzmy tak szczerze jakie ideały prezentują media? Wszystkie filmy, ksiażki popularne, Hany Montany, etc. lansują bardzo nierealistyczne ideały, za którymi głupia młodzież goni. Dzieciom wpaja się, że są :cenzura:i... bez względu na to, jacy autentycznie są, że ważne jest to, żeby byli cool i trendy... I tak dalej, i tak dalej. Niemniej, młodzi ludzie często mają spaczone wyobrażenie rzeczywistości.
Mężczyzni "kochają" swoje kobiety wyłącznie za piękny wygląd.
Hm... Wyjątkowo powiem teraz coś o sobie, choc wolałem nie opisywac swojej sytuacji, gdyż wyznaję zasadę, że sam powinienem radzic sobie ze swoimi problemami, a nie rozpisywac się o nich na forach. Niemniej, ten przykład pomoże mi coś zademonstrowac.
Mi bardzo zależy na pewnej dziewczynie, mógłbym nawet spokojnie dac sobie rękę uciąc, że ją kocham. I mówiąc szczerze - nie jest ona moim ideałem z wyglądu. Jej uroda ani mnie ziębi, ale grzeje, ale tak jak ona potrafi żartowac, tak jak ona potrafi mnie rozumiec, przywoływac do porządku, dystkutowac, jak w ten sposób notorycznie zaskakuje mnie swoją dojrzałością i inteligencją... To coś wspaniałego, to coś, co mnie do niej ciągnie. Jest po prostu taka... Świetna, że... A co tam, co miałem powiedziec, powiedziałem.
Dodam tylko, że wiem, że mój przypadek nie jest jedyny.
Zdarza się, że są nim tak zaślepieni, iż nie dostrzegają kryjącego się pod nim próżnego, egoistycznego i zepsutego do cna wnętrza, a nawet jeżeli jest ono wartościowe to nie potrafią go docenić. Bo czy któregokolwiek z nich obchodzą poglądy, podejście do życia i zainteresowania kobiety kiedy jej duży, jędrny biust prześwituje lekko przez białą , obcisłą bluzeczkę ? Wątpię. Nie twierdzę, że to zle... to naturalny, biologiczny odruch, nie mniej jednak myślę , że kobiety powinny przestać się łudzić, że mężczyzni są w stanie pokochać je za ich osobowość.
Owszem, zdarza się, to nawet dosyc powszechne, ale... znowu posłużę się sobą... Ja spotykałem się (koleżeńsko z tą M. którą kocham) przez 2-3 miesiące i gadałem o tym z kumplem po paru piwach, zaczęliśmy rozmawiac o kobietach, nagle on zapytał się, jak ta moja M. jest doposażona.
Szczerze, odpowiedziałem, że nie wiem, bo nie miałem czasu jej się tam gapic. SERIO! Dopiero po tej rozmowie się przyjrzałem.
Zresztą... kobiety wcale nie są lepsze. Często lokują uczucia w bardzo prymitywnych i chamskich osobnikach , a potem dziwią się , że są bite, szykanowane i nie okazuje się im elementarnego szacunku. Co najciekawsze Ci " bad boy'e" nie są często nawet przystojni ( według mnie). Łysi idioci, w powyciąganych dresach, ewentualnie koszuli z bazaru i udającej skórzaną kurtce...
Trafił swój na swego. Trzeba mieć naprawdę nie po kolei w głowie, żeby zauroczyć się kimś takim.
Masz rację, ale znowu - stwierdzanie, że wszyscy bad boye są źli to nadużycie. Nie są - znam kilku, którzy są całkiem ok. Tak samo dziewczyny - tak jak i facetom, wam także zdarza się patrzec na wnętrze i kierowac się nim w swoim doborze...
A to, że idiotów po obu stronach jest coraz więcej, też prawda... Puści i wzrokowi, bad boyowi chłopcy i zapatrzone w nich sweetaśne laseczki... Znak naszych czasów. A potem jak grzyby po deszczu sezonowe inwazje tematów o zdradzie, biciu i skończonych uczuciach na forumowisku.
Wygląd to nie wszystko. Owszem, jest bardzo ważny, ale nie rozumiem jak można związać się z kimś kto wprawdzie podoba się nam fizycznie, ale jest kompletnym kretynem lub kretynką...
Ja podchodzę do tego, że wygląd trzeba akceptowac, a kochac wnętrze.
Czy tylko ja jestem zdania, że w życiu należy czekać na tę jedną, jedyną, naprawdę wyjątkową osobę ? taką która będzie zarówno piękna jak i inteligentna ?
która będzie nas kochać, szanować, ale jednocześnie będzie "jakaś" ? będzie realizować swoje marzenia, cele i będzie zachęcać nas do tego samego ?
Zgodziłbym się z tym twierdzeniem, gdybyś ujęła to tak - nie czekac, ale szukac takiej osoby. I z drugiej strony - mówisz, że wygląd to nie wszystko, a potem dodajesz, że ta jedyna osoba ma byc piękna. Pomijając fakt, że dyskwalifikujesz 90% populacji, to jest to lekka hipokryzja.
Związek z drugim człowiekiem nie polega bynajmniej na przeistoczeniu się w małą, niezbyt udaną kopię tej osoby...
jak już kiedyś wspomniałam należy ustalić pewne granice. Zachować własną osobowość, przyzwyczajenia...
ukochany czy ukochana mają być częścią naszego życia... a nie jego kwintesencją, najważniejsza w nim rzeczą.
Taki niepoprawny romantyzm , który nawiasem mówiąc kompletnie nie sprawdza się w życiu , poświęcenie się, ustawienie kogoś na piedestale...zawsze przynosi skutki odwrotne do oczekiwanych.
Zgadzam się. Przeczytałem kiedyś w takiej ksiażce, że związek to nie on + ona, łączący się w jedno i ujednolicający się, aby jak najbardziej się zadowalac, ale osobna istota, o którą obie strony muszą dbac, zachowując jednak to kim są.
Poza tym, dla mnie to trochę alogiczne tworzenie takich pseudo-poważnych związków przed 20-tką (pi razy oko, ale przez 18-tką to na pewno). Owszem, młodzi powinni się ze sobą spotykac i randkowac, ale nastawianie się, że ktoś, kogo się poznało w wieku 16 lat będzie miłością życia jest trochę naiwne. Zdarza się, ale bardzo rzadko. Na takie poważne związki, moim zdaniem, czas jest, gdy isnieje perspektywa, że za 5-6 lat góra to może byc coś mogącego spokojnie przechodzącego w mniej lub bardziej sformalizowaną rodzinę.
No dobrze, a co jeżeli nikogo sobie jednak nie znajdziemy ? cóż...trudno. Trzeba się z tym pogodzić i zamiast płakać nocami w poduszkę i leczyć się u psychologa należy zwyczajnie wziąć się w garść i robić wszystko to na co mamy ochotę. Korzystać z życia , wolności i absolutnie nie myśleć o starości.
Tym bardziej, że nawet posiadanie gromady dzieci nie gwarantuje, że po przejściu na emeryturę nie zostaniemy kompletnie sami.
Święta racja. Życie toczy się dalej, nawet gdy jesteśmy sami. Choc ma trochę mniejszy wewnętrzny sens, to jednak dalej można się cieszyc. Jednak, to, że możemy trafiac idiotów i ludzi nas nie wartych, nie zwalnia nas z tego, że jeżeli nie chcemy byc sami, to musimy szukac i próbowac. Czekanie na cud w tej materii to samobójstwo
Mniejsza z tym. W każdym razie uważam, że czasami można być bardziej szczęśliwym będąc samotnym niż w związku.
Jasne! Lepiej byc samemu niż ciągnąc nieudany związek.
Poza tym... czy można nazwać samotnym człowieka, który ma kochającą rodzinę, znajomych, kolegów, przyjaciół.... ale nie posiada swojej "drugiej połówki" ?
A ja sądzę. Jeżeli rodzina, znajomi, koledzy i przyjaciele mają swoje rodziny, dzieci etc. i własne sprawy to nie mają dla nas, biednych samotników, tak wiele czasu. Poza tym, bycie samotnikiem w grupie zajętych ogranicza obszar rozmowy...
nie sądzę.
jak nie single cierpiący na pracoholizm ?
i single uciekający w pracoholizm?
sama będę na siebie zarabiać to nie obchodzi mnie to czy w przyszłości będzie miał kto zapewnić mi emeryturę czy nie
Zacznie Cie obchodzic jak dostaniesz głodową emeryturę. Ty się w ogóle orientujesz jak działa system emerytalny póki co? Zus już od ładnych paru lat nie wyrabia i cała kasa, którą dostaje idzie na obecnych emerytów, więc nic tam odkładane nie jest. Rząd właśnie rabuje II filar, a na trzeci filar większości nie stac. Suma sumarum, jeżeli nie będziesz naprawdę nieźle zarabiac i odkładac sobie na emeryturę na własną rękę, to powinnaś modlic się, aby za Twojej starości było dużo młodych.
Mam ambicję dostać się na dobre studia ( możliwości również ^^).
Pracuje na to ciężko już od kilku lat i myślę, że mi się uda.
Powodzenia. W przeciwieństwie do Trolla, powiem, że są kierunku, po których łatwo o bardzo dobrą pracę. Mój brat 4 miesiące temu skończył pewien kierunek (bez żadnych wyróżnień), a teraz dostał koło 5 tysięcy od kolesia, który sam go wyszukał. Także są kierunki, które dają olbrzymie perspektywy
kobiety, które wychodzą za mąż dla pienidzy, bądz są czyimiś utrzymankami ( czyt. siedzą w domu , gotują obiadki i wycierają zasmarkane nosy bachorzątek) to pasożyty
Eeee... Ja wyznaję pogląd, że jeżeli kobieta chce to powinna móc realizowac się zawodowo, a jeżeli nie chce to prace domowe to wbrew pozorom niełatwy kawał chleba, więc jej staranie też należy doceniac. Jeżeli taka kobieta nie pracuje, ale zajmuje się domem i dba o rodzinę, bo tak jej lepiej, to wówczas nie nazwałbym jej pasożytem. Tak samo jak nie nazwałbym kobiety, która realizuje się zawodowo i współdzieli obowiązki domowe z mężem, wyrodną żoną czy matką...
Kwestia tego, jak ludzie się dogadają i jakie mają możliwości.
Niemniej, wychodzenie za mąż dla pieniędzy jest nieeleganckie, delikatnie mówiac, i tu się zgadzam. A co do mnie, ja osobiście wolałbym układ, w którym kobieta by pracowała.
I nie zamierzam czepiać się nogawek spodni pierwszego lepszego faceta jaki się nawinie i zaciągać go do ołatarza tylko po to, żeby co miesiąc dawał mi pieniądze na nową sukienkę w zamian za bycie jego żoną....
Brawo!
ja po prostu mam własny, trochę inny niż wszyscy plan na życie.
Być może czas go zweryfikuje
Super. Szkoda, że dopiero teraz zacząłem spoglądac na Twoje posty jak na osobisty manifest
Niemniej pozostawię już te odpowiedzi, które ogólnie przyszły mi do głowy.
nawet gdybym miała tyrać na 3 etatach, albo przymierać głodem to wolałabym jednak zachować honor ( swoją drogą to smutne jak bardzo niedoceniana to rzecz w dzisiejszych czasach) i nie wiązać się z kimś do kogo nie będę nic czuła tylko po to, żeby było mi łatwiej.
Szlachetne, ale zdefiniuj czucie czegoś? Że co, motylki w brzuchu? Takiego czegoś raczej do nikogo nigdy przez cały czas nie będziesz czuła.
Po prostu wiem, że jestem niezdolna do miłości.
Oj, nie wyrokuj
Może nie jesteś, a może jesteś i nie wiesz? Tymczasem, witam z Trollem i Julką w klubie pesymistów
Zdecydowanie wolę być sama.
Jeżeli to swiadomy wybór, a nie reakcja obronna to nikt Ci nie broni byc samą
Ja tam życzę ludziom jak najlepiej, więc jeśli dla Ciebie najprzyjemniejsza jest samotnośc, to życzę Ci właśnie tego
A ja myślę, że przeżycie całego życia w samotności wcale nie jest takie złe jak ludzie sądzą...
Każda pliszka swój ogon chwali... Sprawa nie do rozstrzygnięcia.
wielu zamężnym kobietom po 40stce również brakuje miłości
Przykra prawda. Zastanowię się nad tym głębiej, bo na teraz to ciężko coś mi powiedziec.