Simon z niecierpliwością wysłuchiwał potencjalnej zleceniodawczyni. Cała farsa dawała wszystkim nowe perspektywy, czyli przede wszystkim pracę, której on właśnie poszukiwał w Oweston. Nie roztrząsał sprawy, nie wypytywał o szczegóły. Jak to krasnolud, był stanowczy.
- Nie wiem jak wy, ale ja w to wchodzę kur… mać! – wypalił nagle.
W mroku, dwoje oczu o pionowych jak u kuta źrenicach zwróciło się w stronę Simona. Zmrużyły się lekko, co można było odczytać za uśmiech na twarzy kobiety.
- O to mężczyzna, jakiego potrzebuję. Brawo. A wy? – wzrok przez chwilę wodził po pozostałych.
Chwilę pauzy przejął Gwinn.
- Kradzież, znaczy się? W takim razie przepraszam, religia mi na to nie pozwala...
Czarodziej przytaknął mu. Może i znał praktyki, których nazw lepiej nie wymawiać po zachodzie słońca, ale swój honor posiadał.
- Nie jesteśmy złodziejami pani. Tak sądzę. Nie przystoi chyba proponować kapłanowi, magowi i wojownikowi zlecenia zwykłej kradzieży? Czy możesz przybliżyć nam, o co dokładnie chodzi?
Uliczna latarnia zamigotała mocniej, chwilowo bardziej intensywnie oświetlając pomieszczenie. Wszyscy ujrzeli na sekundę, że przed nimi siedzi kobieta o rozpuszczonych, ciemnych włosach, ubrana w czarny całun spięty srebrnymi klamrami.
- Oh, doprawdy. Urażacie mnie. Czy kradzieżą można nazwać odebranie komuś przedmiotu, który innego może wybawić? Poza tym, to od was zależy jak zdobędziecie ten kryształ. Możecie go kupić, czy też przekonać właściciela, aby go oddał. Macie wolną rękę.
- Po co ci ta błyskotka? – zapytał kapłan.
- Powiem tak. Reprezentuję człowieka, którego organizacja nie może publicznie się pokazywać. Ów osoba silnie potrzebuje kamienia, gdyż wobec niej ma… właściwości lecznicze. Niestety są też tacy, którzy za wszelką cenę pragną nam przeszkodzić. To ludzie złej woli. W każdym razie, tu wkraczacie wy, gdyż jesteście z zewnątrz i nie będą postrzegać was jako wrogów. Tyle mogę powiedzieć. Im mniej będziecie wiedzieli, tym bezpieczniej dla was.
Amon chrząknął. Sprawa zaczynała go intrygować, ale chciał znać konkrety.
- Ważniejszym pytaniem jest, jak mniemam, kto jest w posiadaniu tej błyskotki, a do kogo należy.
Czarny kontur wzruszył ramionami.
- Dostałam informację, iż osoba posiadająca kamień ma zjawić się w najbliższym czasie tutaj, w Oweston. Obcy jest mi jednakże rysopis właściciela. Inaczej bym was nie potrzebowała. Popytajcie, rozejrzyjcie się po wiosce, szczególnie względem osób, które do niej przybędą dziś czy jutro. Teraz potrzebuję waszej decyzji. Pan krasnolud już się zgadza, jak będzie z wami?
[Przypominam, że nie musicie rozbijać obozu, bo jak wspominałem w temacie rekrutacyjnym (do którego od czasu do czasu proszę zaglądać), budynek znajduje się w wiosce. Chyba, że chcecie ją teraz opuścić.]
Sharian nie był osobą, która trzęsie portkami przed byle manifestacją magii. Stawał już oko w oko z górskimi olbrzymami, orkami tudzież harpiami toteż nie uznawał kawałka minerału za niebezpieczny, ale intrygujący – jak najbardziej.
Kierowany potrzebą wycenienia nabytku, tropiciel ruszył do karczmy. Po drodze musiał minąć parę sporadycznych bijatyk oraz odmówić natarczywemu dryblasowi, który koniecznie chciał namówić go do uczestniczenia w konkursie picia piwa. Sam zespół, od wizyty obecnych gości starego domu, nieco przetrzeźwiał i zaczął grać znośną
muzykę.
Nelnueve skierował się do oberżysty, którego obfite brzuszysko było tak wielkie, że dosłownie wylało się na szynkwas. Mężczyzna był zajęty ostentacyjnym czyszczeniem kufli, na których wyrżnięto nazwę oberży ,,Wesoły Rudzielec”. Niechętnie spoglądał na gościa, ale kiedy otrzymał dwie sztuki złota, natychmiast zawołał dziewkę służebną, aby oprzyrządziła pokój.
Teraz Sharian mógł zająć się właściwym zadaniem. Już wcześniej wypatrzył w alkierzu mężczyznę o podejrzanej facjacie. Blisko wspomnianego usadowiło się dwóch półorków, którzy co chwilę łypali na tamtego. Niechybnie obstawa.
Gerardowi od razu nie spodobał się wchodzący do oberży półelf. Paser był rasistą i nigdy się z tym nie krył. Co prawda, jego ochroniarze nie byli ludźmi, ale posiadali zbyt mało oleju we łbach, aby zrozumieć, kiedy się ich obraża, toteż on sam nawet nie próbował tychże poniżać. Jako że dominowali nad ludźmi tężyzną fizyczną, zatrudnił dwójkę w drodze wyjątku.
- Za dużo dziś nowych mord - pomyślał.
Najpierw ten pokurcz, krasnolud wpada tutaj jak kot z pęcherzem i pyta o kieszonkowca. Jasne, zna wielu i większość to jego współpracownicy. Co ten krasnal, zgłupiał? Może mu jeszcze pozwoli przelecieć własną matkę? Miał już go przepędzić, kiedy pojawił się ten drugi, dziwny starzec. Tego już raz widział, w pewnym sensie. Zamaskowana kobieta podała jego rysopis i sypnęła kilkoma sztukami złota za samą obietnicę, że kiedy go spotka, skieruje do starego domu. I skierował, a po aparycji dziwnej damulki, Gerard miał szujską nadzieję, że zrobi ona krzywdę temu dziadkowi (nie lubił też nowych, a właściwie mało kogo lubił). W każdym razie wyglądała i zachowywała się na taką, co krzywdę zrobić potrafi.
No, a teraz jeszcze idzie do niego ten dziwoląg. Jak on w ogóle wygląda? Jakby z krzaków wyskoczył. Gerard westchnął i czekał, aż przybysz się odezwie.
-Witam. Wiesz kto wycenia w tym mieście towary? Magiczne towary? Ktoś uczciwy? Tylko nie mów mi o alchemiku, jego nie szukam teraz. Chodzi mi o jakiegoś niezależnego... "eksperta"... Za nim coś powiesz to od razu zaproponuję ci 5% od sprzedaży przeze mnie dokonanej, pasuje?
Paser udał ziewnięcie, przejechał palcem po wydrapanym na stoliku napisie:
Melinda Oakstore to głupia flądra. Jeden z półorków spojrzał na niego tępo, wskazując broń przy pasie. Gerard pokiwał głową (
- jeszcze poczekajcie). Wreszcie łaskawie spojrzał spod kaptura na Shariana.
- Ta. Trafiłeś do właściwego człowieka. Jeśli ktoś tu zna się na wycenie, to właśnie ja. Kopnie cię zaszczyt i może nawet to kupię, jeśli się nada. Dawaj, aby szybko. Ale jeśli to nie będzie coś cenniejszego od kupki żołędzi, to…
Spojrzał na kamień i zamarł.
- O jasna… eee. Chciałem rzecz. Miłościwy półelfie, to doprawdy zaszczyt, żeś zwrócił na mnie uwagę. Mam nadzieję, że niczym cię nie uraziłem. Prawda? No w każdym razie, ja już muszę lecieć.
Sharian dostrzegł na twarzy mężczyzny rzadko doświadczane przez pasera uczucie – strach. On nie blefował, faktycznie był przerażony kamieniem jak i jego właścicielem. Gerard wstał, cały zlany potem. Okrążył stolik na którym pozostawił ledwo napoczęty kufel browaru. Dwaj półorkowie byli już w gotowości, ale ich szef wskazał drzwi, gdzie i sam zaczął coraz szybciej kroczyć.