Biografia pisarza nie funkcjonuje w szkołach jako coś bardzo istotnego, chyba że mowa o kimś pokroju Mickiewicza czy Słowackiego, gdzie ich życie miało wielki wpływ na ich twórczość, i by twórczość zrozumieć trzeba było znać życie. Mimo wszystko nie jest jej znajomość wymagana, ale może pomóc przy odpowiedzi ustnej, gdy chce się wypowiedź ubarwić. Biografii takiego Witkacego jednak nie uczą z naciskiem - jeśli ktoś jest ciekaw, może ją poznać sam, dla samego siebie. W przypadku gramatyki jest tak, że w zasadzie można jej nauczyć kogoś poza lekcjami, ciągle wypominając błędy, że nie "przyszłem" lecz "przyszedłem" - w końcu się nauczy. W szkole jest to przydatne raptem w podstawówce.
Nie. W gimnazjum większość uczniów to barany, popisujący się przed resztą (mówię głównie o chłopakach). W takim gimnazjum, do którego ja miałem niefart uczęszczać, kolega pytał mnie na sprawdzianie w ostatniej klasie, kim był Stalin. Nazywasz to świadomością historii? Dopiero w liceum człowiek zaczyna dojrzewać nie tylko biologicznie ale też umysłowo i dopiero tam przykuwa większą uwagę na to, co się wydarzyło. W gimnazjum uczą jedynie ogółów. Że była wojna, że wcześniej była jeszcze inna, że były trzy rozbiory Polski i kiedyś był chrzest. W liceum zaczynają wyjaśniać, dlaczego to się wydarzyło i licealista, jako człowiek bardziej rozwinięty umysłowo, zaczyna słuchać zamiast rzucać kredą i czekać na poklask. Przesadą jednak jest, przyznaję, zbyt wielki nacisk na daty wydarzeń, które miały nieznaczny, lub żaden wpływ na nasz naród. Bo po co mi wiedzieć, kiedy miała miejsce bitwa pod Agincourt lub w jakich latach prowadził rebelię William Wallace? Oczywiście, z ciekawości mogę sprawdzić, jeśli mnie interesuje. Ale czy to nie jest sprawa Brytyjczyków? To szkocki bohater narodowy, nie polski, to na ich historię wywarł wpływ, nie na moją. Do bitwy o Anglię czy pod Stalingradem wystarczy mi znać rok. Jest zbyt wielki nacisk na rzeczy mało istotne, podczas gdy nad tymi najważniejszymi nauczyciele skupiają się powierzchownie - bo ich ten etap mało interesuje. W liceum większość to były pierdoły o mezaliansach, o ich skutkach, o tym gdzie siedzieli Habsburgowie. Ale o bitwach, ich przebiegu było mało. Jedyne, o czym raczyła wspomnieć, to że Macedończycy wymyślili sarissy, które były o wiele dłuższe niż włócznie Greków. Potem nawet nie powiedziała, że ludzie nagle zaczęli strzelać z muszkietów. Nie tak powinna wyglądać nauka historii, a obowiązkowa powinna być jedynie historia naszego kraju, a nie drzewo genealogiczne Burbonów.
Po to żeby napisać maturę... A po co ją piszesz? Bo to jakiś głupi papierek, który zadecyduje o tym, czy dostaniesz się na studia? On ma udowodnić Twoją wiedzę z przedmiotów, o których zadecydowałaś, że są dla Ciebie istotne. A historia, jeśli jest Ci niepotrzebna na maturze - no, innym jest. Inni chcą ją znać. A raczej specjalnych indywidualnych nauk w szkole nie będą dawać, bo ktoś w Twojej klasie ścisłowców interesuje się historią i chce poznać przeszłość narodu, a inny nie.
Ze złego założenia wychodzisz, bo dzieci, w większości banda cwaniaczków myślących, że są dorośli, bo jedną szkołę mają za sobą, nie myślą o nauce. Chodzą bo muszą. Lubią siedzieć na tych przedmiotach, na których można odwalać jakiś cyrk, reszta przedmiotów ich męczy, ale uczą się, bo jednak boją się nauczyciela. A jeśli polonista czy historyk nie potrafi zapanować nad ich "buntem", to nigdy się nie nauczą, że II wojna światowa zaczęła się w 1939 roku, tak jak mój kolega nie wiedział, kim był Stalin.
Nie to samo, ale nie potrafię wyjaśnić Ci różnicy tak, by było to zrozumiałe i nie będę próbował dopóki nie zauważysz różnicy między wpływem nauk humanistycznych na życie człowieka, a wpływem nauk ścisłych. Które z tych przedmiotów mają wpływ na sposób patrzenia na świat?
Zadaj odwrotne pytanie, dlaczego tam nie, skoro tutaj tak? Bez znajomości historii, nie ma patriotyzmu. Bez patriotyzmu, nie ma miłości czy szacunku do narodu. Bez tej miłości czy szacunku, gdyby ktoś zaatakował kraj, byłabyś teraz Niemką albo Sowietką, Szwedką lub Turczynką.