Niektórzy
rodzice ze strachu przed powikłaniami poszczepiennymi i z braku wiedzy decydują się nie szczepić dzieci. Co roku jest jakieś trzy tysiące więcej niezaszczepionych maluchów. - Być może "bunt szczepionkowy" wynika właśnie z braku pełnej informacji? -
mówiła mama 3- miesięcznego Jasia, jedna z bohaterek naszego tekstu z ostatniego czwartku. A pediatra groził jej powiadomieniem sanepidu i mandatem.
- Jeśli, szukając informacji, zajrzy się do internetu, to są tam opisy bardzo poważnych powikłań poszczepiennych albo opinie o tym, że jest związek między autyzmem u dzieci a substancją konserwująca [tiomersalu zawierającego rtęć], stosowaną w szczepionkach. Obok tego informacje: o szczepieniach często sponsorowane przez koncerny farmaceutyczne, o ustawowym nakazie szczepienia i sankcjach za załamanie go. To jak tu racjonalnie podejść do sprawy? - pytała.
Panie doktorze, ile obowiązkowych szczepionek podawanych w Polsce dzieciom zawiera rtęć?
Dr Jacek Mrukowicz: Dziecko do piątego roku życia dostaje jedną taką szczepionkę. To jest ta przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi produkowana przez firmę Biomed. Później są jeszcze dawki przypominające w wieku czternastu i dziewiętnastu lat.
Chcę jednak podkreślić, że używanie nazwy "rtęć" jest tu bardzo mylące i szkodliwe. Do konserwacji szczepionek używa się etylowej pochodnej rtęci (tiomersalu), która tak się ma do metylortęci (czyli substancji, którą kojarzymy jako niebezpieczną rtęć, występującą w starych termometrach czy tuńczykach z zanieczyszczonych wód) jak alkohol etylowy do metylowego. Alkohol etylowy to
wino, które wielu z nas lubi czasem wypić do kolacji. Metylowy to denaturat, od którego się ślepnie.
Metylortęć powoduje ostre przewlekłe zatrucia, ale jej w szczepionkach nie ma!
Jeśli mnie stać, mogę też kupić nowocześniejszą szczepionkę w aptece zamiast korzystać z tej refundowanej przez NFZ. Ona w ogóle nie zawiera tiomersalu. Warto?
- Z powodu tiomersalu nie warto, ponieważ nie ma żadnych naukowych dowodów na to, aby szkodził. Kilkanaście niezależnych, prestiżowych instytutów badawczych - zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych - zajmowało się rzekomym związkiem między tiomersalem a autyzmem, ADHD czy jakimikolwiek innymi schorzeniami. Takiego związku nikomu nie udało się wykazać.
Proszę pani, nauka to nie jest kwestia wiary. "Dowody" na szkodliwość obowiązujących polskie dzieci szczepień, cytowane przez niektórych "przeciwników szczepień", są tak wiarygodne jak dowody na zamach w Smoleńsku.
Wracając do nowoczesnych szczepionek odpłatnych, to mają one pewne (inne niż brak rtęci) zalety w stosunku do refundowanych przez NFZ. Powodują mniej odczynów gorączkowych,
dziecko narażone jest na mniejszą ilość ukłuć. Natomiast ja nie powiem pani, że koniecznie trzeba iść do apteki po płatną szczepionkę. Moja córka w latach 90. dostała zwykłe refundowane przez państwo szczepienia w rejonowej przychodni, bo o innych się wtedy jeszcze nie mówiło, i nie mam z tego powodu bólu głowy.
Powiem tak: nasz program odstaje nieco na niekorzyść od średniej UE z powodów finansowych. Nie używamy najnowocześniejszych dostępnych preparatów, są też państwa, które zapewniają dzieciom szerszy parasol ochronny, na większą ilość schorzeń. Natomiast to co podajemy polskim dzieciom jest bezpieczne i zapewnia ochronę przeciw chorobom, które wcześniej zabijały.
Moim zdaniem dyskusja publiczna nad szczepieniami poszła w niebezpiecznym kierunku. Do skołowanych, młodych rodziców dochodzi przekaz, że są jacyś zwolennicy i przeciwnicy szczepień i że obie strony maja swoje poważne argumenty, a oni stoją z wózkiem pośrodku, całkowicie zagubieni. Tymczasem z medycznego, naukowego punktu widzenia nie ma żadnych wątpliwości, że dzieci należy szczepić.
Co pan mówi na zarzuty, że to lobby farmaceutyczne próbuje wcisnąć dzieciom jak największą ilość szczepień?
- Wszystkie badania, o których wcześniej wspominałem, były badaniami niezależnymi. Oznacza to, że instytucje i naukowcy nie byli sponsorowani przez koncerny farmaceutyczne. Finansowanie badań naukowych w cywilizowanym świecie jest jawne. Łatwo więc sprawdzić, że mówię prawdę.
W Skandynawii dzieci dostają pierwsze szczepienia dopiero w trzecim miesiącu życia. Dlaczego polski maluch nie może mieć tak samo?
- Odpowiadam: to nie jest tak, że postanowiliśmy, w przeciwieństwie do dobrych Skandynawów, złośliwie męczyć noworodki. Chodzi o to, że zagrożenie epidemiologiczne u nas jest inne niż w Norwegii czy Szwecji.
Skandynawia nie miała epidemii zapalenia wątroby typu B (WZW typu B) czy gruźlicy. My, niestety, tak. Te choroby to nie jest katar. WZW typu B może prowadzić do nowotworu, leczenie choroby to niezwykle obciążająca organizm terapia interferonem. Gruźlicze zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych to bardzo groźne powikłanie. Gruźlica ma się u nas dobrze m.in. z powodu wschodniej granicy - z krajów byłego ZSRR czy Wietnamu przyjeżdżają osoby nieszczepione, bywa, że zarażone i prątkujące.
Ze szczepienia noworodków przeciwko gruźlicy będziemy mogli zrezygnować dopiero wtedy, gdy poziom występowania choroby spadnie poniżej granicy wyznaczonej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). Właśnie dzięki powszechnym szczepieniom zbliżamy się do tego poziomu.
Z kolei ze szczepienia noworodków przeciw WZW typu B będziemy mogli zrezygnować, gdy uda się nam wprowadzić porządne badania przesiewowe matek w kierunku zakażenia (dziecko najczęściej zaraża się podczas porodu od matki). Ale żeby nie doprowadzić do katastrofy, program takich badań nie może mieć luk, musi obejmować wszystkie matki.
Co w takim razie powiedziałby pan rodzicom, którzy odmawiają zaszczepienia dziecka?
- Powiedziałbym, że zamierzają jeździć nieubezpieczonym
samochodem. Tylko że w tym wypadku stawką jest nie
samochód, tylko dziecko.
dr Jacek Mrukowicz, wiceszef Polskiego Towarzystwa Wakcynologii
Lobo czy ten doktor ma rację ? czy jest na pensji koncernów międzynarodowych czy też to Polacy chcą być mądrzejsi niż fachowiec ?