W drugim tomie "Potopu" czytamy:
"Tymczasem ksiądz Kordecki przygotowywał dusze ludzkie. Przystępowano do nabożeństwa, jakby w wielkie i radosne święto, i gdyby nie niepokój i bladość niektórych twarzy, można by przypuszczać, że to wesołe i solenne Alleluja! się zbliża. Sam przeor mszę celebrował, ozwały się wszystkie dzwony. Po mszy nabożeństwo nie ustawało jeszcze: wyszła bowiem wspaniała procesja na mury. (...) Biła godzina druga z południa; procesja była jeszcze na murach. A wtem na krańcach, gdzie niebo zdawało się stykać z ziemią i rozciągały się mgły sinawe, w tych mgłach właśnie zamajaczyło coś i poczęło się poruszać, wypełzły jakieś kształty, z początku mętne, które zawierając się stopniowo stawały się coraz wyraźniejsze. Okrzyk nagle się uczynił na końcu procesji: - Szwedzi, Szwedzi idą. Potem zapadła cisza, jakby serca i języki zdrętwiały: dzwony tylko biły dalej. Lecz w ciszy zabrzmiał głos księdza Kordeckiego: - Bracia, radujmy się Godzina zwycięstw i cudów się zbliża".
To tylko jeden z malowanych piórem Sienkiewicza cudownych obrazków z naszej przeszłości historycznej. Cóż z tego, kiedy, jak twierdzą naukowcy, wspaniała "Trylogia" rozmija się z faktami historycznymi. Przecież mimo polemicznych rozpraw i dzieł naukowych większość społeczeństwa będzie patrzeć na przeszłość przez pryzmat przygód Pana Michała, Kmicica czy Zagłoby. Jak bowiem słusznie zauważył Diderot:
"Wszystkie narody mają w swej historii fakty, które byłyby cudowne, gdyby nie to, że są nieprawdziwe". Miał rację ten francuski pisarz i filozof, chociaż żył w XVIII wieku i nie mógł znać dzieła Sienkiewicza. Obrona Jasnej Góry i niezłomność Kordeckiego były nie takie świetlane, jak czytaliśmy i oglądaliśmy.
To w rzeczywistości tylko narodowo-katolicka legenda i to najbardziej fantastyczna w polskiej historii. Rzadko kiedy wyobrażenia narodu o jakimś zdarzeniu historycznym tak bardzo rozmijają się z prawdą.
Szwedzi podeszli pod klasztor 18 września 1655 roku, a 26 grudnia 1655 opuścili pozycje. Wbrew temu, co napisano w wielu rozprawach, a także w "Trylogii", oblężenie to nie wstrząsnęło Rzeczpospolitą. Ponadto, jak wyglądała ta obrona, skoro polscy żołnierze służący pod Szwedami bez przeszkód przychodzili na mszę do klasztoru?
Pod Jasną Górą znalazł się oddział liczący od 1500 do 2000 żołnierzy, z tego połowę (1000 żołnierzy) stanowiła POLSKA jazda pod dowództwem Polaka - pułkownika Wacława Sadowskiego. [4]. Czyli to Polacy wspólnie ze Szwedami zaatakowali jasnogórski klasztor!
Zakończenie oblężenia Sienkiewicz sugestywnie opisuje w "Potopie":
"Szli tedy z miasta Częstochowy i z wiosek okolicznych, i z lasów pobliskich, gwarno i ze śpiewem. Krzyżowały się coraz to nowe wieści; każdy widział odchodzących Szwedów i opowiadał, dokąd odchodzili. W kilka dni później pełno było ludzi na pochyłościach i na dole pod góra. Bramy klasztoru otwarły się szeroko, jak zwyczajnie bywały przed wojna otwarte; jeno wszystkie dzwony biły, biły, biły... a owe głosy tryumfu leciały w dal i słyszała je cała Rzeczpospolita. śnieg zasypywał ciągle ślady Szwedów".
W tym opisie jedno jest tylko prawdą. Śnieg rzeczywiście pokrywał ślady odchodzących żołnierzy Karola Gustawa. Reszta rozmija się z faktami. Klasztor zakonu paulinów Jasna Góra w Częstochowie (zwanej wówczas Częstochówką) w XVII wieku nie był twierdzą, ani nie miał żadnego znaczenia strategicznego. Położony był wówczas niedaleko granicy ze Śląskiem, jednak nie pełnił funkcji obronnej, ani nigdy nie znajdował się w systemie granicznych umocnień [2]. Od średniowiecza większość klasztorów otoczona była murami obronnymi w obawie przed atakiem rabusiów. Szwedzki generał Burchard Müller nazywał tę rzekomą „twierdzę” jasnogórską "kurnikiem"[3].
Szwedzi chcieli umieścić w klasztorze swój garnizon w celu pacyfikacji pogranicza śląskiego [13], jednak paulini zaczęli powoływać się na regułę klasztoru, mnożyli obiekcje i warunki. W rzeczywistości paulini obawiali się, że Szwedzi, jako luteranie, zabiorą zgromadzone w klasztorze kosztowności (wota, relikwie itp.).
Kordecki odmówił polsko-szwedzkim oddziałom wstępu do klasztoru, lecz motywem jego działania był strach przed zabraniem klasztornych kosztowności. Prof. Jerzy Topolski stwierdził:
"Częstochowa (zagrzewana przez przeora paulinów Augustyna Kordeckiego) postanowiła nie poddać się żądnemu skarbów Jasnej Góry generałowi szwedzkiemu Müllerowi”.[10]
Kordecki nie bronił „cudownego” obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, bo go w klasztorze wówczas nie było, został wywieziony na Śląsk (do Głogówka). [11] W słynnych ślubach lwowskich Jana Kazimierza nie ma ani słowa o oblężeniu Jasnej Góry i zamachu Szwedów na wizerunek Bożej Rodzicielki. [21]
Tak więc podczas "cudu" w obronie Jasnej Góry jego domniemanego sprawcy, "cudownego obrazu", w ogóle tam nie było!
11 grudnia 1655 r. dotarła pod Jasną Górę artyleria oblężnicza wraz z którą przybyły 2 kompanie (200 żołnierzy zaciężnej piechoty) z POLSKIEGO regimentu pułkownika Wolffa, które przeszły na służbę szwedzką.[5]
Zdaniem niektórych historyków rodowici Szwedzi W OGÓLE NIE UCZESTNICZYLI w oblężeniu klasztoru. [6] W tym czasie paulini wpuszczali do klasztoru na nabożeństwa Polaków, którzy byli w polsko-szwedzkich oddziałach, co oznacza, że byli to katolicy, a nie protestanci.[7]
Czyli w rzeczywistości klasztor jasnogórski był atakowany przede wszystkim przez katolickich Polaków, a nie przez luterańskich Szwedów!
Szwedzko-polski oddział (200 jeźdźców pod dowództwem hrabiego Jana Wrzesowicza - co ciekawe - katolika i dobroczyńcy klasztoru) [14] zażądał w dniu 8 listopada wstępu na teren klasztoru, lecz po odmowie zakonników odszedł następnego dnia do Wielunia.[15] Dopiero 18 listopada szwedzko-polski oddział ponownie podszedł pod klasztor. Ten oddział nie posiadał w ogóle artylerii [16], więc żadnego ostrzału klasztoru nie było. Dopiero w końcu listopada pod klasztor dostarczono 3 lekkie armaty małego kalibru [17], które nie były w stanie uszkodzić muru klasztornego.
O jakimś oblężeniu można mówić dopiero od dnia 11 grudnia, kiedy ściągnięto większe armaty, zdolne do zburzenia murów. Składały się na nią dwie półkartauny 24-funtowe i cztery ćwierćkartauny 12-funtowe [18] Czy rozpoczęły one regularny ostrzał? Raczej nie, gdyż obsłudze armat brakowało amunicji [19], a straty klasztoru obliczono później tylko na 16 stłuczonych szyb! Wszystkie udokumentowane straty podczas "oblężenia", oprócz wspomnianych szyb to: trzy zabite konie, zniszczone koło od armaty, jeden poległy żołnierz, zabity przez pomyłkę przez swoich, trzech lub czterech zabitych cywili.[20]
W dniu 24 grudnia Kordecki odrzucił żądanie wpuszczenia szwedzko-polskiego oddziału, a w dniu 27 grudnia żołnierze odeszli spod murów klasztoru i tak zakończył się jasnogórski epizod.
Czy można to nazwać oblężeniem? Z pewnością nie! Każde oblężenie w tamtej epoce musiało trwać miesiące, a nawet lata. W żadnym wypadku nie mogło trwać tylko zaledwie 16 dni! Nawet gdyby użyto wówczas najcięższej artylerii, (czego nie zrobiono), to w tak krótkim czasie nie mogłaby nikogo skłonić do kapitulacji.
Obronę Jasnej Góry ledwo dostrzeżono w najbliższej okolicy. Dowody na to przytacza wybitny historyk Adam Kersten. Mimo, że z wojny polsko-szwedzkiej zachowały się w archiwach i bibliotekach "dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy" dokumentów po polsku, po łacinie, niemiecku i francusku, to według jego badań prawie w żadnym z nich nie wspomina się o oblężeniu Jasnej Góry i o cudownym wpływie jej obrony na cały kraj. Ponadto w żadnym z uniwersałów czy listów królewskich nie ma wzmianki o obronie klasztoru. Także w innych dokumentach z 1655 roku, a zachowało się ich wiele, wraz z uniwersałem opolskim Jana Kazimierza, nie podjęto też tej, ponoć tak ważnej dla Rzeczpospolitej, sprawy. Wręcz przeciwnie - stwierdzono, że podnietę do działań militarnych było powstanie na Podgórzu Karpackim, a nie opór paulinów.
Tenże sam Kersten stwierdza:
"Ze strony dworu, dostojników Kościoła i urzędników królewskich, przez pierwszą połowę roku 1656 nie pada oficjalnie słowo o oblężeniu i obronie klasztoru. Nie pada podczas ślubów lwowskich (m.in. powierzenie Matce Boskiej korony polskiej), odrzucić więc trzeba wywód nie poparty dowodami, że przysięga złożona przez Jana Kazimierza w lwowskiej katedrze była następstwem obrony klasztoru. Kult Maryjny w Rzeczpospolitej był bardzo rozwinięty i nie ograniczył się do jednego sanktuarium. W rozległym państwie, w którym komunikacja i obieg informacji były w ówczesnych warunkach bardzo utrudnione, lokalne ośrodki:
kościoły, obrazy, kapliczki, bez porównania bardziej wiązały się z przedmiotem kultu niż Jasna Góra, która chłopu lub nawet drobnemu szlachcicowi z Podlasia, Podola, Pomorza była równie daleka jak Rzym czy Betlejem, daleka i abstrakcyjna".
Któż więc stworzył tę wersję cudowności i znaczenia obrony klasztoru? Jak wiadomo z dokumentów, do 1658 roku, to jest do czasu ukazania się "Nowej Gigantomachii", napisanej przez ojca Augustyna, czyli księdza Klemensa Kordeckiego, obrona Jasnej Góry stanowiła tylko maleńki fragment walk przeciwko Szwedom. Dopiero ta publikacja, będąca czymś w rodzaju diariusza wydarzeń związanych z oblężeniem, stała się zaczątkiem i podstawą legendy. Przeor Kordecki napisał pochwałę samego siebie pod tytułem „Nova Gigantomachia” [9], w której oprócz mitologizowania epizodu jasnogórskiego, przypisał sobie szereg osiągnięć (np. twarde rokowania ze Szwedami, wola walki, nieustępliwość, pobudki patriotyczne itp.). Nieprawdziwe są przekazy o kierowaniu przez niego obroną, bo w rzeczywistości nie miał w tym kierunku żadnego przygotowania, był z wykształcenia lektorem teologii moralnej. Powiększył też liczbę żołnierzy agresora do aż 9 tysięcy!
Podczas gdy w rzeczywistości było tylko 1100 i kilkaset piechoty. Był to oddział niewiele wart pod względem przydatności do walki. Przemarznięci, schorowani i wygłodzeni napastnicy, nocujący zimą praktycznie pod gołym niebem, nie mogli stanowić realnego zagrożenia, nawet wówczas, kiedy 10 grudnia nadciągnęły dwa ciężkie działa, spośród których jedno rzeczywiście się "rozpukło". Generał Mueller potwierdza słabość własnych oddziałów w liście do Króla Gustawa z 22 listopada 1655 r.:
"Trzymać się będą tem uparciej, że nie widzą u mnie wielkiej masy żołnierza ani odpowiedniej artylerii".
Kościelni apologeci mimo wszystko utrzymują, że Kordeckiego należy uznać za bohatera narodowego.
"Nową Gigantomachię" ksiądz Kordecki napisał z bezpośredniej inspiracji królowej Ludwiki Marii i dworu, przy dużym zainteresowaniu Jana Kazimierza i nuncjusza papieskiego. Publikacja ta wiele faktów przeinacza bądź pomija.
Mało tego, zostaje w "Nowej Gigantomachii" zamieszczony list przeora Kordeckiego do generała Burcharda Muellera, który - jak byśmy dziś powiedzieli - został sfałszowany. Naukowcy odkryli w archiwach szwedzkich inny tekst niż ten, który zamieścił Kordecki. Po ujawnieniu tego faktu delikatnie napisali, że
"między obydwoma tekstami leżały istotne różnice".A były to różnice niebagatelne. Kordecki nie tylko pisze o szturmie szwedzkim, którego nie było, ale i - cytując własny list do Muellera - ukrywa taki "drobiazg", jak wiernopoddańczy hołd Karolowi Gustawowi i uznanie go za króla Polski. W dniu 7 listopada 1655 r. Kordecki dobrowolnie uznał władzę szwedzkiego króla Karola Gustawa. W nagrodę Kordecki otrzymał od Szwedów list żelazny, czyli tzw. salwagwardię, gwarantujący bezpieczeństwo klasztoru jasnogórskiego. [8]
W 1905 r. szwedzki badacz, dyrektor królewskiego archiwum Szwecji, Theodor Westrin. odnalazł w archiwach szwedzkich list przeora Kordeckiego kierowany do króla szwedzkiego, w którym Kordecki tak pisał:
"Niechaj się dowie szanowna i szlachetna Dostojność Wasza, że nasz stan zakonny nie posiada prawa wybierania królów, lecz czci tych, których szlachta królestwa wybrała. Ponieważ Jego Królewską Mość Króla Szwecji całe królestwo (tj. Polska ) uznaje i na swego pana wybrało, przeto i my z naszym miejscem świętym (...) pokornie poddaliśmy się Jego Królewskiej Mości Szwecji; świadczy o tym list salwagwardii (tzn. gwarancji ) szanownego i szlachetnego pana Wittenberga, naczelnego wodza, danej naszemu klasztorowi dnia 28 października (...). Czcimy więc jako ulegli poddani Jego Królewską Mość Szwecji, Pana naszego najłaskawszego, nie zamierzamy też podnieść zaczepnego oręża przeciw wojsku Jego Królewskiej Mości. (...) Nasz klasztor i poświęcona Bogu i Jego Najświętszej Matce świątynia (...) zasyła do Boskiego Majestatu modlitwy za bezpieczeństwo Najjaśniejszego Króla Szwecji, Pana i protektora naszego królestwa, jak i nas samych, których bynajmniej nie jest powołaniem opierać się potędze królów (...). Cokolwiek Jego Królewska Mość rozkaże, spełnimy".
Czy tak pisze patriota polski walczący ze Szwedami, obrońca Jasnej Góry? Czy może tak jednoznacznie obrońca ojczyzny uznać Karola Gustawa za króla polskiego i obiecać spełnić wszystkie jego żądania? Ani słowa w tym liście nie ma o ówczesnym polskim królu, Janie Kazimierzu! [12]Ponadto już 6 sierpnia odbyła się narada w klasztorze, na której rozważano możliwość poddania się paulinów i całego kraju Szwedom. Nie bez podstaw, gdyż w niecałe półtora miesiąca później, tj. 18 września 1655, nuncjusz papieski napisał do Rzymu, że prymas Polski prowadzi tajne rozmowy ze Szwedami i ma zamiar przeprowadzić proces koronacyjny innego króla.
Tak więc nie można zaprzeczyć, że ks. Kordecki zdradził swego pana: króla Polski Jana Kazimierza. Był - jakbyśmy dziś powiedzieli - kolaborantem, mimo iż później nie wpuścił Szwedów na Jasną Górę. Ale czy w ten sposób stał się bohaterem? Tym bardziej, że już raz wystąpił przeciwko swemu królowi - w kwietniu 1655 roku nie otworzył ognia z dział klasztornych do rokoszan Lubomirskich i zamknął bramy Jasnej Góry przed żołnierzami Jana Kazimierza, tak jak w końcu tegoż roku przed Szwedami. Odpowiedź na to pytanie jest kluczem do zagadki stworzenia z ks. Kordeckiego herosa patriotyzmu i wierności królowi polskiemu. Nie można jednak zapominać, że nie tylko Kordecki złożył wiernopoddańczy hołd Karolowi Gustawowi. Znany historyk Ludwik Kubala zamknął swe rozważania o wojnie szwedzkiej rozdziałem pt.: "Cała Polska się poddaje". I była to prawda. Jan Sobieski, późniejszy bohater spod Wiednia, tylko dlatego nie oblegał Jasnej Góry wspólnie z Muellerem, że z Karolem Gustawem i wojskami szwedzkimi odszedł do Prus. Stefan Czarnecki zachowywał neutralność, ale deklarował - za przykładem większości szlachty, magnatów i wojska - przejście na stronę Karola Gustawa. Mało tego - jak podaje A. Kersten - wojska kwarciane przeszły na służbę Karola Gustawa, hetmani zaś i inni dowódcy złożyli mu przysięgę. Nagrodą miała być zapłata wojsku, z którą skarb koronny zalegał, a także nadania i inne awanse dla wodzów. Źródłem tych działań była niechęć szlachty do Jana Kazimierza za gwałcenie ich praw. Społeczeństwo wierzyło, że akt poddańczy wobec Karola Gustawa był jedynym ratunkiem dla ojczyzny przywiedzionej do ostatecznej zguby przez Jana Kazimierza. Większość polskiej szlachty (katolików i protestantów) witała wówczas Szwedów jak wyzwolicieli. Wiele osób, które chciały poprawy sytuacji w Polsce, pragnęło gorąco końca rządów królów-jezuitów (Jana Kazimierza i jego poprzednika Zygmunta III Wazy), którzy swoją szkodliwą polityką doprowadzili do faktycznego rozpadu państwa, a roszczeniami do tronu Szwecji prowokowali szwedzkie inwazje.
Wystąpienia zbrojne przeciw Szwedom nie były równoznaczne z obroną ojczyzny, lecz z obroną Jana Kazimierza. W XVII-wiecznej Polsce bowiem król i państwo nie byli tożsami ani prawnie, ani w świadomości społecznej. Mimo to po powstaniu na Podgórzu Karpackim i walce szlachty oraz wojsk koronnych przeciw Szwedom poprzedni akt poddańczy wobec Karola Gustawa stawał się rzeczą wstydliwą, którą każdy chciał ukryć. Trzeba więc było znaleźć bohaterów wspaniałych. Wybór padł na Jasną Górę i Kordeckiego. Stworzono z nich symbol powszechnego oporu. Nieważne, że nieprawdziwy, ale za to bardzo użyteczny.
Od drugiej połowy XVI wieku jezuici w Polsce zaczęli utożsamiać katolicyzm z polskością, określając innowierców jako „obcych”, wykluczonych z narodu polskiego. Epizod jasnogórski stał się narodowo-katolickim mitem według tego samego jezuickiego schematu: oto heretyccy Szwedzi napadli na Najświętszą Panienkę Jasnogórską, a ona pokonała ich przy pomocy garstki bohaterskich zakonników i innych szczerych katolickich patriotów polskich. Kościół rzymskokatolicki jako ostatni bastion obrony Polski przed obcą inwazją! Czy można wyobrazić sobie lepszy dla katolicyzmu chwyt propagandowy? Za pomocą legendy zamierzano odwrócić uwagę od powszechnej zdrady. Klasycznie odwieczną metodą było i jest szukanie wroga oraz winnych. Oczywiście pierwszymi byli Szwedzi, ale na drugim miejscu plasowała się szlachta i wojsko polskie, które poparło Karola Gustawa. Zamiast nich znaleziono winnych wśród szlachty protestanckiej a zwłaszcza ariańskiej. Oskarżono więc "Lutrów i Żydów", no i oczywiście Niemców. Wywołało to pogrom, grabieże, samosądy. Chłopi i żołnierze mordowali i łupili wszystkich, których oskarżono z racji religii bądź pochodzenia. Powszechny stał się pogląd, że skoro Polska jest wolna, trzeba zająć się heretykami gorszymi od Szwedów.Jeden z kronikarzy zanotował:
"Byłem po świętej Łucji w Bobowej, powiedziano mi, że na jarmarku wołano, by Lutry i Żydzi jako zdrajców Rzeczypospolitej, gdzie się pojawią - znosić".
Z ambon zaś nawoływano do łupienia majątków arian. Do takich nastrojów pasowało stworzenie z Jasnej Góry jedynego ośrodka oporu przeciw Szwedom i kreowanie na bohatera przeora Kordeckiego. Ułatwiało to pobudzenie do jedności działania wszystkich Polaków-katolików, wskazanie, że to oni obronili Rzeczpospolitą przed Szwedami i zdrajcami-innowiercami.Tak więc nadano wojnie charakter religijny, inny niż w rzeczywistości. Należy sądzić, iż miało to ułatwić nasilenie kontrreformacji i przygotowanie do tego, co nastąpiło w roku wydania książki Kordeckiego, to jest do skazania w 1658 roku przez Sejm na wygnanie Braci Polskich - Arian. Wkrótce potem, bo w 1668 roku, zabroniono pod karą śmierci odstępstwa od katolicyzmu.Oblężenie klasztoru jasnogórskiego w 1655 r. podczas potopu szwedzkiego urosło w polskiej historii do rangi symbolu obrony narodu przed obcą inwazją. W podręcznikach szkolnych i książkach nazywa się to „momentem przełomowym w historii”[1]. Na Jasnej Górze urządza się oficjalne uroczystości kościelno-państwowe na pamiątkę tamtego wydarzenia. Kolejnym katolickim dziełkiem propagandowym było
"Obsido Claris Montis Częstochoviensis" autorstwa Stanisława Kobierzyckiego, które z epizodu jasnogórskiego robiło przełomową bitwę w walce ze Szwecją. [22] W czasie rozbiorów przypomniano sobie znowu o legendzie obrony Jasnej Góry. Obraz oblężenia przypomniał, mocno podkoloryzował i utrwalił Henryk Sienkiewicz w "Potopie". Wprowadził jednak zmiany do powieści poprzez odmłodzenie Piotra Czarnieckiego, znaczne zwiększenie przewagi szwedzkiej, wprowadzenie postaci Kmicica, którego pierwowzór w rzeczywistości znajdował się ówcześnie na Podlasiu, wprowadzenie do powieści kolubryny i sposobu jej zniszczenia. [23]
Jak każda legenda, także ta jasnogórska obrastała w dodatkowe rzekome fakty, np. o pomocy partyzantów i nadejściu odsieczy, które miały świadczyć o mobilizacji całego narodu. W rzeczywistości podczas trwającego 16 dni „oblężenia”, nikt w ówczesnej Polsce nie zdążył o tym fakcie usłyszeć (nawet w pobliskim Krakowie wiedziano w grudniu 1655 r. na ten temat bardzo niewiele) [24], nie mówiąc o zorganizowaniu jakiejkolwiek pomocy.
Obecnie znowu odgrzewa się starą fałszywą legendę i urządza na Jasnej Górze kościelno-państwowe manifestacje patriotyczne. Zapomina się przy tym, że legenda obrony Jasnej Góry nie tylko jest wielkim kłamstwem, ale również nie służy Polsce, lecz przede wszystkim Kościołowi rzymskokatolickiemu.
To nie jest moja praca. Moja praca polegała jedynie na tym, że wymieszałem tu dwa świetne - moim zdaniem - artykuły w jak najmniej zauważalny sposób, które wzajemnie się przeplatają i uzupełniają.
Przypisy:
[1],[2] Atlas historii Polski, Demart, Warszawa 2006, s. 63 i 31.
[3] - [9], [11] ,[13]- [19],[22]-[23]
http://pl.wikipedia.org/wiki/Oblężenie_Jasnej_Góry.
[10] „Dzieje Polski” pod red. Jerzego Topolskiego, PWN, Warszawa 1976, s. 326.
[14] Wrzesowicz składał bogate dary klasztorowi jasnogórskiemu, gdy był dzierżawcą wielickich żup solnych w latach 40-ych XVII w. (wg. ledwoch.ovh.org/jptechnet/articles.php?id=191)
[12],[20],[21] ledwoch.ovh.org/jptechnet/articles.php?id=191
[24] Adam Kersten, „Pierwszy opis obrony Jasnej Góry w 1655 r.”, PIW, Warszawa 1959, s. 214.
oraz tekst Cezarego Leżeńskiego, opublikowany w ANGORZE nr 19 z dnia 14.05.2000r.